19 maj 2019

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy: Wewnętrzny wróg

Dotarły razem do szpitala, minęły kilka zabieganych uzdrowicielek i w końcu zatrzymały się przy otaczającej łóżko Valmera zasłonie. Emnesia wyciągnęła rękę, by ją odsunąć, lecz zamarła. Co mu powiem? pomyślała, gapiąc się na swoją drżącą dłoń. Co powiem, jeśli zapyta o Hadresa?
— Czy coś nie tak? — zapytała Lenna.
Emnesia posłała jej szybki uśmiech.
— Nie, wszystko dobrze — odparła z roztargnieniem. — Dalej dam sobie radę.
Przez twarz Lenny przemknął cień, zaraz zastąpiony uśmiechem.
— Cieszę się, że mogłam pomóc — rzekła, pochylając lekko głowę.
Jeszcze przez sekundę się wahała, po czym odeszła szybkim krokiem. Emnesia patrzyła za nią, aż kobieta nie zniknęła jej z oczu. Dopiero wtedy odchyliła zasłonę i wślizgnęła się do środka.
Zamarła, widząc, że Valmer nie jest sam. Na jego łóżku siedziała Nakis, rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Emnesia nie słyszała o czym, lecz widziała jak mężczyzna porusza dłonią, jak mruga sennie oczami, jak… Żyje.
Pospiesznie otarła rękawem szaty zbierające się w oczach łzy. Już miała wyjść – uciec ze szpitala – gdy Nakis, jakby wyczuwając jej obecność, obróciła głowę i przyszpiliła ją spojrzeniem.
— Masz gościa — rzuciła chłodno.
Emnesia zamarła, z dłonią na zasłonie i ściśniętym gardłem. Przeskoczyła spojrzeniem po dwójce; od beznamiętnej twarzy Nakis do szerokiego uśmiechu Valmera.
— Słyszałam, że się obudziłeś — rzekła. Odniosła wrażenie, że w ciszy, która zapadła, mówi za głośno, niemal krzyczy. Odchrząknęła. — Jeśli to zły moment, wrócę później.
— Nie, zostań. — Głos Valmera był cichy; ledwo słyszała, co mówi. — Czekałem, aż się zjawisz.
— Powinieneś odpoczywać — rzekła Nakis, wstając się z łóżka. Skrzyżowała ramiona na piersi, łypiąc na Emnesię kątem oka. — Wrócimy później.
— Co? Nie. — Mężczyzna uniósł głowę z poduszki, chociaż wyraźnie było widać, że kosztuje go to wiele wysiłku. — Dopiero przyszłyście.
Zaciskając zęby, Emnesia przekuśtykała do łóżka i zajęła zwolnione przez Nakis miejsce. Uśmiechając się ciepło, chwyciła dłoń Valmera. Ściskaną pod pachą książkę rzuciła niedbale na wolny kawałek pościeli. Zignorowała wlepione w plecy spojrzenie Nakis; niemal palące w swej intensywności.
— Cieszę się, że znowu jesteś z nami — rzekła, patrząc mu w oczy. — Odwiedzanie cię nieprzytomnego nie było szalenie ciekawe. Te wszystko jednostronne rozmowy... Możesz sobie wyobrazić, jak nudno było.
Valmer zaśmiał się pod nosem.
— Domyślam się — mruknął, ściskając słabo jej dłoń. Mimo że nadal wychudły i zmizerniały, miał w sobie więcej życia, niż przez ostatnie kilka tygodni. — Dobrze wyglądasz. Jak… kapłanka. — Uniósł trzęsącą się dłoń do twarzy Emnesii i dotknął brzegu chusty.
Złapała jego nadgarstek i obniżyła ostrożnie.
— Nie wiem, czy mam to traktować jako komplement — odparła równie cicho. Na usta cisnęły jej się inne słowa: Czy jesteś na mnie zły? Czy żałujesz, że ze poszedłeś za mną? Czy nie myślisz o mnie źle? Nie mogły przejść jej przez gardło; jakby były zbyt wielkie, zbyt trudne do wypowiedzenia. Jakby świat miał się załamać, gdyby padły.
— Jesteś ładniejsza niż kapłanki — dodał Valmer. Jego powieki opadały coraz bardziej i wydawał się wisieć na granicy snu.
Uścisnęła jego dłoń, posyłając wymuszony uśmiech. Chciała zrobić coś więcej, przytulić go, pocałować, ale nie ośmieliła, gdy czuła na karku ciężkie spojrzenie Nakis.
— Wyglądasz na zmęczonego — rzekła zamiast tego. — Powinieneś odpocząć.
— Spałem tak długo, a ty każesz mi spać jeszcze więcej? — wymamrotał Valmer ledwie słyszalnie. Oczy miał już częściej zamknięte niż otwarte, a oddech coraz głębszy.
— Emnesia ma rację — odezwała się Nakis, przyciągając tym spojrzenie dziewczyny. Nie odwzajemniła go, wpatrzona w twarz mężczyzny. — Wciąż wracasz do zdrowia. Słyszałeś chyba, co mówiły uzdrowicielki? Potrzebujesz jak najwięcej odpoczynku.
— Porozmawiamy później — dodała Emnesia, zrywając się na równe nogi. Sięgnęła po książkę, ale zmieniła zdanie i zamiast tego dotknęła czoła Valmera. Było chłodniejsze, niż się spodziewała. Marszcząc brwi, poprawiła zakrywający go koc, podciągając aż pod brodę. — Jak już nie będziesz zasypiał w pół słowa.
Kątem oka dostrzegła poruszenie; Nakis wyślizgnęła się przez zasłonę tak zręcznie, że materiał ledwo się poruszył. Z bijącym sercem, Emnesia jeszcze raz spojrzała na Valmera, żeby się pożegnać, lecz ten już spał. Chwyciła książkę w jedną dłoń, swoją laskę w drugą i wybiegła z improwizowanego pomieszczenia.
— Nakis! — zawołała. Widziała plecy kobiety kilka kroków przed sobą i mimo że gnała ile sił w nogach, ta szła zbyt szybko, by można było ją dogonić. — A niech to! — syknęła, zatrzymując się gwałtownie. Ból głowy i zmęczenie, które zniknęły na krótką chwilę, powróciły ze zdwojoną siłą.
Czując przygniatający jej ramiona ciężar, skierowała kroki ku swojej sypialni.

***

Po przebudzeniu Valmera ze śpiączki zaskakująco niewiele się zmieniło. Emnesia nadal odwiedzała go w szpitalu, gdzie przez większość czasu spał, a ona siedziała obok, albo na niego patrząc, albo ucząc się magii z książek. Czasami, gdy był przytomny, rozmawiali na mało znaczące tematy tak długo, aż sen znowu go nie pochłonął.
Poza chwilami spędzonymi w szpitalu, Emnesia zwykła kręcić się po twierdzy, odwiedzając jej najdalsze części. Nieraz powracała do wewnętrznego ogrodu, by siadywać na ławce, czytać i spoglądać spod dachu na zachmurzone niebo. Obserwowała nieliczne w górach ptaki lub kapłanki zgarniające śnieg do blaszanych wiader. Rzadko spotykała kogoś, kto relaksowałby się tak, jak ona to robiła. Znajdowała dzięki temu spokój, którego nigdzie indziej w twierdzy nie dane jej było zaznać.
Dni mijały powoli, a ona, chociaż ciągle otoczona przez ludzi, zaczynała coraz mocnej odczuwać doskwierającą samotność. Wiele czasu minęło, zanim uświadomiła sobie, że brakowało jej Nakis.
— Nie rozumiem tego — burknęła pewnego razu w zapisaną runami książkę. Siedziała w szpitalu, na krześle obok śpiącego Valmera. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio rozmawiała z kimś poza nim lub Narissą. — Czemu miałaby mnie w ogóle obchodzi? Jest nadopiekuńcza i ciągle tylko krytykuje. Przez kilka dni była dla mnie miła, ale co z tego? Nie muszę jej lubić. Nie ma w niej nic do lubienia. To takie głupie.
— Nakis już taka jest.
Emnesia szarpnęła ramionami, prawie rzucając książką w zasłonę przed sobą. Szybko przycisnęła ją do piersi, zgniatając kilka stron, i rzuciła Valmerowi krzywe spojrzenie. Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że zgubiła czytaną stronę.
— Nie strasz mnie — zganiła, odkładając książkę na podłogę pod krzesłem.
— Ach. Jak mógłbym pozbawić się takiej rozrywki — odparł, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Zaraz skrzywił się, próbując usiąść. Udało mu się zaledwie podciągnąć do pozycji półsiedzącej.
Emnesia zerwała się, by mu pomóc. Kolano zaprotestowało igłą bólu, gdy źle stanęła, ale zignorowała to, ubijając poduszkę, na której leżał.
— Nie masz pojęcia, jak bardzo mam dość tego miejsca — rzekł, gdy udało mu się spocząć wygodnie. — Zaklęcia mogą zrobić wiele, ale i one mają swoje granice. Czasami nie wytłumią tych wszystkich… hałasów i tego smrodu śmierci. — Potrząsnął głową, znowu się uśmiechając. Wydawało się, że niemal siłą zmusza kąciki ust do uniesienia.
— Chyba wiem, co czujesz — odparła. — Ale nie sądzę, żeby ktoś chciał cię stąd wypuścić. Minęło zaledwie kilka dni.
— Nawet dzień to za długo. Wolałbym już wyjść, stanąć o własnych siłach i wreszcie coś zrobić.
— Wierz mi, też tego chciałam. Ale uwolnienie się od łóżka nie zawsze oznacza, że jest dobrze. — Postukała znacząco w bok skrzywionego kolana.
Valmer podążył spojrzeniem za jej dłonią i jego twarz spochmurniała.
— Przynajmniej nikt nie próbował rozłupać ci czaszki na pół. — Usłyszała jak mamrocze. Po jego minie zgadywała, że nie chciał mówić tego na głos. Zmrużyła podejrzliwie oczy, gdy uśmiechnął się szeroko. — W każdym razie, co mówiłaś o Nakis?
Zgarbiła się, odwracając wzrok.
— Nic ważnego.
— Nie brzmiało na nic ważnego. No dalej. Przez większość dnia leżę w tym łóżku, łykam paskudne mikstury i umieram z nudów. Wysłuchiwanie czyichś problemów to moja jedyna rozrywka.
— Doprawdy? Interesujesz się plotkami?
— Plotkami? To chyba nie plotkowanie, gdy mówisz o swoich własnych sprawach?
— Nie. Ale jak widzisz — zatoczyła dłonią krąg — nigdzie w pobliżu nie ma Nakis. To znaczy, że rozmawiając o niej plotkujemy.
— Emnesio. — Valmer przekrzywił głowę, wbijając w nią intensywne spojrzenie. — Nie mówiłabyś nic o Nakis, gdybyś nie chciała, żeby ktoś o tym usłyszał. Cokolwiek między wami zaszło, wyraźnie cię dręczy. Jeśli obawiasz się, że coś jej powiem — dodał szybko — to obiecuję, że nie pisnę nawet słowa. Wszystko pozostanie między nami.
Przez chwilę przygryzała wargę, spoglądając to na niego, to gdzieś w bok. Słowa cisnęły się jej na usta, ale miała wrażenie, że jakaś niewidzialna bariera nie pozwala im się wydostać. Jak mogła opowiedzieć o tym, co się stało, gdy sama nie do końca to rozumiała?
— To głupie — wyrzuciła wreszcie. — Takie… To tylko… — Urwała, pocierając o siebie palcami. — Od kiedy tu przybyliśmy, Nakis ciągle była ze mną. Ciągle mówiła mi, co mam robić i... Miałam już tego dość, więc jej powiedziałam, żeby zostawiła mnie w spokoju. I zrobiła to. Tylko od kiedy z nią nie rozmawiam czuję takie… — Przycisnęła dłoń do piersi, tuż nad sercem. — Nie lubię tego. Nie wiem, jak to naprawić. Jak się tego pozbyć.
— Mówisz tak, jakbyś nigdy nie straciła przyjaciela — zauważył Valmer.
Z ust Emnesii wyrwał się gorzki śmiech.
— Nakis nie była moją przyjaciółką! — zawołała. — Jaka to przyjaźń, gdy ledwie się znamy?
Valmer wzruszył ramionami.
— Skoro tak twierdzisz — odparł. — Mam wrażenie, że nie trzeba znać nikogo na wylot, żeby nawiązać przyjaźń. Wiesz, Rikka zawsze dawała dobre rady, jeśli chodziło o kłótnie. Lubiła załatwiać problemy rozmową. Wychowywała nas wszystkich; mnie, Hadresa, Andersa, Sefarę, Jehana… Pod jej dachem nikt nie szedł spać, dopóki się nie przeprosiliśmy. Zawsze powtarzała: nie pozwalaj, by mała kłótnia wyrosła na wielką waśń. Drobne nieporozumienia niszczą wspaniałe przyjaźnie, i tak dalej. Rozumiesz?
Zaciskając usta, Emnesia skinęła głową.
— Nienawidziłem, gdy zmuszała nas do tych rozmów. Myślałem: jak to jest, że muszę przepraszać, gdy mam rację. — Zaśmiał się, widząc jej nieprzekonaną minę. — Ale chyba całkiem nieźle na tym wyszliśmy — kontynuował. — Powinnaś spróbować. Czasami Nakis jest… nieprzystępna. Ale długo ją znam i wiem, że potrafi wiele wybaczyć.
— Nie wiesz nawet, co jej powiedziałam — odparła Emnesia.
— Zapewne nic gorszego od tego, co przez lata mówiłem własnemu bratu. — Valmer wyciągnął ku niej dłoń i chwyciła ją niemal odruchowo. — Ufasz mi?
— Tak — zapewniła natychmiast.
— Spróbuj. — Uśmiechnął się szeroko i nie mogła nie odwzajemnić gestu. — Wiesz, nigdy nie myślałem, że będę komuś doradzać w takiej sprawie. Zazwyczaj to mnie trzeba przekonywać do rozmowy. Niezwykłe doświadczenie.
Zaśmiała się, wpatrując się w jego rozpromienioną twarz. W tej chwili wydawał się niemal tak przystojny jak przed atakiem w górach – jakby jeden uśmiech mógł ukryć bladość, szpecącą twarz ranę, chudość policzków. Nachyliła się bliżej, niemal dotykając nosem jego nosa.
— Dziękuję — szepnęła.
W odpowiedzi uniósł dłoń do jej twarzy, pogładził policzek i szczękę. Westchnęła, gdy ich usta zetknęły się w pocałunku. Trwało to chwilę, ale odniosła wrażenie, że minęła wieczność; ogarnęło ją ciepło, rozchodzące się powoli po całym ciele. Rozluźniła się na moment i zaraz napięła, w oczekiwaniu – na co? Tego sama nie wiedziała.
Odsunęła się niechętnie, a jego dłoń opadła miękko na koce. Gdy spojrzała mu w oczy, miała wrażenie, że w nich utonie.
— Powinieneś odpocząć — rzekła niskim głosem. — A ja…
— Porozmawiasz z Nakis?
Czy była dość odważna, by to zrobić? Nie chciała z nią rozmawiać. Na myśl o stanięciu z kobietą twarzą w twarz czuła jakby wnętrzności skręcały jej się w supeł. Ale jak długo mogła unikać konfrontacji? Żyć z dręczącym uczuciem, że coś jest nie tak, jak powinno być? Podążenie za radą Valmera wydawało się przerażające, lecz pozostawienie sprawy nierozwiązanej – kim byłaby, nie umiejąc stawić czoła trudnościom?
— Tak zrobię.
Wstała, podpierając się laską i ściskając w drugiej dłoni swoją książkę. Jeszcze ostatni raz spojrzała na twarz mężczyzny – jego uśmiech, zmęczone oczy – po czym wyszła.

***

Przez szeroko otwarte drzwi wpadało światło zachodzącego słońca i chłodny powiew górskiego powietrza. Co jakiś czas ktoś pośpiesznie wchodził lub wychodził, spiesząc do swych kwater by zdążyć przed zapadnięciem zmroku. Strażniczki właśnie zmieniały wartę; Emnesia słyszała jak się śmieją, wymieniając żarty, których znaczenie zupełnie ją omijało.
Westchnęła, wpatrując się w widok za drzwiami. Przyszła tu, mając nadzieję, że rozmowa z Valmerem pomoże; że pragnienie rozmowy z Nakis okaże się silniejsze niż lęk przed wyjściem na zewnątrz. Nic podobnego się nie wydarzyło. Jak zwykle zamarła kilka kroków przed wrotami, z bijącym szaleńczo sercem, oblana zimnym potem. Krzyczała na siebie w myślach, nieustanna litania No idź, rusz się, na co czekasz! przewijała się przez jej głowę, a mimo to dziewczyna nie mogła nawet drgnąć. Trzęsąc się patrzyła jak ostatnie osoby przechodzą przez próg, strażniczka ogłasza zamknięcie fortecy i solidne skrzydło zatrzaskuje się z hukiem.
Ile razy już tego próbowałam? pomyślała, spoglądając pod stopy. Ile…? Potrząsnęła głową. Nie przychodziła tu tak często, jak powinna. Nie próbowała, poddawała się natychmiast, unikając przytłaczających uczuć. Jak mogła tak szybko się poddać? Pozwolić, by niewidzialna ręka strachu więziła ją w czterech ścianach, z dala od świata, od światła.
— Jeśli chcę być wolna — szepnęła do siebie — muszę tą wolność zdobyć.
Uniosła wysoko głowę i rzuciła drzwiom wyzywające spojrzenie. Była wybranką bogini. Nie mogła panować nad swoją magią, ale nie oznaczało to, że nie będzie panować nad sobą.


Rozdział pięćdziesiąty drugi: Najbardziej zasłużeni

2 komentarze:

  1. Ahoj :D
    Muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się w jaki sposób została opisana kłótnia Emnesii i Nakis, jakoś to wszystko wygląda tak naturalnie. W ogóle cała ich relacja wypada strasznie ciekawie, wszystko wywiązało się tak spokojnie i naturalnie, wszystko jest na swoim miejscu. Po prostu jest strasznie autentycznie i fajnie poprowadzona, nic za szybko, nic za wolno. Dawno nie spotkałam tak dobrze opisanej relacji. Czułam się jakbym czytała o prawdziwych osobach.
    To co bardzo lubię w Twoim opowiadaniu to to, że jest akcja, ale na pierwszy plan zawsze wychchodzą wszystkie relacje i powiązania między postaciami, ich uczucia - to wszystko pozwala się mega wczuć. Zawsze uwielbiałam czytać o takich rzeczach, ach, to wchodzenie w psychikę bohaterów, ach, moje ulubione ;D
    Och no i: jeeej, Valmer się obudził! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. :D
      Z doświadczenia wiem, że do skłócenia dwóch osób wystarczy jakaś maleńka duperela - szczególnie jak mówimy o dwóch upartych osobach. Tak właśnie starałam się tutaj to przedstawić. :)
      Ja to tylko mogę mieć nadzieję, że te relacje wychodzą naturalnie i niewymuszenie. Bo wiadomo, jak tracą sens to zaczynają irytować i ciężko wczuć się wtedy w historię. :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń