14 kwi 2019

Rozdział czterdziesty dziewiąty: Oblicza magii

Wrota zamkowe przez większość czasu pozostawały zamknięte na wszystkie spusty, ruch odbywał się głównie niewielkimi drzwiami w ich prawym skrzydle. Po obu stronach wejścia stały strażniczki, w pełnych zbrojach, każda z mieczem u pasa, tarczą na plecach i włócznią w dłoni. Ich twarze ledwo dało się dostrzec spod hełmów, ale Emnesia mogła się założyć, że zawsze wyglądały śmiertelnie poważne. Zgadywała też, że łypały na nią podejrzliwie, czekając kiedy w końcu sobie pójdzie. Sama się nad tym zastanawiała.
Stała oparta o ścianę, próbując odciążyć prawą nogę i planując w myślach każdy kolejny krok bliżej wyjścia – bliżej otwartej przestrzeni. Jednak za każdym razem, gdy ruszała naprzód, serce zaczynało walić szaleńczo, a w płucach brakowało tchu. Musiała zatrzymywać się i cofać, żeby odzyskać panowanie nad sobą.
Co ze mną nie tak, myślała, gwałtownie ocierając z oczu łzy. Czemu jestem taka słaba i bezużyteczna?
Z drżącym westchnieniem odwróciła się na pięcie i ruszyła w głąb twierdzy. W korytarzach panowała cisza i spokój; większość mieszkańców uczestniczyła w porannej modlitwie, a o tej porze dało się zobaczyć tylko patrolujące wojowniczki. Emnesia mijała je, omijając wzrokiem i co rusz poprawiając chustę na głowie. Nie wiedziała dokąd zmierza. Może do swojego ciasnego pokoju, może do ogrodu w centrum umocnień, może w stronę szpitala. Czy potrzebowała celu?
Była przy rozwidleniu korytarza, gdy zza zakrętu wypadła Nakis i chwyciła ją za ramię.
— Gdzie ty byłaś? — zapytała, spoglądając w obie strony, jakby spodziewając się jakiegoś śladu, który wskazałby, skąd dziewczyna przyszła. — Myślałam, że spotkamy się na śniadaniu. Nigdy nie przestaniesz wyglądać jak chodzący szkielet, opuszczając każdy posiłek.
Ściągając usta w grymasie, Emnesia odepchnęła jej dłoń. Jakieś dziwne uczucie zakotłowało się w jej piersi; coś duszącego, paskudnego.
— Jaki w tym twój interes? — zapytała ostro. — Co cię obchodzi mój los? Nie jesteś moją matką, ani... ani przyjaciółką, żeby śledzić każdy mój krok.
Nakis cofnęła się o krok, mierząc dziewczynę spojrzeniem od stóp do głów.
— Od kiedy to potrzebny jest powód do bycia uprzejmym? — odparowała zimno; tak jak Emnesia od dawna nie słyszała. — Jeśli moja troska o twoje dobro tak bardzo ci przeszkadza, mogę przestać.
Czemu tak bardzo ci na mnie zależy? chciała zapytać dziewczyna. Czemu o mnie dbasz, chociaż przed podróżą do Vox ledwie wymieniłyśmy kilka słów? Co może ci przynieść przyjaźń z kimś tak… słabym?
— Nie potrzebuję twojej troski — wycedziła zamiast tego. W piersi płonął jej ogień i czuła się lepiej niż kiedykolwiek, wyrzucając te słowa. — Mam już dość, że ciągle każesz mi coś robić. Przyjdź tu Emnesia, zrób to Emnesia, zrób tamto Emnesia, to dla twojego dobra Emnesia. Niedobrze mi się robi, jak tego słucham. Nie potrzebuję twojej opieki. Zostaw mnie wreszcie w spokoju!
Na chwilę wszystko zamarło, Nakis wpatrywała się w nią nieruchomym spojrzeniem, nawet nie mrugając. Ramiona miała spięte, dłonie zaciśnięte w pięści. Powietrze między nią i Emnesią wydawało się gęste, pełne czegoś nieprzyjemnego. Krew szumiała w uszach dziewczyny, gdy odwzajemniała jej beznamiętne spojrzenie.
Minęło kilka chwil – może cała wieczność – gdy Nakis przytaknęła w końcu sztywno, odwróciła się i bez słowa odeszła.
Patrząc za nią, Emnesia czuła jak siły ją opuszczają. W miejscu płomienia pojawił się chłód; ściśnięty żołądek i dławienie gdzieś w głębi gardła.
— Co ja robię? — wydyszała, opierając się o ścianę i przyciskając drżącą dłoń do oczu.

***

Zamiast pójść na śniadanie, przez resztę poranka Emnesia kręciła się bez celu po korytarzach twierdzy. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej szurała stopami o podłogę, a ból w nodze narastał, rozlewając się powoli do biodra i wyżej. Rzucone do Nakis słowa odbijały się echem w jej głowie, jakby jakiś wewnętrzny głos drwił z niej, mówił: Spójrz jaka słaba i głupia jesteś, jak ranisz każdego, kto okaże ci odrobinę dobroci. I cokolwiek sobie wmawiała, nie potrafiła go uciszyć. Czemu musiałam to powiedzieć? zastanawiała się, pocierając skroń i próbując złagodzić pulsujący ból głowy.
— Błogosławiona, czy wszystko w porządku?
Zatrzymała się gwałtowni i uniosła głowę, marszcząc brwi na widok stojącej przed nią wojowniczki. Rzut oka wokół powiedział jej, że znalazła się w nieznanej części zamku.
— Tak. Ja tylko… — obejrzała się przez ramię, zastanawiając, co to za miejsce — …spacerowałam. Zaraz sobie pójdę.
— To kwatery strażniczek — powiedziała kobieta, wskazując zamaszystym gestem korytarz za sobą. — Możesz się rozejrzeć, jeśli chcesz. Nie mamy tu nic ciekawego, tylko kilka sypialni, łaźnię, zbrojownię, ale być może coś cię zaciekawi. Nie pukaj w drzwi przed wejściem. My tu tego nie robimy.
— Och, tak. Dziękuję — odparła Emnesia, przygładzając przód sukienki i spoglądając wszędzie, byle nie na kobietę. — Tak zrobię. Dziękuję. Nie będę już zajmować ci czasu.
Uśmiechając się sztywno, minęła wojowniczkę. Ledwo dostrzegła, że ta ukłoniła się lekko, zanim odeszła w swoją stronę.
Dopiero teraz Emnesia zorientowała się, że słyszy stłumiony łomot, szczęk oręża i krzyki. Gdzieś w pobliżu toczyła się walka. Wytężając słuch, ruszyła w stronę hałasu.
Przystanęła przed ostatnimi drzwiami w korytarzu, to zza nich dobiegał zgiełk. Ktoś nie zamknął ich do końca. Pchnęła lekko i zajrzała do środka.
W rozległej komnacie zebrała się grupa kobiet. Większość opierała się o ściany lub piętrowe łóżka, tylko kilka krzyczało i klaskało głośno. Na środku pomieszczenia dwie wojowniczki ścierały się w walce. Obie trzymały tarcze i miecze - te ostatnie zdawały się mieć czasy swej świetności dawno za sobą - zaś zamiast pełnych zbroi nosiły nogawice z grubej skóry, koszule bez rękawów i hełmy. Ich odsłonięte ramiona lśniły od potu; każdy oddany cios roznosił się echem i przeszywał uszy na wskroś.
— No dalej! — wrzasnęła jedna z kibicujących kobiet, na co Emnesia odruchowo cofnęła się w korytarz.
Przez chwilę wahała się, czy wrócić i oglądać walkę, ale zaraz potrząsnęła głową i ruszyła dalej. Ostrożnie uchyliła inne drzwi, by zerknąć do środka. Dostrzegła kolejną komnatę sypialną, a w niej kilka śpiących kobiet. Najbliższa z nich przewróciła się na drugi bok, mamrocząc coś niewyraźnie. Emnesia pośpiesznie zamknęła drzwi i z grymasem przeszła do kolejnych, tych po drugiej stronie korytarza.
Widząc ustawione wzdłuż ściany tarcze, zbroje na stojakach i różnego rodzaju broń - od mieczy i toporów, przez łuki i kusze, aż po włócznie i glewie - poznała zbrojownię. Przez chwilę myślała, że nikogo tu nie ma, jednak jej uszu dobiegło ciche nucenia. Wiedziona ciekawością weszła do środka. Jej laska stuknęła głośno o kamienną posadzkę, na co dziewczyna skrzywiła się i zamarła w bezruchu.
— Kto tam? — zapytał znajomy głos zza najbliższego filaru, i odetchnęła, idąc w tę stronę.
Na niskiej ławce, w kręgu rzucanego przez pochodnię światła, siedziała Portia. Obok niej stał oparty o ścianę kołczan pełen strzał. Kobieta trzymała jedną z nich w dłoni i przy pomocy cienkiego dłuta wydrapywała coś na drewnianym promieniu. Tylko na sekundę oderwała wzrok od pracy, by spojrzeć na Emnesię i uśmiechnąć się do niej z kącikiem ust.
— Dzień dobry — przywitała się z roztargnieniem.
— Tak, dzień dobry. Co robisz? — Emnesia przekrzywiła głowę, by lepiej widzieć. — To znaczy, jeśli to nie tajemnica. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
— Nie. Siadaj i popatrz, jeśli chcesz. — Portia kiwnięciem głowy wskazała wolne miejsce na ławce. — Nie myślałam, że zobaczę cię w tej części zamku. Zwiedzasz?
— W pewnym sensie. — Emnesia usiadła ciężko obok kobiety. — Chciałam przejść się trochę. Pomyśleć. Dlatego tutaj trafiłam. — Pokłóciłam się też z Nakis, zupełnie bez powodu. Zastanawiam się, czy będzie chciała jeszcze ze mną rozmawiać, czy skutecznie ją do siebie zniechęciłam. — A ty? — zapytała, otrząsając się z ponurych myśli. — Co robisz?
— Zaklinam strzały, żeby były gotowe do walki. — Portia uniosła trzymany pocisk i obróciła powoli w palcach.
Emnesia pochyliła się, by spojrzeć z bliska i dostrzegła delikatne zawijasy; znajome, runiczne pismo.
— Zaklinasz? Jesteś maginią?
Portia zaśmiała się, potrząsając głową.
— Nic podobnego. Mam trochę talentu magicznego, ale do prawdziwej magini mi daleko. Zaklinanie jest proste. Zawsze mogę poprosić kogoś silniejszego o wlanie mocy w runy, co robię prawie zawsze, jeśli mam być szczera. Zaczarowanie całego kołczanu zajęłoby mi kilka tygodni. Może dłużej.
— Niesamowite — mruknęła Emnesia, pochylając się, by spojrzeć na pozostałe strzały. Zmarszczyła brwi, sięgając po jedną strzał. Z zaskoczeniem zauważyła, że większość wypisanych na nich run zna i potrafi przeczytać. — To pismo wygląda identycznie jak te na kartach magii od Narissy.
— Możliwe. — Portia wzruszyła ramionami. — Jeśli nie są jakieś, nie wiem, starożytne. Na południu chyba wszyscy używają jednego pisma runicznego.
— Naprawdę? Do niedawna w ogóle nie zajmowałam się runami. — Emnesia przechyliła strzałę, by odczytać zaklęcie tuż pod grotem. — Nie miałam powodu.
— To musiał być szok, gdy zaczęłaś się ich uczyć. — Portia odłożyła swoje narzędzia, a na wpół ukończoną strzałę wsunęła do kołczanu. — Setki skomplikowanych, irytujących zawijasów, z których połowa wygląda identycznie. Druga połowa jest bez sensu, dopóki nie stanie się częścią większej całości. Szaleństwo.
— Dokładnie to! — odparła Emnesia ze śmiechem. Radość szybko zniknęła z jej twarzy. Dziewczyna potarła wierzchem dłoni brodę. — Nie sądziłam, że znam ich tak wiele. Właściwie… — Zawahała się. — Tak naprawdę nie radzę sobie dobrze z magią. Mam na myśli, z magią pierwszego porządku. Narissa próbuje mnie nauczyć, ale żadne zaklęcie mi jeszcze nie wyszło. Chyba że byłam wściekła albo… Albo przerażona. To głupie, czyż nie? Cała ta moc, a ja nic nie mogę z nią zrobić.
Zamilkła, nie patrząc na drugą kobietę. Spodziewała się, że ta rzuci jakieś pocieszenie, jedno z wielu, które nieustannie powtarzano Emnesii. Nauka magii jest długa i żmudna, potrzebujesz tylko czasu. Nie wymusisz z siebie magii siłą, splatanie zaklęć wymaga cierpliwości. Każdy wielki mag zaczynał od łez i frustracji, dopiero po latach osiągał potęgę. Jednak nic takiego nie padło – Portia przez kilka chwil w ogóle nic nie mówiła, zamiast tego wpatrując się z zamyśleniem w ścianę. W końcu, gdy Emnesia zaczęła się wiercić, co rusz rzucając jej spojrzenie, westchnęła i rzekła:
— Nie jestem jakimś… mistrzem magii. Nigdy nikogo nie uczyłam i nie wiem, czy potrafiłabym to robić, ale sądzę, że… — Odchrząknęła, poruszając ramionami, jakby chciała je rozluźnić. — Zastanawiałaś się może, czy ten rodzaj magii, którego się uczysz, jest dla ciebie dobry? Czy naprawdę ci odpowiada, czy — machnęła dłonią — współgra z tobą? Nie wiem, jak to powiedzieć. Chodzi o to, że może wielkie i potężne czary nie są tym, co do ciebie pasuje? Może powinnaś robić coś mniej... — Urwała z westchnieniem, jakby zabrakło jej słów.
— To wydaje się... Niewłaściwe — stwierdziła Emnesia, potrząsając głową. — Czy z moją mocą nie powinnam uczyć się sztuki, która da najlepsze efekty?
— To prawda. — Portia przytaknęła. — Ale, cóż, spójrz. — Wskazała trzymaną przez Emnesię strzałę. — Przed chwilą to był tylko ostro zakończony kawałek drewna. Z runami zmienił się w śmiertelnie groźną broń. Czy wiesz, że podczas walki blade bestie nacierają w jednej zbitej gromadzie, rozszarpując każdego kto stanie im na drodze? Gdy pierwszy raz się z nimi starłyśmy, straciłyśmy w ten sposób wiele z dobrych wojowniczek. Wystarczy kilka run, żeby to zwalczać. Jedną strzałą mogę rozbijać te gromady, nie krzywdząc przy tym żadnej z moich sióstr broni.
— To... To jest niesamowite — mruknęła Emnesia. — Możesz mieć rację.
— Pomyśl o tym — rzekła z naciskiem. — Nie mówię, że musisz coś robić. Ale jeśli magia pierwotna ci nie odpowiada, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś spróbowała czegoś innego.
— Czegoś innego, czyli zaklinania?
— Albo magii, której używałaś wcześniej. Miałaś swój magiczny przekaźnik?
— Tak, rękawicę. — Emnesia uniosła lewą rękę i pokiwała palcami. — Ale nigdy nie rzucałam nią zaklęć. Nie takich prawdziwych. Tylko drobne sztuczki. Wiele mechanizmów w mojej rodzinnej posiadłości wymagało użycia magii.
Portia położyła dłoń na ramieniu dziewczyny.
— Spróbuj różnych rzeczy, zanim zadecydujesz, co pasuje najlepiej — rzekła, patrząc jej w oczy. — Nie oddawaj tej decyzji komuś innemu. Tylko ty będziesz wiedzieć, co dla ciebie najlepsze. I jeśli o tym mowa — uśmiechnęła się, a jej oczy zabłyszczały — to chętnie nauczę cię, jak wpisywać magię w przedmioty i przelewać do nich moc. Powiedz tylko słowo.
Emnesia zawahała się przez sekundę, po czym odwzajemniła uśmiech.
— Pokaż mi.


Rozdział pięćdziesiąty: Kwestia duszy

2 komentarze:

  1. Hej :)
    Muszę powiedzieć, że strasznie mi się podoba, jak w Twoim opowiadaniu jest skonstruowane działanie magii. Po prostu, jak o tym czytam to to wszystko wydaje się takie logiczne i przemyślane. No i też ogromny plus za to, że główna bohaterka musi się pomęczyć za nim coś jej się w dziedzinie magii uda, a to rzadko się zdarza w opowiadaniach. Ogólnie to naprawdę jestem pod dużym wrażeniem tej historii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Działanie magii jest jedną z tych rzeczy, nad którymi bardzo długo siedzę, rozmyślam i czasem stresuję się, że wychodzi mi pokracznie. Tak samo jak wiara, polityka i geografia świata przedstawionego. Ale tak wygląda pisanie fantastyki; tu nie ma nic łatwego, żadnych gotowców. ;D
      Dziękuję za miłe słowa! Bardzo mnie cieszy, że udało mi się napisać coś, co robi na kimś aż takie wrażenie. :)

      Usuń