9 cze 2019

Rozdział pięćdziesiąty drugi: Najbardziej zasłużeni

Na kilka godzin przed południem przed zamkowymi wrotami panowała cisza. Poza pilnującymi ich strażniczkami prawie nikogo tu nie było. Z oddali niosły się echa ludzkich głosów; życia toczącego się w środku i poza budowlą. Czasem, z rzadka, ktoś przekraczał próg, śpiesząc do lub poza twierdzę.
Emnesia złapała się na tym, że przychodzi tu coraz częściej. Nie tyle codziennie, co kilka razy jednego dnia. Zawsze kroczyła ku wrotom z determinacją, myśląc, że oto nadeszła chwila kiedy w końcu je przekroczy. Jednak zawsze kończyła zastygnięta bez ruchu, zaledwie kilka kroków od upragnionej wolności. Żadne zgrzytanie zębami, żadne ponaglające myśli nie mogły pomóc. Czasami docierała trochę dalej niż zwykle, czasami nie potrafiła nawet wejść w korytarz prowadzący do wyjścia.
Nie poddawała się jednak, nie tak jak wcześniej. W końcu się uda, myślała, oparta o ścianę, ze ściśniętym gardłem i smakiem goryczy w ustach. Potrzeba tylko czasu. Nie mogę się poddawać. W końcu, zamiast skupiać się na wyjściu, zaczęła ćwiczyć magię. Mamrotała pod nosem inkantacje, przeplatając je własnymi, wymyślonymi na poczekaniu rymowankami i pieśniami, jakie pamiętała z lekcji śpiewu.
Dla sztuk pierwszego porządku zaklęcia są tylko pośrednikiem, powtarzała nieustannie Narissa, czymś, co skupia nasze myśli na celu. Nie ważne, czy są werbalne czy niewerbalne. Zapisane przez magów sprzed setek lat, czy wymyślone na poczekaniu. Najbardziej istotna jest moc i siła umysłu, który nią kieruje.
Po tygodniach niepowodzeń, Emnesia wątpiła, żeby posiadała – lub kiedykolwiek mogła posiąść – dość siły woli by przywołać mocy, nie mówiąc już o kierowaniu nią. Jednak mimo to nie przestawała próbować. Jeśli nie opanuję magii, to nie osiągnę niczego, myślała za każdym razem, gdy kolejne zaklęcie kończyło się fiaskiem. Zaciskała wtedy zęby, brała głęboki oddech i próbowała jeszcze raz.
Teraz stała kilka kroków od wrót, patrząc na nie spode łba i mamrocząc pod nosem ułożone naprędce zaklęcie.
— ...płomień jasny w niebie, z dłoni, z serca, schwyć go, gdy spłynie na… na ciebie. To on chroni, on… uśmierca. Nie, nie, nie. — Skrzywiła się, potrząsając głową. — Bez sensu.
Kątem oka widziała przechadzające się przed wrotami strażniczki. Co jakiś czas słyszała ich ciche rozmowy, dostrzegała jak spoglądają w jej stronę. Wolałaby, żeby całkiem ją ignorowały; być może wtedy łatwiej przyszłoby jej przypomnienie sobie jakiegoś utworu związanego ze światłem i nie musiałaby sama niczego wymyślać.
— Co za strata czasu — mruknęła, poprawiając chwyt na lasce i odpychając się od ściany. Bok jej zesztywniał przez te pół godziny opierania się o zimny mur. Potrząsając ramieniem, ruszyła przez korytarz. Zamierzała wrócić do swojego pokoju.
Nie zdołała przejść więcej niż kilka kroków, gdy usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi i krótką rozmowę; zaraz ktoś krzyknął jej imię. Obróciwszy się ujrzała maszerującą pośpiesznie Portię. Kobieta miała na sobie zbroję, przy pasie miecz i sztylety. Pod lewą pachą trzymała hełm, a w dłoni niosła długi kij – łuk bez cięciwy.
— Co za spotkanie! — zawołała, chwytając Emnesię za ramię. Uśmiechnęła się szeroko; drobne blizny na jej twarzy rozciągnęły się i zabłyszczały w świetle pochodni. — Co tu robisz?
— Spaceruję? — odparła niepewnie dziewczyna. — Ćwiczę magię i nogi, żeby całkiem nie osłabły.
— Brzmi świetnie! — stwierdziła Portia i Emnesia uniosła wysoko brwi; z jakiegoś powodu nie brzmiało to jak kpina. — Idziesz gdzieś? Mogę ci towarzyszyć?
— Tak, byłoby miło. Właściwie — przypomniała sobie — chciałam z tobą porozmawiać. Ale czy nie musisz odnieść swoich rzecz? — Wskazała na hełm i łuk.
— Hm, racja. — Portia przytaknęła z uśmiechem. — Jeśli nie masz nic przeciwko, chcesz się przejść do kwater strażniczek? Pogadamy po drodze.
— Oczywiście.
Portia klepnęła ją radośnie po plecach – Emnesia zachwiała się pod siłą kobiety i ta z ledwością uratowała ją przed upadkiem – po czym razem ruszyły przez twierdzę. Nie wydawała się zniecierpliwiona wolnym tempem towarzyszki. Z ożywieniem opowiadała o ostatnim wypadzie poza mury twierdzy.
— Dziwne, ale strasznie mało bestii widziałyśmy — mówiła, gestykulując wolną dłonią. — Nie wiem, czy ubiłyśmy ich dość, żeby mieć spokój, czy gdzieś się kryją. Szczerze, wolę to pierwsze. Nikt nie chce, żeby coś kombinowały.
— Czemu właściwie wyjeżdżacie poza twierdzę? Skoro ciągle musicie walczyć?
— Ha! Gdzie tu zacząć? — Portia zaśmiała się, przechylając głowę. — Przed bestiami, jak zamek stał jeszcze w dolinie, ciągle patrolowałyśmy góry. Dolinę Lodowych Strumieni, drogę do kopalni i kopalnie też. Wszystko przez podróżnych. Ha! Ktoś by pomyślał, że Vox to skraj świata i nikt tu nie przyjdzie z własnej woli. Kto by chciał wędrować przez Jałowe Góry?
— Z tego, co słyszałam, bardzo dużo ludzi — zauważyła Emnesia.
— Żebyś wiedziała! — potwierdziła Portia, kiwając energicznie głową. — Sojusznicy w dolinach kierują – kierowali – do nas mnóstwo kobiet. Szczególnie w ostatnich latach. Wojna na północy nikomu nie służyła.
— I teraz wciąż patrolujecie góry?
— Nie tak, jak kiedyś. Widziałaś może stare kwatery straży w kopalniach?
Emnesia kiwnęła głową; dobrze pamiętała cuchnącą padlinę w jednej z nich i zwalisko na wejściu do drugiej.
— Robimy, co możemy — mówiła Portia — ale ostatnio nie oddalamy się zbyt daleko od Vox. Bezpieczeństwo zamku jest ważniejsze. Gdyby okazało się, że w kopalniach roi się od bestii, albo gdyby poszły za nami… — Z grymasem potrząsnęła głową. — To ryzyko, którego wolimy nie podejmować.
Czy podróż do Polany Półksiężyca jest takim ryzykiem? zastanowiła się Emnesia, w milczeniu przytakując słowom Portii. Nagle zapragnęła wrócić do swojego pokoju. To nie ma sensu. Jak mogę prosić kogoś o wyruszenie w tak niebezpieczną podróż?
— W każdym razie, od kiedy zaczęły się ataki, próbujemy skontaktować się z plemionami górskimi. — Portia zmarszczyła brwi. — Czy mówiłam ci już o tym? Pewnie tak. To największe zmartwienie. Minęły miesiące, a my nadal nie znaleźliśmy nawet śladu. Ani wiadomości ani posłańca – martwego czy żywego. Zupełnie nic. Możliwe, że nie ma już niczego, ani nikogo, do znalezienia.
— Przykro mi — mruknęła Emnesia. Nie sądziła, żeby pozostałych mieszkańców gór również chroniły wysokie mury zamku; nie każdy mógł przetrwać. — Czyli, bladych bestii jest mniej?
— Tak. Od ataku na Vox spotykamy małe grupy albo pojedyncze bestie. Kiedyś to były ogromne roje. Teraz tylko te... — kobieta zamachała gwałtownie dłonią — niedobitki. Człowiek zaczyna mieć nadzieję, że problem się rozwiązał.
Minęła ich grupka strażniczek, z którymi Portia przywitała się krótko.
— Już prawie jesteśmy — rzekła. W tej samej chwili klepnęła się dłonią w czoło. — Chciałaś o czymś porozmawiać! Wybacz, zagadałam cię. Czasami nie potrafię się zamknąć.
— To nic — zapewniła Emnesia, potrząsając głową. — Nawet lepiej. Lepiej żebyśmy rozmawiały w mniej zatłoczonym miejscu.
Portia uniosła ciemne brwi.
— Brzmi poważnie. — Gestem pokazała, by skręciły w kolejny korytarz.
W kwaterach strażniczek panowała znacznie większa cisza, niż wtedy, gdy Emnesia była tu ostatnio. Żadnego łoskotu broni, żadnych krzyków, rozmów, czy kroków. Jeśli ktokolwiek tu był, siedział jak mysz pod miotłą.
— O tej porze kwatery powinny być prawie puste — powiadomiła Portia. — Możesz poczekać na mnie w sypialni. — Wskazała na drugie drzwi na prawo. — Albo pójść ze mną do zbrojowni. Trochę zajmie, zanim tam skończę, a jeśli się śpieszysz…
— Pójdę z tobą — przerwała jej Emnesia, uśmiechając się krótko.
Portia przytaknęła z entuzjazmem i razem weszły do zbrojowni.
— Siadaj gdziekolwiek — rzuciła. Podeszła do stojaka, wypełnionego łukami i odłożyła trzymane łęczysko. Hełm wylądował na kolejnym. — Nie obrazisz się, jeśli zajmę się moją zbroją i bronią?
— Rób co musisz.
Emnesia usiadła na jednej z ławek i wyciągnęła przed siebie nogi, wzdychając z ulgą. Dzisiejszy spacer trwał zdecydowanie za długo.
Portia przystanęła przy jednym z pustych stojaków na zbroję. Rozpinała zręcznie przytrzymujące pancerz paski i zdejmowała po kolei każdą jego część. Emnesia przyglądała się z zaciekawieniem. Nigdy nie widziała wojowników, gdy ci zakładali lub zdejmowali z siebie zbroje. Była pewna, że rycerze nie robią tego sami, tylko w asyście giermków. W końcu solidne, stalowe płyty musiały dużo ważyć? Jak radzili sobie zwykli piechurzy, nie miała pojęcia. W wykonaniu Portii wyglądało to łatwo; jakby ściągała zwykłą kurtkę, a nie solidny pancerz.
— To o czym chciałaś rozmawiać? — zapytała kobieta, zdejmując z szyi sztywny kołnierz i odkładając go na stojak.
— Mam do ciebie prośbę — zaczęła Emnesia, patrząc Portii prosto w oczy. — Zrozumiem, jeśli odmówisz. To nie jest nic, na co można zgodzić się bez zastanowienia…
— Mówisz o wyprawie do Polany Półksiężyca? — przerwała kobieta. Uśmiechnęła się, gdy brwi Emnesii podskoczyły. — To mniejsza tajemnica, niż myślisz. Wszystkie wojowniczki o tym wiedzą. Maginie pewnie też.
Emnesia wzruszyła niemrawo ramionami. Poza Matką Gwynris i kilkoma uzdrowicielkami nie znała zbyt wielu magiń z Vox. Większość z nich nie mieszkała nawet w murach twierdzy, więc nie miała okazji ich spotkać.
— Matka Gwynris już z wami o tym rozmawiała?
Portia przytaknęła. Skończyła odkładać zbroję na stojak; miecz i sztylety zawiesiła na haku wystającym ze ściany. Zaraz zajęła się oglądaniem pancerza, najpewniej szukając uszkodzeń.
— Przedstawiła nam sytuację — rzekła. — Kazała dobrze się zastanowić i dać odpowiedź tylko wtedy, gdy będziemy pewne, co chcemy zrobić. Podkreślała, że ruszając z wami zrobimy to z własnej woli, nie na czyjś rozkaz.
— I co o tym myślisz?
Portia zaprzestała swojej inspekcji i oparła dłonie na biodrach.
— Szczerze? Najpierw miałam mieszane uczucia. — Westchnęła, rzucając Emnesii nieodgadnione spojrzenie. — To proste rozwiązanie, nie? I cholernie trudne. To nie patrol wokół twierdzy, co kończy się z zapadnięciem zmroku, gdy można ukryć się za wysokim murem. Taka wyprawa… Cholera, nawet nie wiem. Od przeniesienia zamku nikt nie ruszał tak daleko.
— Zrozumiem, jeśli odmówisz…
— Nie o to chodzi. — Portia machnęła dłońmi. — Po prostu… To coś wielkiego. I nie mówię o trudnej podróży, czy o bladych bestiach. Polana Półksiężyca jest święta. Wędrują tam tylko wybrane, najśmielsze i najlepsze z nas. Nie wiem, czy… — Urwała, pocierając podbródek wierzchem dłoni.
— W tej chwili każdy, kto wyruszy na taką wyprawę, będzie najlepszym i najśmielszym — zauważyła Emnesia.
— Będzie głupcem — wymamrotała Portia, ledwo zrozumiale. — Wybacz — dodała, uśmiechając się słabo. — Wiele o tym myślałam. Rozmawiałam z towarzyszkami broni. Nie wszystkie są chętne z tobą jechać…
Emnesia przymknęła oczy, czując nieprzyjemny uścisk w piersi.
— ...ale jeśli będziesz mnie potrzebowała, powiedz tylko słowo i będę gotowa.
Poderwała głowę. Na moment zabrakło jej tchu i mogła tylko poruszać ustami, jak ryba wyjęta z wody.
— Naprawdę? — zapytała po sekundzie czy dwóch. — Tak po prostu?
Portia uśmiechnęła się półgębkiem.
— Nie z lekkim sercem, ale tak. Nasz zakon powstał by bronić i pomagać. Jeżeli nawet jedna z nas nie stanie na wysokości zadania, to kto to zrobi?
— Dziękuję ci! — Emnesia zerwała się na równe nogi, chociaż nie wiedziała czemu. Żeby uściskać Portię? To nie brzmiało należycie. Kobieta wydawała się zbyt twarda, za szorstka na takie gesty.
— Nie dziękuj mi. Nic jeszcze nie zrobiłam — zauważyła Portia, machając niedbale ręką. — Jak dotrzemy do Polany w jednym kawałku, wtedy możesz dziękować. I jeszcze jedno. — Jej głos znowu spoważniał. — Znam kilka wojowniczek, które mogłyby się zgodzić na wyprawę. Ale musisz porozmawiać z nimi osobiście. Wybrance bogini mogą powiedzieć coś innego niż mnie czy Matce Gwynris.
Jakiś głos z tyłu głowy mówił Emnesii, że to nie może być tak proste, ale zignorowała go. Po raz pierwszy od kilku dni poczuła się naprawdę lekko, jakby wypełniło ją powietrze, ciągnąc ku niebu. Nawet przebudzenie Valmera nie sprawiło jej tak wielkiej radości. Wreszcie mogła wypatrywać czegoś, bez skręcającego żołądek uczucia, bez wrażenia, że oto zbliża się coś strasznego.
— Tak zrobię — rzekła uroczyście.


Rozdział pięćdziesiąty trzeci: Przeznaczenie nie czeka

3 komentarze:

  1. Witam, witam :)
    Zbliża się koniec roku szkolnego, więc nareszcie mogę coś na spokojnie przeczytać. Ufff xd
    Muszę powiedzieć, że naprawdę bardzo lubię Portię, wydaje się strasznie sympatyczna. W ogóle to nie wiem dlaczego, ale bardzo lubię tego typu postacie - nie wiem jak je w ogóle nazwać, ale właśnie coś w tym stylu, że takie trochę twarde i bardzo przyjazne (najlepszy i najwięcej mówiący opis roku, naprawdę, brawo ja XD), właśnie coś w stylu Portii.
    Nie mogę się już doczekać przyszłych rozdziałów, szczególnie, że szykuje się jakaś większa wyprawa - tryb wielbicielka wyjazdów wszelkich włącz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chaotyczność komentarza zwalam na straszliwe upały, bo czemu nie :D

      Usuń
    2. Uznaję, upały są za wszystko odpowiedzialne. :D
      A wyprawa będzie, oj będzie. Daleka i niebezpieczna. Kto wie, jak się skończy. ;)

      Usuń