7 lip 2019

Rozdział pięćdziesiąty czwarty: Jałowa ziemia

Korytarz wypełniły krzyki i szczęk metalu. Coś łupnęło, ktoś wrzasnął, padło zimne:
— Dobijcie go. Potrzebuję tylko tej czwórki.
Emnesia otworzyła oczy w porę by ujrzeć jak jeden żołnierzy staje nad nieruchomym Bardurem i unosi miecz. Odwróciła wzrok, gdy ostrze opadło. Żołądek podszedł jej do gardła. Obok niej Valmer zaklął głośno.
— Zabiję was! — krzyknął. — Zabiję was wszystkich!
Jego groźby i przekleństwa niosły się echem po korytarzu, ale nie nadchodził nikt, kto mógłby pomóc. Jeden z napastników uderzył go w brzuch i mężczyzna zamilkł, pozbawiony tchu. Zaraz został zakneblowany, ręce związano mu na plecach. Emnesia ujrzała przez łzy jak inny żołnierz przerzucił sobie przez ramię nieruchomą Nakis.
— Wstawaj! — warknął ktoś i szarpnął nią w górę. Nie zdołała stanąć o własnych siłach; nogi uginały się pod nią, miękkie i słabe.
— Pośpieszcie się — rozkazała chłodno Lenna.
— Czemu to robisz? — szepnęła Emnesia, spoglądając na nią zamglonym wzrokiem. — Czemu im pomagasz?
Żołnierze poprowadzili ich pustymi korytarzami. Kierowali się w stronę lochu. Po drodze nikogo nie spotkali; być może kapłanki spokojnie spały, być może nie ośmielały się sprawdzić źródła zamieszania.
Valmerowi, który szarpał się i krzyczał, szybko zabrakło sił. Zawisł między dwoma żołnierzami, którzy chwycili go pod ramiona i ponieśli między sobą. Dwóch innych ciągnęło Andersa, kolejny popychał naprzód Emnesię. Dziewczyna szła tak szybko jak tylko mogła, ale co rusz noga się pod nią uginała. Nie ból, a dziwna niemoc promieniowała od kolana, sprawiając, że każdy kolejny krok wydawał się nieskończony.
Dotarli do lochów, gdzie panowały zimno i nieprzenikniony mrok. Im głębiej w czeluście zamku schodzili, tym wyraźniej widać było ich oddechy. Lenna oświetlała drogę niebieską kulą magii, w której blasku każde z nich - i przyjaciele i wrogowie - wyglądało niczym zjawy.
Zeszli głęboko pod ziemię, a tam do jednej z pustych cel - zdawałoby się przypadkowo wybranej. Lenna rzuciła światło pod sufit. Ostrym głosem kazała pilnować korytarza, po czym stanęła przed tylną ścianą i przyłożyła do niej dłonie.
Emnesia usiadła na starej, połamanej pryczy. Legowisko zaskrzypiało donośnie, ale wytrzymało jej niezbyt imponujący ciężar. Przez opadające powieki przyglądała się Lennie, gdy ta przesuwała dłońmi po zimnym kamieniu i mamrotała pod nosem. Nie spoglądała na pozostałych; ani na Valmera, którego posadzono pod jedną ze ścian, zgarbionego i pozbawionego sił, ani nieprzytomnych Andersa i Nakis, ułożonych na środku, jedno obok drugiego.
Próbowała nie myśleć. Nie zamykać oczu, nie widzieć jak Bardur…
Jęknęła, przyciskając dłoń do ust. Bogini, czemu? Czemu to się dzieje? Czemu nie mogę nikogo uchronić? Czemu nie mogę być nikim, tylko marionetką, którą każdy prowadzi w swoją stronę?
Drgnęła, gdy rozległ się trzask. Lenna odstąpiła od ściany, na środku której pojawiła się długa, pionowa szczelina. Kamienie rozstąpiły się niczym wrota, ukazując wydrążony w skale, ziejący mrokiem tunel. Powiało od niego takim chłodem, że żołnierze odstąpili o krok. Nawet Emnesia odsunęła się na najdalszy skraj pryczy.
— Pójdę przodem. Zbierzcie jeńców i trzymajcie się tuż za mną. — rzekła Lenna ostrym głosem.
W półmroku nie dało się dostrzec jaki ma wyraz twarzy. Czy bała się tego, co ich czeka poza twierdzą? Emnesia wytężała wzrok, ale nie dostrzegła nic poza ostrymi cieniami rzucanymi na jej policzki. Kobieta wkroczyła w przejście, a kula światła powędrowała tuż nad nią. Żołnierze pośpiesznie zebrali nieprzytomnych. Dwóch z nich szarpnięciem podniosło Valmera i pchnęło w stronę tunelu. Podobnie stało się z Emnesią. Dziewczyna potknęła się i złapała równowagę na kamiennej ścianie. Rzuciła gniewne spojrzenie mężczyźnie, który ją popędził, ale nie rzekła ani słowa. Zacisnęła usta, ruszając w ślad za Lenną.
Z każdym krokiem zimno narastało. Wkrótce Emnesia zaczęła trząść się, szczękając zębami. Skuliła się i objęła ramionami, próbując zachować chociaż odrobinę ciepła. Ledwo widziała na oczy, krok miała niepewny, a idący za nią żołnierz co rusz popychał ją, wytrącając z równowagi i zaraz łapał za tył ubrania, by pomóc ją odzyskać. Na usta cisnęły jej się ostre słowa, ale wiedziała, że próbując je powiedzieć nie wydusiłaby nic więcej poza niezrozumiałym jąkaniem. Dlatego zaciskała usta, bez słowa stawiając jedną nogę za drugą.
Wtem tunel się skończył i wyszli na lodowate, nocne powietrze. Zachłysnęła się nim i ogarnął ją atak duszącego kaszlu. Zatoczyła i opadła na kolana. Dłonie na moment zanurzyły się w śniegu. Przycisnęła je zaraz do piersi, drżąc jeszcze mocniej.
— Pomóżcie jej! — usłyszała głos Valmera. — Nie widzicie, że zamarza!?
— Stul pysk, bękarcie! — odparł mu szorstki głos. Zaraz śnieg zaskrzypiał, jakby ktoś całym ciężarem upadł na zaspę.
— Szybko, załadujcie ich — rozkazała Lenna.
Gdzieś w pobliżu zarżał koń - nie, kilka koni, słychać było jak przebierają kopytami. Emnesia rozejrzała się w oszołomieniu. Przed nią roztaczały się góry. Tak samo ostre i martwe, jak je pamiętała z podróży. Niebo było czyste, okolicę zalewało łagodne światło księżyca. Za nimi wznosiło się nachylone ostro zbocze, kilka kroków przed zaczynała gwałtowna przepaść.
— Ruszaj się! — warknął jeden z żołnierzy, podnosząc ją i popychając ją w stronę koni.
Ruszyła niepewnie, krzywiąc się za każdym razem, gdy noga zaczynała się pod nią uginać. Pozostali wojownicy dosiadali pośpiesznie wierzchowców. Widziała jak z jednego zwisa nieprzytomna Nakis. Nie miała pojęcia, gdzie jest Anders, nie mogła odnaleźć go w zamieszaniu. Podobnie Valmera.
Konie były wysokie i silne. Emnesia potrzebowała pomocy, by wspiąć się na jedno z nich. Zaraz za nią wsiadł pilnujący ją żołnierz i skrzywiła się, gdy objął ją ramionami, by chwycić cugle.
Cokolwiek działo się potem, pamiętała to jak przez mgłę. Szybką jazdę wzdłuż górskich ścian, gryzący odsłonięte kawałki skóry wiatr i ciepło rzuconego przez kogoś zaklęcia rozgrzewającego. Mogła nawet zasnąć; w jednej chwili była noc, potem nagle nastał szary dzień. Przez długi czas nie zatrzymywali się na odpoczynek, nawet gdy Nakis - Emnesia ciągle ją widziała, zwisającą z wierzchowca przed nią - zaczęła odzyskiwać przytomność.
Zdawało się, że minęły całe wieki, zanim rozległ się ostry głos Lenny:
— Kompania, stać!
Grupa zatrzymała się tak gwałtownie jak ruszyła. Emnesia zachwiała się i gdyby nie przytrzymujące ją ramiona zsunęłaby się na ziemię. Oszołomiona, spojrzała po grupie.
— Przygotować obóz! — mówiła Lenna. — Pozostaniemy tu do zmierzchu. Ruszymy nim zapadnie zmrok.
Żołnierze zaczęli schodzić z koni. Ci, którzy wieźli ze sobą jeńców, ściągnęli z ich z grzbietów wierzchowców; pojawiły się liny, którymi skrępowano dłonie Nakis i Andersa.
Pozostali zajęli się rozbijaniem obozu. Emnesia dostrzegała między nimi Lennę. Gdzieś w czasie jazdy zniknęła kapłańska szata, jaką ta zawsze nosiła. W jej miejsce pojawiło się grube ubranie podróżne - pancerz ze skóry i długi płaszcz - idealne na zimną pogodę. Głowę miała odsłoniętą, po jej ramionach spływała fala pięknych, rudozłotych włosów. Pośród uzbrojonych żołnierzy wyglądała niczym egzotyczny kwiat.
Czemu to robiła? Czemu im pomagała?
Rozpalono niewielkie ognisko, wokół którego posadzono jeńców. Emnesia skuliła się, wyciągając ręce do ognia. Miała wrażenie, że jej kończyny skostniały, że powoli przeobrażają się w coś podobnego do otaczających ich skał. Szczęka ją bolała od zaciskania, by powstrzymać stukotanie zębami. Nawet nie wiedziała jak mocno ma napięte mięśnie dopóki te nie zaczęły się rozluźniać.
Ktoś wcisnął w jej dłonie miskę z jedzeniem, parującym w zimnie i aromatycznym. Przez chwilę bezmyślnie wpatrywała się w jej zawartość, po czym zaczęła jeść palcami. Błądziła wzrokiem po otaczających ją ludziach. Wszystko zdawało się jasne, wręcz jaskrawe. Oczy zaczynały ją boleć, gdy zbyt długo na coś patrzyła. Mrugała nieustannie, pod powiekami tańczyły kolorowe rozbłyski.
— Emnesia? — usłyszała cichy głos. Gdy odwróciła głowę, zobaczyła Valmera pochylającego się ku niej w zmęczonym geście. — Czy wszystko… Czy coś ci zrobili? Czy jesteś...? — Mówił ochryple, urywanie, jakby mówił pierwszy raz od miesięcy.
Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk. Nie wiedziała, co mu rzec. Jak wyrazić to, co w tej chwili czuła. Czy w ogóle coś czuła? Coś poza wypełniającą jej pierś, przygniatającą pustką?
Zwróciła wzrok na Nakis. Kobieta siedziała zaraz za Valmerem, skulona i pół przytomna. Spojrzenie miała błędne. Nie wyglądała na kogoś, kto wie gdzie jest i co się wokół niej dzieje. Andersa rzucono niedbale obok ogniska. Leżał na boku bez ruchu, niepokojąco sztywny. Oddech Emnesii utkwił jej w gardle i kilka długich chwil zajęło, zanim złapała haust powietrza. Czuła się tak, jakby całą drogę od twierdzy przebiegła o własnych siłach.
Nie odpowiedziała Valmerowi. Odwróciła wzrok na ognisko i powróciła do jedzenia.
Pierwszy dzień drogi upłynął niczym sen. Świat wokół tracił kontury, kolejne metry drogi zlewały się w jeden niezmienny obraz. Emnesia robiła co jej kazano, unikała spojrzeń swoich towarzyszy, ignorowała ich ciche rozmowy. Kuliła się za każdym razem, gdy któryś z żołnierzy kazał im być cicho. Jedyne, co robiła, to wpatrywała się w Lennę - w jej piękne włosy, w nieskazitelną twarz, we władczą postawę. Nasłuchiwała jej głosu, gdy ta rzucała ostrym tonem rozkazy. Przyglądała się jak porusza dłońmi splatając zaklęcia. Śledziła każdy jej ruch, każde słowo.
Kim ona była?
Gnali przez góry na złamanie karku, niczym zwierzyna pierzchająca przed drapieżcą. I być może tak właśnie było - czy uciekli przed bladymi bestiami, czy przed wojowniczkami z Vox, które musiały ruszyć ich śladem?
Jechali nocą, rzadko za dnia, odpoczywali tylko, gdy Lenna na to pozwalała. Śpieszyli się by umknąć, by zostawić góry za sobą. Kluczyli pośród skalistych zboczy, przez wąskie przejścia i rozległe, skute lodem doliny rzeczne. Codziennie niebo pokrywały gęste chmury, a świat zalewało szare, ponure światło.
Pustka. Wszystko puste, bezbarwne, martwe. Nawet sny Emnesii zdawały się wypłowiałe, pozbawione znaczenia. Gdy zamykała oczy, nic się nie zmieniało. Trwała pośród niczego. Nie wiedziała, czemu wszystko znikło, czemu brakowało barw i smaku
Aż zrozumiała.

Rozdział pięćdziesiąty czwarty jest rozdziałem rocznicowym. Rok temu, czwartego lipca, opublikowałam Prolog opowiadania. Przyznam, że czas minął niesamowicie szybko - ledwo zaczęłam pisać, a tu już całe dwanaście miesięcy (i trzy dni) mignęło przed oczami. Dziękuję wszystkim czytelnikom za to, że wytrwali ze mną tyle czasu. Ze swojej strony mam nadzieję, że skończę tą historię przed upłynięciem kolejnego roku. Bo co za długo to niezdrowo. Czy jakoś tak. ;)

3 komentarze:

  1. Ojejku, to już rok i znowu zakończenie trzymające w napięciu. Ja chcę wiedzieć co zrozumiała, no :D
    Świetny rozdział, naprawdę podoba mi się jak jak jest opisana ta cała podróż, otępienie Emnesii. Wszystko tworzy atmosferę, trzyma w napięciu, przez cały rozdział miałam coś w stylu: co będzie dalej?! :D
    Coraz bardziej wciągam się w tą historię, wszystko coraz bardziej się komplikuje, jestem ciekawa jak się to rozwiąże.
    Muszę też powiedzieć, że kocham świat przedstawiony. Wszystko coraz bardziej nabiera barw i jest tak przedstawione, że naprawdę wciąga i angażuje, i co najważniejsze naprawdę jestem w stanie w to uwierzyć. W sensie nic nie jest znikąd, wszystko do siebie pasuje.
    Biedny Bardur. I Lenna... naprawdę jestem ciekawa kim jest. Jeśli dobrze pamiętam w którymś z wcześniejszych rozdziałów było, że jest szlacheckiego pochodzenia. Może ma jakiś związek z lordem-którego-imienia-nie-pamiętam (czy to już skleroza? :'D), który wcześniej gonił Emnesie? A może działa dla kogoś zupełnie innego? A może sama jest bossem? :D
    No dobrze, teorie spiskowe na bok, bo i tak pewnie mnie zaskoczysz. No nic, chyba pozostaje mi grzecznie czekać na rozdział, żeby się dowiedzieć. Mnóstwa weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, musiałam pokomplikować. Nie może iść za łatwo - ale to chyba już gdzieś wcześniej mówiłam. ;)
      Trochę ciężko przedstawiać wykreowany świat, gdy robi się to z punktu widzenia jednej postaci, ale robię co mogę. Cieszę się, że widać jakieś - i to dobre! - efekty. :)
      Wena się bardzo przyda, bo chciałabym już w ten weekend opublikować kolejny rozdział. Przyznam, że piszę na bieżąco, więc różnie to wychodzi, jak łatwo zauważyć. Ale jakkolwiek nieregularnie publikuję, nikt mnie nie oderwie od dokończenia tej historii. :D

      Usuń
  2. Cześć i czołem! Właśnie na WS wskoczyła ocena twojego tekstu.
    Zapraszamy serdecznie! [KLIK]

    :)

    OdpowiedzUsuń