25 kwi 2019

Rozdział pięćdziesiąty: Kwestia duszy

Czuła kołysanie, smród końskiej sierści i ból w nadgarstkach. Świat niknął za mgłą, wśród której rozlegał się raptowny stukot. Ostry, regularny odgłos, który znała, ale nie mogła przypomnieć skąd.
— Błogosławiona!?
Emnesia ocknęła się z sapnięciem i rozejrzała po ciemnej komnacie. Minęła chwila, zanim zrozumiała, że jest w swoim pokoju, w Vox. Wyprostowała się, masując kark. Coś zsunęło się z jej kolan. Odruchowo sięgnęła, by złapać i obiła sobie palce twardą okładką książki.
Ktoś zastukał w drzwi.
— Otwarte! — zawołała, z grymasem przyciskając kłykcie do ust.
W progu stanęła Sektia i pochyliła głowę w ukłonie.
— Wybacz, błogosławiona, jeśli przeszkadzam — rzekła. — Matka Gwynris pragnęła się z tobą widzieć. Najprędzej jak możliwe.
Przytakując, Emnesia spojrzała w okno. Nie wiedziała, jak długo drzemała nad swoją lekturą, ale słońce zdążyło zniknąć za pokrywą gęstych chmur.
— Oczywiście — odparła zachrypniętym od snu głosem. — Za chwilę przyjdę. Gdzie dokładnie mam ją spotkać?
— W jej komnacie. Kazała na siebie poczekać, w razie gdyby jej tam nie było.
— Rozumiem.
Sektia pożegnała się, znowu pochyliła głowę i wyszła. Drzwi stuknęły za nią głucho.
Wzdychając, Emnesia odłożyła książkę na bok. Nie pamiętała, na której stronie skończyła i które runy studiowała; opisujących ogień czy bezpieczeństwo? Wygramoliła się z łóżka i sięgnęła po opartą o ścianę laskę. Nie miała teraz na to czasu. Książka była gruba i znalezienie zgubionej strony zajęłoby kilkanaście minut – nie wystarczyło przerzucić szybko kartek, musiałaby przeczytać runy i wczuć w ich magiczną aurę.
Poprawiła chustkę, wciskając pod nią niesforne kosmyki włosów, po czym wyszła z pokoju i skierowała kroki ku schodom. Komnata Matki Gwynris znajdowała się na parterze. Żeby wszyscy mogli szybko ją znaleźć, wyjaśniła Narissa, gdy Emnesię zdumiał ten stan rzeczy. Jest przewodniczką duchową tego miejsca i chce być blisko tych, które powierzają jej swoje zaufanie.
Idąc korytarzami, Emnesia przyglądała się każdej mijanej kobiecie. Dopiero po chwili zorientowała się, że kogoś pośród nich szuka, jakiejś znajomej twarzy. Andersa? Może Lenny, która coraz częściej dotrzymywała jej towarzystwa. Albo…
Nakis. Żołądek jej się skręcił, gdy przypomniała sobie słowa, które tak bezmyślnie rzuciła kobiecie. Powinnam ugryźć się w język, myślała, nie po raz pierwszy od tamtego dnia. Odejść, nic nie mówiąc.
Zadumana, dotarła do komnaty Matki Gwynris i chwyciła klamkę, żeby wparować do środka. Zamarła, marszcząc brwi i spoglądając krzywo na własną dłoń. Co ja robię? Nie jestem jakimś dzikusem, żeby pchać się wszędzie bez proszenia. Wyprostowała się, nabierając głęboko powietrza i energicznie zapukała.
— Wejdź, proszę — usłyszała.
Kwatery Matki Gwynris były niewielkie – podobne w tym do pokoju Emnesii – a stłoczone meble jeszcze bardziej je pomniejszały. Najbliżej drzwi stało proste biurko i dwa krzesła, naprzeciwko kilka wypełnionych książkami półek, a dalej parawan odgradzający pracownię od sypialni.
— Wzywałaś mnie, Matko Gwynris — rzekła dziewczyna, zatrzymując się w progu.
Kobieta podniosła się ze swojego miejsca, odkładając trzymane w dłoni pióro i odsuwając na bok rolkę papieru, na której coś pisała.
— Dzień dobry, Emnesio. Usiądź, proszę. — Uśmiechając się, wskazała wolne krzesło po drugiej stronie biurka. — Jesteś szybciej, niż się spodziewałam.
— Kapłanka Sektia mówiła, że chcesz mnie widzieć jak najprędzej. — Emnesia usiadła ostrożnie i oparła laskę o biurko.
— Ach. Mogłam zrobić na niej takie wrażenie. W każdym razie, musimy jeszcze poczekać na Narissę. To ona pragnie abyśmy we trzy omówiły pewne sprawy. W międzyczasie — kobieta podniosła się i podeszła do regału — mogłybyśmy skorzystać z okazji i porozmawiać o magii. Jest coś, co bardzo chciałam ci pokazać.
Emnesia przygryzła wargę, by powstrzymać cisnący się na jej usta protest. Od samego rana robiła niewiele więcej poza ślęczeniem nad magicznymi inkantacjami. Teraz na samą myśl o nich czuła jak myśli jej się rozmywają.
— Przeglądałam stare teksty i zwoje — mówiła Matka Gwynris, przesuwając palcem po grzbietach ksiąg. — Szukałam wzmianek o technikach stosowanych przez dawnych magów z czasów pierwszego porządku. To wiedza przez wielu zapomniana. Mało kto ośmiela się używać magii pierwotnej. — Na chwilę zamilkła, jakby w zadumie. — Chciałam znaleźć coś, co mogłoby ułatwić ci posługiwanie się magią — kontynuowała raźniejszym głosem. — Pradawni mistrzowie potrafili dokonywać wielkich rzeczy. Do dzisiaj uznawani są za najlepszych badaczy sztuki mistycznej.
Emnesia wyprostowała się z zainteresowaniem.
— Czy udało się coś znaleźć?
— Nawet więcej niż coś. — Kobieta z triumfem wyciągnęła szukaną książkę i wróciła do biurka. Położyła ją ostrożnie na blacie, uważając na nadszarpniętą zębem czasu okładkę i pożółkłe kartki. — Jak wiesz, większość pism traktuje o ujarzmianiu magii gestem i słowem. Podkreślają wagę samodyscypliny i opanowania emocji. To, co tu widzisz, zostało napisane przez maga, który kompletnie zlekceważył te nauki. Wykształcił własną technikę magiczną. Zamiast uspokajać emocje decydował się je podsycać i przelewać przez nie swoją moc. Nie mówię ci tego z lekkim sercem. — Zmarszczyła brwi w ponurym wyrazie twarzy. — Wiedza zawarta w tej księdze jest niebezpieczna i może przynieść opłakane skutki. Przekazując ją, proszę cię o ostrożność. Magia nie odróżnia wroga od przyjaciela, nieopanowana skrzywdzi każdego, kto stanie jej na drodze.
— To nie brzmi odpowiednio. Czemu miałabym się uczyć czegoś, co jest tak niebezpieczne? — Emnesia łypnęła na leżącą między nimi książkę.
— Żyjemy w niebezpiecznych czasach. — Matka Gwynris przymknęła oczy, pocierając palcami skroń. — Jeszcze do niedawna nawet nie pomyślałabym o zaproponowaniu wybrance bogini czegoś podobnego. Wolałabym poświęcić lata, czekając aż osiągniesz kontrolę nad magią. I stałoby się to, prędzej czy później — dodała, gdy Emnesia wydała odgłos protestu. — Wiele było wybranek przed tobą i każda z nich zmagała się z boską mocą. Jednak teraz los pcha nas naprzód, nie bacząc, że ledwo znajdujemy grunt pod nogami. Możemy tylko próbować dorównać mu tempa.
— Sięgając po coś, co może obrócić się przeciwko nam? Czy naprawdę jedynym rozwiązaniem jest albo zniszczyć wroga albo zniszczyć siebie?
— W tej chwili? Tak. Jeśli znajdziemy inny, lepszy sposób, ten nie będzie potrzebny, ale do tego czasu musimy chwytać się tego, co mamy.
— Nie podoba mi się to.
Matka Gwynris nie zdołała odpowiedzieć, bo do środka weszła Narissa. Uśmiechnęła się do nich słabo, zamykając za sobą drzwi i opierając się o nie ciężko. Twarz miała bladą, niemal szarą, a pod oczami głębokie cienie.
— Wybaczcie mi spóźnienie — rzekła.
— Ani słowa o tym — zbeształa ją łagodnie Matka Gwynris i wstała z krzesła. — Usiądź, proszę, na moim miejscu. Ja postoję — dodała z naciskiem, gdy kobieta zaczęła protestować. — Nie jestem aż tak stara, żeby nie wytrzymać paru chwil na nogach.
— Wyglądasz okropnie — skomentowała Emnesia.
— Jestem trochę zmęczona. — Narissa opadła ciężko na siedzenie i przeczesała włosy palcami. — Rozmawiałam z Ingedis, próbowałam ją przekonać, ale… — Potrząsnęła głową.
— Jest na to zbyt uparta — dokończyła Matka Gwynris.
— O kim mowa? — zapytała Emnesia, unosząc brwi.
— Ingedis jest przywódczynią wojowniczek w Vox — wytłumaczyła Narissa. — W jej rękach leży obrona zamku, organizowanie patroli, rekrutowanie, szkolenie. Nic nie dzieje się bez jej udziału.
— I… do czego próbowałaś ją przekonać?
Dwie kobiety wymieniły zagadkowe spojrzenia. Marszcząc nos, Emnesia powiodła wzrokiem od jednej do drugiej. Chyba nie zamierzały zbyć jej albo wmówić jakieś kłamstwo?
Minęła pełna napięcia chwila, zanim Matka Gwynris przytaknęła ledwo zauważalnie. Narissa pochyliła się nad biurkiem, patrząc Emnesii prosto w oczy.
— Od naszego przybycia do Vox wojowniczy stanowią dla nas największą niewiadomą — rzekła niskim głosem. — Mistrzyni Ingedis nie jest przekonana co do twojej boskości.
— Czemu…? — Dziewczyna urwała, przygryzając wargę. Czemu ktoś miałby we mnie wątpić? Co za głupie pytanie, zganiła się w myślach.
— Wiara jest rzeczą delikatną i kruchą — rzekła łagodnie Matka Gwynris. — Czasami płonie gorąco i wydaje się niepokonana. Często gaśnie, stłumiona strachem i wątpliwościami. Niełatwo jest trzymać się czegoś, co wydaje się… zawodzić.
— To nie twoja wina — oświadczyła Narissa. — Nie jesteś nikomu winna wyjaśnienia. Nie przyjechałaś tu, by pokazywać kuglarskie sztuczki. Boska moc to nie spektakl.
— Nie powinnyśmy mieć tego za złe Mistrzyni Ingedis — wtrąciła Matka Gwynris. — Życie wojowniczek leży w jej rękach. W ostatnich miesiącach zginęło ich zbyt wiele, by wysłała kolejne w podróż, która może być ich końcem.
— Jej troska jest poruszająca, ale jak wielu ludzi zginie, jeśli nie dotrzemy do Polany Półksiężyca i nie odprawimy rytuału? — Twarz Narissy zmarszczyła się w gniewnym wyrazie. — Jej wątpliwości będą naszą zgubą. Przysięgła służyć bogini, a teraz odwraca się plecami do wybranki? Bo się boi!?
— Narisso, to niegodne słowa. Nie zmuszę Mistrzyni Ingedis, aby kogoś z nami wysłała. Tego ciężaru na niej nie złożę.
— Czy nie ma nikogo, kto chciałby iść z własnej woli? — wtrąciła Emnesia, zanim Narissa zdążyła odpowiedzieć. — Rozmawiałam z Andersem, zgodził się pojechać z nami. Twierdził, że Bardur i N-Nakis — zająknęła się przy jej imieniu — również nie zostaną w tyle. Nie możemy po prostu zapytać wojowniczek, czy chcą nam towarzyszyć? Nie z obowiązku, ale na ochotnika?
— Myślę, że to miałoby szansę powodzenia. Nie zaszkodziłoby spróbować — zgodziła się Matka Gwynris.
— Szansa, że któraś się zgodzi, jest znikoma — zaprotestowała Narissa. — Nie znają Emnesii. Wiele z nich – jeśli nie wszystkie – może podzielać zdanie Ingedis.
— Osądzasz je, nawet nie wiedząc, co mają do powiedzenia. Powinnyśmy chociaż dać im szansę, by nas wysłuchały.
— W porządku, wyjaśnimy im sytuację, kilka uda się przekonać do podróży. Co jednak, gdy wieści dotrą do Ingedis? Ona do tego nie dopuści. Rozkaże im pozostać w Vox, a one posłuchają.
— Jesteś zbyt cyniczna, Narisso. Ludzkie serca są dobre. Czy myślisz, że każda z wojowniczek odrzuci naszą prośbę o pomoc?
Próbując odciąć się od rozmowy dwóch kobiet, Emnesia przymknęła oczy i położyła głowę na dłoni. Chciała poprzeć Matkę Gwynris. Nie wierzyła, że wszystkie kobiety, co do jednej, mogłyby odwrócić się do nich plecami; nie wtedy, gdy od dotarcia do Polany tak wiele zależało. W końcu służyły w zakonie bogini, musiały wierzyć, chociaż trochę. Jednak mimo to, jakiś głos w jej głowie mówił, że Narissa może mieć rację. Czy zapomniałaś, jak na ciebie patrzą? Nie widzą wybranki, tylko kalekę. Czemu miałyby iść za tobą na śmierć? Ryzykować wszystko, gdy tu wciąż są bezpieczne? Nie mogła zdobyć ich zaufania, gdy nie znała ich, a one nie znały jej.
Wyprostowała się, uderzona nagłą myślą.
— A gdyby był ktoś — zaczęła, przerywając coraz bardziej zagorzałą wymianę zdań — pośród wojowniczek, kogo znam?
Dwie pary oczu zwróciły się w jej stronę.
— Kto taki? — zapytała Narissa, marszcząc brwi.
— Portia. Wojowniczka, która przywiozła mnie do twierdzy — dodała, patrząc znacząco na Matkę Gwynris. — Należy do grupy wypadowej. Dużo czasu spędza poza twierdzą, wie jak walczyć z bestiami.
Narissa odchyliła się w krześle i skrzyżowała ramiona na piersiach.
— Brzmi obiecująco — stwierdziła powoli. — Ale jak dobrze znasz tę Portię? Jesteś pewna, że zgodzi się na udział w wyprawie?
— Tego bym nie powiedziała. To znaczy... Jeśli Matka Gwynris nie może być pewna pomocy ze strony osób, wśród których mieszka wiele lat, to czemu ja miałabym mieć pewność co do kobiety znanej od kilku tygodni? Ale mogłabym z nią porozmawiać? A jeśli ona by się zgodziła, to czemu inne wojowniczki nie miałyby zrobić tego samego? — Nabrała głęboko powietrza i wypuściła je powoli przez nos. — Nie zawsze wierzyłam w to, że jestem wybranką Tianezath. Nawet nie próbowałam uwierzyć, dopóki nie zobaczyłam na własne oczy jak wielką moc posiadam. Chcę przez to powiedzieć, że rozumiem, czemu ktoś mógłby we mnie wątpić. Jedyne, co robię, to ukrywam się w twierdzy i krążę po jej korytarzach niczym zjawa.
— Jeśli bez pokazania im kilku sztuczek nie mogą uwierzyć…
— Nie, Narisso — przerwała jej Matka Gwynris. — Emnesia ma rację. Wiarę wzbudzasz nie pokazem mocy, a działaniem. Czy nie po to jesteśmy tu my, kapłanki? By podsycać płomień w duszach wyznawców, gdy sami nie potrafią tego zrobić? By koić ich wątpliwości, wskazywać drogę? Nie robimy tego splatając cudowne zaklęcia. To naszymi czynami dajemy powód do wiary w boginię.
Szczęka Narissy stężała w nieprzyjemnym grymasie. Kobieta nabrała głęboko powietrza i wypuściła, jakby próbowała się uspokoić.
— W jaki sposób religijna debata ma pomóc w podróży do Polany? — zapytała w końcu zimnym głosem. — Rozmyślanie na tematy wiary nie pomoże nam pokonać bladych bestii!
— Ależ moja droga! Cała ta wyprawa jest kwestią wiary. Bez debaty, jak to nazwałaś, nie ma najmniejszego sensu! — Matka Gwynris westchnęła, składając przed sobą ręce, jak do modlitwy. — Wiem, że oddawanie czci bogini wciąż jest dla ciebie czymś nowym. Widziałam wielu nawróconych, którzy nie potrafili łączyć wiary ze sprawami bardziej przyziemnymi.
— To nie o to chodzi… — zaczęła Narissa, blednąc jeszcze bardziej.
— Nie jest to twoją winą — pośpieszyła tłumaczyć Matka Gwynris. — Wiemy, co król Adenot sądził o Tianezath i co kazał myśleć swoim poddanym. Nie urodziłaś się i nie wychowałaś w wierze. Podróż przez góry jest dla ciebie tylko podróżą, nawet jeśli na jej końcu leży święte miejsce. Ale nie wszyscy widzą to tak jak ty.
Czy to nie dziwne, myślała Emnesia gapiąc się na ściągniętą w grymasie twarz Narissy, że nie tylko ja mam problem z wiarą? Czemu wcześniej tego nie widziałam? Przypomniała sobie rozmowę w lasach nieopodal ukrytego domu; rozmowę, która wydawała się odległa o całe lata, nie kilka miesięcy. Tamta Narissa wydawała się nosić boginię w sercu. Jej wiara była silna, niezachwiana. Ta, którą widziały teraz, nie potrafiła nawet odwzajemnić ich spojrzeń, jakby zawstydzona swoimi wątpliwościami.
— Być może masz rację — rzekła kobieta tak cicho, że ledwo ją słyszały. — Widzę tylko cel do osiągnięcia. Widzę problemy, przeszkody i straty. Być może… Być może nie tylko Mistrzyni Ingedis ma swoje wątpliwości. — Westchnęła, pochylając nisko głowę. — Powinnyście zrobić jak mówicie. Porozmawiać z wojowniczkami i poprosić je o pomoc.
— Tak uczynimy — zapewniła Matka Gwynris. Zwróciła się do Emnesii. — Zwrócimy się do nich razem. Rozsądnie byłoby uprzedzić o tym Mistrzynię Ingedis. Nie chcemy, by usłyszała o naszych działaniach z ust innych kobiet.
— Powiedz tylko kiedy — odparła Emnesia, uśmiechając się słabo. Poprawiła się na krześle, poruszając zesztywniałą prawą nogą. — Czy jest jeszcze coś, co chciałybyście omówić?
— Kilka rzeczy — odparła Matka Gwynris.
Kobieta odwróciła się do regału i z najwyższej półki wyjęła zwinięty ciasno zwój. Rozłożyła go na biurku; była to mapa, Emnesia zgadywała, że przedstawiała góry. Brzegi miała wyświechtane i pożółkłe, ale nie znaczyły ją żadne plamy lub ślady dłoni. Łatwo było zauważyć, że często ją uzupełniano – rysunek raz był lepszy, raz gorszy, styl pisma różnił między sobą.
— Warto omówić drogę, jaką ruszymy — rzekła Matka Gwynris, pochylając się nad biurkiem. — Blade bestie zmuszą nas do bardzo szybkiej, forsownej podróży. Chcemy jak najdłużej unikać walki. Całkowicie, jeśli to możliwe. Ja i Narissa sądzimy, że najrozsądniej byłoby podróżować nocą, a odpoczywać za dnia. Bestie wydają się preferować atakowanie nocą, chociaż nie da się wykluczyć, że zrobią to również za dnia…

***

Spotkanie z Narissą i Matką Gwynris trwało dłużej, niż Emnesia przewidziała. Kobiety chciały przedyskutować z nią każdy szczegół podróży – nie tylko trasę, którą ich grupa miała jechać, ale też ekwipunek, szybkość jazdy, częstość odpoczynku, zachowanie w czasie ataku albo w razie napotkania na drodze naturalnych przeszkód.
W pewnej chwili dziewczyna poczuła narastający ból głowy. Pulsowanie, które rozchodziło się gdzieś od skroni aż do karku. Poprosiła je, by dokończyły planowanie w kolejnych dniach i powłócząc nogami skierowała kroki do swojego pokoju.
Szła korytarzem, opierając się ciężko o laskę i próbując nie zataczać na boki. Podarowaną przez Matkę Gwynris księgę ściskała pod pachą, z nadzieją, że nie zgubi jej gdzieś po drodze. Ramiona i powieki miała ciężkie, ledwo widziała na oczy. Mijające ją kobiety przypominały cienie, ich rozmowy brzmiały jak buczenie ula. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że ktoś ją woła.
— Emnesia!
Z westchnieniem obejrzała się przez ramię. Zmarszczyła brwi, widząc biegnącą korytarzem Lennę. Kobieta unosiła lekko przód szaty, żeby jej nie przydepnąć. Jej twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, a chustka niemal spadała z głowy, odsłaniając linię kruczoczarnych włosów.
— Przynoszę dobre wieści! — rzekła uzdrowicielka, zatrzymując się przed Emnesią i poprawiając ubranie. — Mężczyzna, którego odwiedzasz, Valmer, w końcu się obudził!
— On… — Nagle rozbudzona, dziewczyna chwyciła Lennę za ramię. — To wspaniałe wieści! Ja… Czy mogę go zobaczyć?
— Chodź za mną.
Czując, jakby leciała na chmurach, Emnesia podążyła w krok za Lenną.

Rozdział znowu później, niż powinien być i znowu dłuższy, niż przewidywałam. Oby okazał się godny tych kilku dni opóźnienia w publikacji. :) A poza tym: w końcu okrągły, pięćdziesiąty rozdział opowiadania! Jej! :D


Rozdział pięćdziesiąty pierwszy: Wewnętrzny wróg

2 komentarze:

  1. Nie zamierzałam skomentować, ale skoro już tu jestem to czemu nie. Z własnego doświadczenia wiem, że brak komentarzy to zabójca weny :)

    Przeczytałam tylko ostatni rozdział, więc moja opinia odnosi się tylko do niego. Bardzo ładnie, płynnie piszesz, co stanowi doskonałą bazę do opowiadania.

    To nie jest do końca mój typ opowieści, bo chociaż uwielbiam fantastykę to mam wrażenie, że Twoja bohaterka jest wciąż młodą, niepewną siebie osobą (zdecydowanie jestem fanką silnych, kobiecych postaci). Podobnie nie przepadam za dużymi wątkami religijnymi. Zastanawiam się także, czy w opowiadaniu skupiasz się głównie na kobietach? Taki wniosek nasunął mi się po tym rozdziale, chociaż jest to tylko 1 z 50, więc może być to całkowicie błędna hipoteza :)

    Jestem pod wrażeniem, że stworzyłaś już 50 rozdziałów. Tak z ciekawości - ile łącznie masz słów? Zawsze podziwiałam osoby, które są tak wytrwałe w swoich projektach. Nie może to się skończyć inaczej niż własną książką w przyszłości ;)

    Mam nadzieję, że wena będzie Ci sprzyjać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie dziękuję za komentarz. Od razu muszę powiedzieć, że uwielbiam Twoje szablony, nie tylko ten jeden, którego użyłam na blogu. :)

      Moja bohaterka rzeczywiście jest młoda, chociaż nigdzie tego nie precyzuję - mam nadzieję, że wynikło to z jej zachowania. Niepewna też jest, ale sytuacja, w jakiej się znajduje, jest tak dziwna i przytłaczająca, że inaczej bym jej nie widziała.
      Zdecydowanie skupiam się na kobietach. Pojawiają się bohaterowie męscy, to nie jest jakiś kobiety-jedynie świat. ;) Przeczytałam tak wiele książek (i obejrzałam filmów), w których roi się od mężczyzn, a jest ledwie garstka kobiet, że u siebie musiałam mieć na odwrót. :)

      Policzyłam ilość słów i aż sama jestem zaskoczona, ile napisałam. Na dzień dzisiejszy wychodzi ponad 70 tysięcy słów. Aż boję się wiedzieć, ile będzie jak dotrę do końca historii. ;D

      Wena zawsze się przydaje i oby sprzyjała jak najdłużej. :)

      Usuń