16 cze 2019

Rozdział pięćdziesiąty trzeci: Przeznaczenie nie czeka

Z sapnięciem wyrwała się ze snu i usiadła na posłaniu. Oddech miała ciężki, serce waliło jej jak szalone. Drżącą dłonią zsunęła z siebie koc, który oplótł jej nogi.
Nie pamiętała snu. Tylko przebłyski; pomarańczowy blask płomieni, ostre zęby, ściskający wnętrzności niepokój. Zsunęła stopy na podłogę, gładką i ciepłą od zaklęć. Muszę iść, przemknęło jej przez myśl. Natychmiast. Ostrożnie założyła leżące obok ubranie. Nie miała czasu okręcać kolana zaklętym bandażem. Wsunęły tylko stopy w buty i podpierając się laską, wyszła z pokoju.
W środku nocy twierdza stała pogrążona w bezruchu, jak gdyby czekała na nadejście kolejnego dnia. Na korytarzach panowała pustka, gdzieś z oddali niosło się echo kroków patrolujących strażniczek. Łatwo było odnieść wrażenie, że trafiło się do innego świata.
Emnesia nie wiedziała dokąd idzie. Nogi powoli i z wysiłkiem niosły ją naprzód. Ból jeszcze nie nadszedł, ale nieprzyjemne uczucie wwiercało się w prawe kolano, niczym zapowiedź burzy. Lub czegoś gorszego, pomyślała. Stanie się coś złego. Muszę to zatrzymać, zrobić coś, pomóc im.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, za towarzystwo Emnesia miała jedynie ciszę i płonące na ścianach pochodnie.
Aż dotarła do szpitala.
Zawahała się tylko na moment; pchnęła skrzydło drzwi, które uchyliło się ze skrzypieniem. Uderzył ją zapach medykamentów i ukryty pod nim odór krwi i śmierci. Ruszyła między zasłonami, nie rozglądając się na boki i ignorując umykające zaklęciom wyciszającym odgłosy. Miała przed sobą cel. Valmer, myślała, zaciskając dłoń na lasce.
Pomimo skręcających się wnętrzności i huczących w głowie myśli, gdy dotarła do łóżka mężczyzny ten spał spokojnie. Przez chwilę stała w wejściu, wpatrując się w niego milcząco. Podeszła do łóżka i usiadła, najdelikatniej jak mogła.
Mimo jej starań poruszył się, westchnął głęboko i otworzył oczy.
— To tylko ja — powiedziała, dotykając jego dłoni.
Uśmiechnął się sennie, ściskając jej palce.
— Czy już ranek? — zapytał ochryple. — Nie czuję się, jakby było rano.
— Wciąż jest noc. Wybacz, że cię obudziłam...
— Czy coś nie tak? — Usiadł, wyglądając nagle na bardziej rozbudzonego. Na czole wystąpiła mu głęboka zmarszczka. Mocniej ścisnął jej dłoń. — Cała drżysz.
— To nic. Muszę już iść, wracaj do snu.
— Zaczekaj. Co się stało? Cokolwiek to jest, możesz mi powiedzieć.
— Po prostu… — Westchnęła głęboko, ramiona jej opadły, jakby ktoś przeciął niewidzialne sznurki. — Muszę… Muszę stąd wyjść i ich znaleźć.
Strząsnęła jego dłoń i zerwała się z łóżka. Zamarła, gdy w kolanie ją zakręciło – nie boleśnie, ale zbyt dziwnie, by mogła to zignorować.
— Pójdę z tobą — powiedział Valmer, również podnosząc się z łóżka, wolniej niż ona.
— Co? Nie, nie możesz! Powinieneś odpoczywać…
— Od kiedy się obudziłem jedyne co robię to odpoczywam. Nic mi nie będzie — dodał, gdy spiorunowała go wzrokiem. — Pozwól mi pomóc.
— Nawet nie wiem w czym możesz mi pomóc — szepnęła, potrząsając głową. — Mam takie uczucie. Jakby miało stać się coś strasznego. Coś bardzo niedobrego.
— Co takiego? Kolejny atak?
— Nie wiem. Po prostu… nie wiem, ale muszę iść.
Z tymi słowami odwróciła się i wymaszerowała przez zasłonę. Valmer nie puścił jej dłoni, ale nie próbował jej zatrzymać, tylko szedł posłusznie w ślad za nią.
— Dokąd idziemy? — zapytał, gdy niezauważeni wydostali się ze szpitala.
— Na zewnątrz — odparła Emnesia. I chociaż żołądek jej się przewracał, ruszyła pewnym krokiem w kierunku wyjścia z zamku.
— Często masz takie przeczucia? — zapytał, ledwo pokonali parę kroków.
— Nie. — Zmarszczyła brwi. — Nie wiem. Czemu pytasz?
— Cóż. Wydaje się, że to coś ważnego. W końcu jesteś wybranką bogini przeznaczenia. Kto wie, co daje ci posiadana mocą?
— Twierdzisz, że mogę… Co właściwie? Przeczuwać wydarzenia? Widzieć przyszłość?
— Możliwe. Czemu nie? Czy miałaś już podobne przeczucia?
— Oczywiście, że nie miałam! To pierwszy raz, gdy coś takiego się dzieje.
Valmer zamilkł i przez chwilę szli w ciszy. Gdy na niego zerknęła, minę miał zamyśloną.
Dotarli do korytarza przy wyjściu, gdy znowu się odezwał:
— A sny? Miewasz czasem dziwne sny? Zbyt realistyczne, żeby mogły być tylko senną mrzonką?
— Sny? — powtórzyła głośniej niż zamierzała. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. — Ja…
— Nie powinno was tutaj być! — zawołał ktoś.
Odwrócili się jak na komendę. Spod wrót szła w ich stronę wojowniczka. Była wysoka, jedną dłoń trzymała na mieczu, z każdym krokiem długie włosie na jej hełmie zamiatało gwałtownie powietrze.
— Musimy wyjść — powiedziała do niej Emnesia, ciągnąc dłoń Valmera by podeszli bliżej. — To bardzo ważne.
— Wyjdziecie po wschodzie słońca, nie wcześniej — odparła strażniczka. Gestem pokazała, by zawracali. — Nocą nie wychodzi nikt poza strażą. Nawet wybranka Umiłowanej Pani.
— Ale ja muszę…
Przerwał jej odległy dźwięk dzwonu. Wszyscy jak jeden spojrzeli w stronę drzwi. Ramiona wojowniczki spięły się, gdy wymieniła spojrzenie z drugą stojącą przy bramie kobietą.
— Wracajcie do sypialni! — rozkazała głosem nieznającym sprzeciwu. W tej samej chwili rozległ się drugi dzwon, znacznie bliższy, jakby tuż nad ich głowami. Kobieta niezbyt delikatnie pchnęła ramię Emnesii. — Już! Ruszać się!
— Co się dzieje? — zapytała Emnesia, w tej samej chwili co Valmer:
— Kto nas atakuje?
Przez zamek poniósł się odgłos ciężkich kroków, jakieś krzyki.
— Wracajcie do swoich kwater! — rozkazała strażniczka. — Natychmiast!
— Muszę tylko... — zaczęła Emnesia.
— Chodźmy stąd — przerwał jej Valmer. Teraz to on ciągnął ją za dłoń.
Kroki były coraz bliżej, ciężkie i łoskoczące. W korytarz wpadła grupa wojowniczek. Kobiety biegły w ciasnej formacji, część z nich wciąż zapinała sprzączki pancerzy, przypasała bronie lub mocowała tarcze na ramionach.
— Wszyscy na mury — krzyknęła jedna z nich, na samym przedzie grupy. — Reszta oddziałów wciąż się zbroi. Każda gotowa do walki ma ruszać natychmiast. Pozostałe zostaną tutaj!
Stojącą obok Emnesii i Valmera wojowniczka zaklęła siarczyście, po czym dołączyła do biegnących kobiet. Obrzuciła ich dwójkę spojrzeniem i bez słowa wskazała dłonią w głąb zamku. Wracajcie do swoich sypialni, mówił jej gest.
— Musimy tam iść — oznajmiła Emnesia, gdy korytarz opustoszał. Ruszyła ku wrotom.
— Nie — zaprotestował Valmer i zatrzymał ją, ściskając mocniej dłoń. — Słyszałaś, co się dzieje. Nie możemy wyjść. Jest zbyt niebezpiecznie.
— Właśnie o to chodzi! O tym mówię! Przed chwilą twierdziłeś, że moje przeczucie to część boskiej mocy!
— Tylko w teorii! Na zewnątrz jest prawdziwe zagrożenie! Nie mogę pozwolić ci wyjść, gdy cały zamek szykuje się do walki!
Szarpnęła ręką, ale nie puszczał. Zamiast tego zaczął iść w drugą stronę, ciągnąc dziewczynę za sobą.
— Valmer! Przestań, muszę tam iść!
— Musisz przeżyć — odparł ostrym głosem. — Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało.
— Nic mi się nie stanie — zaprotestowała. — Magia bogini mnie chroni, pamiętasz? Nikt nie może mnie skrzywdzić.
Nie odpowiedział. Zaparła się, ignorując przeszywający kolano ból. Laska wypadła jej z dłoni i potoczyła się pod jedną ze ścian.
— Muszę ich znaleźć! Nie mogę bez nich, nic się nie uda! Potrzebuje ich tutaj, teraz. Musimy iść, Valmer! — Sama nie wiedziała już, co krzyczy. Słowa padały z jej ust coraz szybciej, zmieniając się w bełkot. Wyciągnęła ku wrotom wolną dłoń. — Muszę ich znaleźć. Tylko tyle! Pozwól mi…!
— Emnesia, przestań! — warknął mężczyzna. Przyciągnął ją do siebie i objął ramieniem. — Przeczekamy to tutaj, potem porozmawiasz z kimkolwiek musisz. Ale nie możemy wyjść.
— Nie rozumiesz — jęknęła, potrząsając głową. Ja także nie rozumiem, myślała, ale chcę, tak bardzo chcę zrozumieć.
— Rozumiem więcej, niż myślisz — rzekł ponuro i znowu poprowadził ją przez twierdzę.
— Co to znaczy? — zapytała. — Valmer, co masz na myśli?
Odpowiedział jej milczeniem. Twarz miał bladą, ściągniętą w dziwnym wyrazie. Szedł szybciej i miał więcej siły, niż spodziewała się po kimś kto tak długo spędził w szpitalnym łóżku. Dała mu się prowadzić, chociaż z każdym krokiem czuła, że robi coś nie tak, jak powinna.
— Gdzie jest twój pokój? — zapytał w pewnej chwili.
Bez słowa wskazała mu drogę. Z trudem wspięli się po schodach, opierając jedno o drugie i zatrzymując co kilka stopni. Twarz Valmera bledła coraz bardziej, a jego oddech z chwili na chwilę brzmiał płycej. Rzucała mu niespokojne spojrzenia. Nie sądziła, żeby mogła mu pomóc, gdyby nagle stracił siły i osunął się na zimną posadzkę.
Niemal dotarli do drzwi jej sypialni, gdy usłyszeli za plecami kroki.
Biegli ku nim Anders i Nakis, z Bardurem tuż za nimi. Ten ostatni zaciskał dłoń na przypiętym do pasa mieczu i oglądał się co chwilę przez ramię.
— Co wy tu robicie? — zapytał zdyszany Valmer.
— Też się nad tym zastanawiam — powiedział Bardur. — Ci dwoje nalegali, że musimy sprawdzić sytuację w zamku. Chociaż to mury roją się od potworów...
— Mówiłem ci, że nigdy nie można być zbyt ostrożnym — przerwał mu Anders. Odwrócił się, by zmierzyć Emnesię wzrokiem od stóp do głów. — Czy nic ci nie jest? Ktoś cię zaatakował?
— Nie.
— Skąd w ogóle pomysł, że mogłoby jej coś być? — zapytał Valmer, jakby zapomniał, że przed chwilą próbowała wyjść z zamku w sam środek walk.
— Mieliśmy przeczucie — rzekła cierpko Nakis.
Żołądek Emnesii skręcił się, a ziemia jakby umknęła spod stóp.
— Przeczucie — powtórzyła głucho. — Czy wy też czujecie, że coś jest nie tak, jak powinno?
— Oczywiście, że coś jest nie tak! — warknął Bardur. — Zamek jest atakowany!
Nakis przytaknęła, ale Emnesii nie umknęło, jak Valmer i Anders wymieniają znaczące spojrzenia. Wiedzieli coś, o czym pozostali nie mieli pojęcia.
— Powinniśmy coś zrobić — zaczął powoli pierwszy z nich, przyciągając spojrzenia pozostałych.
— Uciekać? — zapytał drugi.
— Nie mamy dokąd. Raczej dobrze się ukryć i przeczekać…
— O czym wy dwaj gadacie? — wtrąciła Nakis, opierając dłonie na biodrach.
— Nie powinniśmy być tutaj — oświadczyła Emnesia. — To nie jest dobre miejsce.
— Tutaj, jako ten pokój? — zapytał Valmer, wskazując drzwi. — Czy tutaj jako w zamku?
— Czy możecie wytłumaczyć…!?
— Cisza! — syknął Anders, unosząc dłoń. Wyciągnął bezgłośnie miecz, a Bardur zaraz uczynił to samo. — Ktoś jest w pobliżu.
W pobliżu zawsze ktoś jest, chciała wytknąć Emnesia, ale dreszcz na karku skutecznie ją uciszył. Cokolwiek miał na myśli mężczyzna, nie mówił o strażniczkach z nocnej warty. Wszystkie poszły na mury.
Zza zakrętu wyszła kobieta. Niewysoka, odziana w szatę uzdrowicielki.
— To tylko Lenna — powiedziała Emnesia, prostując się i sięgając do dłoni Andersa, by opuścił broń. — Znam ją.
Pomachała do kobiety, gestem pokazując by ta się zbliżyła.
— Nie podoba mi się to — usłyszała mamrotanie Andersa.
— Czy w czymś przeszkadzam? — zapytała Lenna, podchodząc do grupki. Spoglądała po ich twarzach, brwi miała wysoko uniesione. — Bito na alarm. Właśnie wracałam ze szpitala do komnat uzdrowicieli. Czy nie powinniście być na murach razem z wojowniczkami? — Spojrzała na Andersa i Bardura.
— Czemu tu jesteś? — zapytała Nakis. Spoglądała na kobietę z dziwnym wyrazem twarzy, w jej głosie pobrzmiewał chłód. — Jeśli idziesz do komnat uzdrowicieli, to wybrałaś bardzo okrężną drogę.
— Dobre pytanie — mruknął Anders, znowu unosząc miecz.
— Co wy robicie!? — syknęła Emnesia, piorunując ich wzrokiem.
— Jest na to dobre wytłumaczenie — odezwała się Lenna. Rozłożyła ręce, robiąc krok bliżej grupy. — Ale w tej chwili nie mam na to czasu.
Gwałtownie wyrzuciła przed siebie ramię i uderzyła wnętrzem dłoni w pierś Andersa. Rozległo się głuche łupnięcie i mężczyzna padł bez ruchu na ziemię.
— Nie! — wrzasnęła Nakis.
Valmer zaklął głośno wprost w ucho Emnesii i szarpnął ją za siebie. Dziewczyna wpadła na ścianę; nogi się pod nią ugięły. Zamrugała, gdy korytarz zaroił się od żołnierzy. Wyszli wprost z powietrza.
— Zajmijcie się awatarem! — krzyknęła gdzieś obok Lenna.
Ktoś wyrwał Emnesię z uchwytu Valmera. Silne dłonie zacisnęły się na jej głowie, zabrzmiały obco brzmiące słowa. Poczuła palący swąd wrogiej magii.
A potem niewidzialne kleszcze zacisnęły się wokół jej serca – jej umysłu, jej duszy – i opadła z krzykiem na posadzkę.


Rozdział pięćdziesiąty czwarty: Jałowa ziemia

2 komentarze:

  1. Ojejku! To już koniec rozdziału? Dawno niczego tak szybko nie przeczytałam, no i jeszcze żeby w takim momencie zakończyć? No jak tak można, ja tu umieram, bo nie wiem co dalej (i przez upały też zdycham, więc teraz umieram podwójnie ;))! :D
    Na początku muszę powiedzieć, że kompletnie, ale to kompletnie się tego nie spodziewałam po Lennie. Naprawdę się zaskoczyłam, uwielbiam takie zwroty akcji. Zawsze była tajemnicza, ale nigdy bym jej o to nie posądziła, czerwone światełko zamigało mi dopiero wtedy jak zaczęła do nich podchodzić :D
    No i ciekawi mnie o co chodzi z tymi przeczuciami, szczególnie, że przyjaciele Emnesii zdają się coś wiedzieć. Czyżby poprzednia wybranka też przez coś takiego przechodziła?
    I to zaklęcie na koniec, mam teorię z porwaniem, no chyba, że chcą ją od razu zabić, paskudy jedne ;D
    Rozdział naprawdę świetny, pełen akcji. W ogóle to rozdział za rozdziałem są coraz lepsze. Mam tylko jedno "ale"..... dlaczego w tym momencie - żartuję, kocham takie zakończenia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długością rozdziałów to ja nie grzeszę - to widać po ich ilości. A tego typu zakończeń nie odpuszczę. Cliffhanger to musi być, przynajmniej od czasu do czasu. :D
      Zdecydowanie robiło się za miło i spokojnie, więc musiał ktoś przyjść i wodę zmącić. Jeszcze by się okazało, że bohaterom wszystko idzie łatwo! Niestety, w życiu nie zawsze wychodzi tak, jak się zaplanuje. ;)
      Dziękuję serdecznie! Zawsze mnie to cieszy, gdy kolejne rozdziały coraz bardziej się podobają. :D

      Usuń