7 kwi 2019

Rozdział czterdziesty ósmy: Zimowy ogród

— Podejrzewam, że nie pozostaniemy tu tak długo, jak można się było spodziewać. Ledwo przybyliśmy, a Narissa już planuje kolejną wyprawę. Dalej na południe, w miejsce, gdzie do niedawna stało Vox. — Emnesia urwała, wzdychając ciężko. — Musimy naprawić to, co zostało... Zaniedbane. Zastanawiam się, czy w ogóle gdziekolwiek dotrzemy.
Leżący na wąskim łóżku Valmer nie odpowiedział, nieruchomy i pogrążony w głębokim śnie. Otaczająca go magia pulsowała łagodnie – tylko ona utrzymywała jego ciało przy życiu; dostarczała energii, pomagała oddychać, poruszała krwią w żyłach. Jego pierś wznosiła się i opadała przy każdym kolejnym oddechu i gdyby nie to, łatwo byłoby pomyśleć, że nie żyje.
Powoli przesunęła palcem w dół jego odsłoniętego przedramienia. Czarne linie tatuaży – identycznych jak u jego brata – umykały przed jej dotykiem. Falowały, przybierając co chwilę nowe kształty. Przez długi czas przyglądała się im w zamyśleniu i w końcu zacisnęła dłoń na jego znacznie większej dłoni.
— Może już o tym wiesz, to w końcu twoja mama — podjęła słabym głosem. — Okazuje się, że nie robiła ona tego, co do niej należało i teraz po świecie krążą potwory. Wszyscy oczekują, że ja to naprawię. Bo naprawię — dodała szybko, jakby w pobliżu był ktoś, kto mógłby zwątpić w jej intencje. — To, co Narissa mi powiedział, ta historia o wykorzystywaniu mocy bogini do własnych celów… Czy miałeś kiedyś wrażenie, że ktoś mówi o czymś, o czymś niezwiązanym z tobą, tylko po to żeby pokazać, że robisz źle? Żeby wywołać poczucie winy, chociaż niczemu nie jesteś winien?
Drgnęła, słysząc w pobliżu czyjś szloch. Zerknęła na zasłony za sobą i dostrzegła, że się rozsunęły; ktoś przechodząc obok musiał o nie zaczepić, naruszając zaklęcie wyciszające.
— Powinnam już iść — mruknęła, gładząc kciukiem wierzch dłoni Valmera. — Jak nie pojawię się na obiedzie, Nakis zaciągnie mnie tam siłą. Od kiedy tu przybyliśmy jest strasznie opiekuńcza, nie wiem czemu. Wcześniej byłam jej obojętna. Poza chwilami, gdy warczała na mnie, że nie mogę być z tobą.
Przesunęła wzrokiem po bladej twarzy mężczyzny, po jego poznaczonej bliznami szyi. Wyglądał bardzo marnie, jak cień samego siebie. Dni mijały, a ona odnosiła wrażenie, że ciągle jest w tak samo złym stanie.
Pochyliła się, by ucałować jego czoło i powoli wstała z łóżka.
— Wracaj do zdrowia — mruknęła na pożegnanie.
Przeszła powoli przez szpital, wbijając wzrok przed siebie i ignorując dochodzące ze wszystkich stron płacze i jęki. Tak bardzo skupiła się na dotarciu do drzwi, że nie dostrzegła jak zza jednej z zasłon ktoś wychodzi. Wpadła na kobietę i aż zadzwoniło, gdy zderzyły się głowami.
— O bogini! — usłyszała wysoki głos. — Przepraszam!
Potrząsnęła głową, czego zaraz pożałowała, gdy ból na sekundę się nasilił.
— To ja przepraszam — odparła, przyciskając dłoń do skroni. Zmarszczyła, patrząc na twarz uzdrowicielki. — Chyba cię znam — zauważyła. — To znaczy. Wybacz. Wyglądasz znajomo, ale nie pamiętam imienia.
— Och, jestem Lenna — odparła kobieta, masując czoło i uśmiechając się szeroko. — Nie dziwię się, że mnie nie pamiętasz. Rozmawiałyśmy tylko raz, długi czas temu.
Lenna, kobieta o urodzie szlachcianki, przypomniała sobie Emnesia.
— Oczywiście. — Przytaknęła, odwzajemniając uśmiech. — Emnesia — dodała, wskazując na siebie. — Powinnam iść, wrócić do siebie. Wyglądasz na zajętą i nie chciałabym…
— Nie przeszkadzasz! — przerwała Lenna, wyciągając dłonie. — Właśnie miałam wracać do komnat uzdrowicieli. Ale jeśli chcesz, to mogę odprowadzić cię do twojego pokoju?
— W porządku? — odparła niepewnie Emnesia. Ruszyła do wyjścia, a Lenna tuż obok niej. — Ostrzegam, że trochę to potrwa. Chodzę dość… Ach, bardzo wolno.
— Nie ty jedna — zapewniła kobieta. — Widziałam wiele powolnych osób, wolniejszych nawet od ciebie. Choroby, rany, starość. Tak wiele rzeczy, które spowalniają.
— Wiele musiałaś widzieć — zauważyła Emnesia. — Jako uzdrowicielka.
— Prawda. Chociaż tutaj nic nie jest tak złe jak świat na zewnątrz. — Zmarszczyła brwi, spoglądając po zasłonach. — Przynajmniej do niedawna.
— Od dawna należysz do zakonu?
— Nie tak długo. Pół roku? — Zmrużyła oczy w zastanowieniu. — Być może więcej, już dawno straciłam rachubę. Czas płynie tu bardzo szybko. Ciągła praca, leczenie, dbanie o szpital. — Uśmiechnęła się półgębkiem. — Nuda nas nie sięga.
— Ale lubisz to? — Emnesia wskazała na szpital. — To znaczy, wyglądasz jakbyś… Jakby twoje życie było inne niż to. Nie ma tego... nie wyglądasz jak ktoś, kto ciężko pracuje.
Uśmiech Lenny nie zgasł, ale jej spojrzenie nabrało dziwnego wyrazu.
— Nie zrezygnujesz z pytań, aż nie odpowiem? — zapytała cichym głosem. Dotarły do drzwi i sięgnęła, by uchylić je szerzej.
— Wybacz mi — rzekła Emnesia, posyłając przepraszające spojrzenie. — Nie moja sprawa, nie powinnam być taka wścibska. Po prostu jesteś kimś… Nie wszyscy tutaj są tacy, jak ja. Nawet Narissa, chociaż pochodzi ze szlachty. Ona jest bardziej podobna do… — Machnęła ręką, nie wiedząc jak dokończyć.
Przystanęły na korytarzu przed szpitalem. Uśmiech Lenny wydawał się coraz bardziej wymuszony, gdy spoglądała dziewczynie w oczy.
— Posłuchaj — zaczęła łagodnym głosem. — Każdy z nas tutaj ma jakąś historię. Lepszą lub gorszą. Nie chcę mówić o przeszłości. Raz o tym powiedziałam, gdy tu przybyłam, i nie chcę tego powtarzać. Nikomu, nawet tobie.
Zaciskając usta, Emnesia przytaknęła.
— Rozumiem. Jeszcze raz przepraszam. Nie powinnam…
— Hej, Emnesia! — rozległ się męski głos.
Obie się odwróciły. W ich stronę szedł Anders, uśmiechał się szeroko i widząc, że na niego patrzą, pomachał entuzjastycznie.
— Dzień dobry — przywitał się. Wyciągnął ku Lennie rękę. — Jestem Anders.
— Lenna — odparła, ściskając oferowaną dłoń i spoglądając na niego z dziwną miną. — Miło poznać.
— Dawno nie rozmawialiśmy — rzekł do Emnesii. Zmarszczył brwi w zastanowieniu. — Właściwie, nie wiem czy w ogóle rozmawialiśmy, wiesz, tak twarzą w twarz.
Nie, nigdy, pomyślała.
— Musimy to naprawić! — Mężczyzna spojrzał na drzwi do szpitala. — Wychodziłaś już? Słuchaj, po tym ostatnim ataku wszyscy, którzy mogą chodzić, musieli wynieść się ze szpitala. Uzdrowicielki kazały nam tylko przychodzić raz dziennie. Chyba po to, żeby pokazać, że jeszcze żyjemy.
— To, że ranny może chodzić, nie oznacza, że zostanie puszczony samopas — wtrąciła Lenna. — I źle trafiłeś. Powinieneś iść do komnat uzdrowicieli. Tutaj nikt nie będzie miał czasu cię oglądać.
— Myślałem, że to tutaj są komnaty uzdrowicieli. — Anders zmarszczył brwi, skupiając na niej uwagę. — Nie miałem pojęcia. Jeśli mogłabyś wskazać drogę…?
— Lenna akurat tam idzie — odezwała się szybko Emnesia. — Możemy iść wszyscy razem.
— Świetny pomysł! — ucieszył się Anders. Zaoferował dziewczynie ramię, chociaż opierała się na lasce i nie potrzebowała wsparcia. — W takim razie, chodźmy.
Uśmiechając się szeroko, Emnesia chwyciła oferowaną rękę. Oboje spojrzeli wyczekująco na Lennę i ta westchnęła, zanim ruszyła z krótkim „Chodźcie za mną”.
Nie szli daleko. Do końca korytarza obok szpitala, na zakręcie w prawo i niewielkimi schodkami w kolejny korytarz. Komnaty uzdrowicieli wyglądały o wiele cieplej od innych części zamku. Na podłodze leżały mocno wydeptane, wzorzyste chodniki, świeczniki na ścianach zamiast pochodni, a między nimi co jakiś czas piękne gobeliny. Zupełnie jakby ktoś włożył wszystkie siły w uczynienie tego miejsca najprzyjemniejszym w całym zamku.
— Dawniej to tutaj leczono chorych i rannych — powiedziała Lenna, gdy przechodzili obok licznych, zamkniętych drzwi. — Ale od pojawienia się bladych bestii zaczęło brakować miejsca. Obecny szpital znajduje się w dawnej sali szkoleniowej.
Minęli spacerująca korytarzem ciężarną kobietę. Nuciła coś pod nosem i uśmiechnęła się promieniście, gdy ich zauważyła. Miejsce promieniowało spokojem, jakiego niełatwo było doświadczyć w innych miejscach zamku.
— Teraz przyjmujemy tu wszystkich poza rannymi — mówiła Lenna. — Dla ich spokoju. Zaczekajcie chwilę.
Podeszła do jednych z drzwi i uchyliła je, by wetknąć głowę do środka. Zamieniła z kimś kilka cichych słów, po czym odwróciła się do oczekującej dwójki.
— Uzdrowicielka Hvorga się tobą zajmie — rzekła, patrząc na Andersa.
— Dziękuję ci — odparł, pochylając głowę. Przytrzymał dłoń Emnesii, gdy ta miała puścić jego ramię. — Gdybyś mogła na mnie poczekać? Chciałbym z tobą porozmawiać.
— Oczywiście — odparła, marszcząc brwi. — Tylko znajdę jakieś miejsce, żeby usiąść. Nie mogę długo stać.
— W środku są krzesła — pośpieszyła z pomocą Lenna. — Powinno być wystarczająco wygodnie.
— W takim razie, prowadź. — Wskazała dłonią, by Anders szedł przodem. — Czy ty też zostaniesz? — zwróciła się do drugiej kobiety.
— Wrócę do swoich obowiązków — odparła ta, kręcąc głową. — Wciąż jest wiele do zrobienia. Ale cieszę się, że mogłam wam pomóc. Gdybyś jeszcze kiedyś próbowała coś znaleźć, chętnie wskażę drogę.
— Dziękuję. — Posyłając uśmiech, Emnesia weszła do komnaty w ślad za Andersem.
Pomieszczenie było małe i skromnie umeblowane. Znajdowało się w nim kilka krzeseł, niewielkie, zawalone papierami biurko w rogu i zakrywający kamienną posadzkę dywan. Przy jednej ze ścian stał rząd szafek, drzwiczki jednej z nich lekko uchylone, jakby ktoś nie zdążył domknąć.
Anders usiadł w jednym z krzeseł, naprzeciwko postawnej kobiety w średnim wieku, z okularami w drucianych oprawkach na nosie. Ta, widząc Emnesię, uniosła wysoko brwi.
— Czy mogę w czymś pomóc? — zapytała takim tonem głosu, że dziewczyna zamarła w pół kroku, zerkając niepewnie na Andersa.
— Wszystko w porządku — rzekł pośpiesznie mężczyzna. — Ona jest ze mną. Może zostać.
Uzdrowicielka spojrzała między nimi, jej brwi wciąż wysoko uniesione. Przez chwilę wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale przytaknęła krótko.
— W takim razie usiądź i nie przeszkadzaj — poleciła.
Emnesia zajęła stojące najbliżej drzwi krzesło i w ciszy przyglądała się pozostałej dwójce.
Uzdrowicielka Hvorga poleciła Andersowi zdjąć górną część ubrania i powoli rozwinęła bandaże wokół jego torsu. Odłożyła je na bok, po czym nachyliła się, by obejrzeć rany. Mężczyzna miał długą szramę na lewym boku, którą ktoś starannie zaszył i liczne drobniejsze skaleczenia na brzuchu i ramionach. Był tak chudy, że Emnesia mogła policzyć wszystkie jego żebra.
Oględziny zajęły zaledwie kilka chwil. Hvorga obeszła Andersa, oglądając go z każdej strony, wymamrotała kilka zaklęć, przesuwając dłonią nad urazami, po czym ponownie usiadła naprzeciwko niego.
— Powracasz do zdrowia jak należy — rzekła. — Z miksturą leczniczą rany powinny zniknąć w ciągu kilku kolejnych dni.
— Będę mógł zacząć trenować razem z wojowniczkami?
Uzdrowicielka zmrużyła oczy.
— O tym zadecydujemy za kilka dni — rzekła krótko. — Postaraj się nie robić nic, co mogłoby zaszkodzić ranom. I przyjdź jutro. Takie cięcia nie zawsze lubią goić się tak jak powinny. Możesz już iść. — Machnęła na niego dłonią. — No dalej. Mam mnóstwo pracy.
Ubrał się pośpiesznie i razem z Emnesią opuścili komnatę. Przed wyjściem dziewczyna zauważyła, jak Hvorga podchodzi do niedomkniętej szafki i zaczyna wyciągać z niej przezroczyste fiolki. Drzwi się zamknęły i straciła kobietę z oczu.
— Masz siły na spacer? — zapytał Anders, znowu podając jej ramię. — Czy może wolisz iść prosto do swojego pokoju? Słyszałem że w gdzieś w środku zamku jest ogród. Chętnie bym go zobaczył.
— Możemy się przejść. — Zmarszczyła czoło. — Chodzi ci o te ukryte pod twierdzą ogrody?
— Co? Nie. W tych murach podobno jest ogród kwiatowy. Mówią, że latem wygląda bardzo pięknie. Teraz pewnie leży tam śnieg, ale wciąż chciałbym go obejrzeć.
— Czy nie powinniśmy… — Emnesia urwała, przełykając ślinę. — Ubrać się ciepło?
— Staniemy na krużganku. Zaklęcia osłonią nas przed zimnem.
Przytaknęła bez słowa. Szli znajomymi korytarzami, by zaraz potem wkroczyć w mniej znane. Serce jej waliło, gdy zastanawiała się, czy zdoła zrobić krok na otwartą przestrzeń, czy znowu sparaliżuje ją przerażająca niemoc.
Anders z entuzjazmem opowiadał o ogrodzie i zdawał się zupełnie nie zauważać, że prowadzi jednostronną rozmowę. Gestykulował wolną ręką, co chwilę zerkając na Emnesię, jakby upewniając się, że wciąż z nim jest. Przytakiwała mu, chociaż gdyby ktoś później kazał jej powtórzyć, co usłyszała, nie zdołałaby opowiedzieć.
— To tutaj — oświadczył w końcu, gdy stanęli przed podwójnymi wrotami. Otwarły się bezgłośnie po jednym pchnięciu.
Emnesia wstrzymała oddech, mrugając na blade światło dnia. Przez chwilę spodziewała się czegoś strasznego. Nagłego bólu przeszywającego nogę, odgłosów bitwy, wrzasku bestii – czegokolwiek. Jednak świat przed nią był nieruchomy i pokryty białym puchem; czysty, nienaruszony.
— Wygląda ładnie — stwierdził Anders. Pociągnął ją łagodnie do przodu i razem przekroczyli próg.
Nie znaleźli się do końca pod gołym niebem, nad ich głowami znajdowało się zadaszenie, podparte smukłymi kolumnami. Mrużąc oczy, Emnesia niemal mogła sobie wyobrazić, że znalazła się w magicznej galerii, której obrazy pokazują jeden ruchomy obraz. Obraz tak doskonały, że mogła słyszeć świst wiatru i szuranie zsuwającego się z dachu śniegu. Podskoczyła, gdy mokra hałda opadła z głuchym stuknięciem tuż przed nimi.
— Tak, całkiem ładnie — odparła zduszonym głosem. Brakowało jej tchu, ale nie czuła, jakby świat miał się zaraz zawalić. Bardziej, jakby biegła długi czas i dopiero teraz zatrzymała się na odpoczynek. — Czy tylko o tym chciałeś rozmawiać? — zapytała, mocniej ściskając ramię Andersa.
— Nie, oczywiście, że nie. — Mężczyzna zaśmiał się krótko. — Nie sądziłem, że powinniśmy omawiać te… boskie sprawy tam, gdzie ktoś mógł słuchać. Może to kapłanki, ale nie ma potrzeba rozgłaszać wszystkiego każdemu, kogo zobaczymy.
Czyli o to chodzi, pomyślała z drżeniem.
— Matka opowiedziała mi o planie — mówił, kierując ją do jednej ze stojących na krużganku ławek. — O rytuale i naprawieniu osłony między światami. Chciała, żebym wiedział, na wszelki wypadek, gdybym miał ruszyć razem z wami.
Plan był czymś, co spokojnie mogło spędzać Emnesii sen z powiek. Prosty i przerażający.
— Rytuał odnowy odprawia się na Polanie Półksiężyca — wytłumaczyła Narissa. — Jest tam ołtarz poświęcony Tianezath. To miejsce symboliczne, przepełnione wiarą. Pozwoli ci skupić swą moc, nawet jeśli nie możesz zrobić tego sama. Jedynym problemem jest dotarcie do niego.
Problemem był fakt, że Polana Półksiężyca znajdowała się niedaleko Vox – gdy te leżało w dolinie rzecznej. Teraz dzieliło ich od niej dwa dni drogi przez góry, w których grasowały blade bestie.
— To nie brzmi dobrze — wymamrotała Emnesia i spojrzała na Andersa wielkimi oczami, gdy znowu się zaśmiał.
— Och nie, takie plany nigdy nie są dobre — rzekł lekko. — Są niebezpieczne, wymagają pośpiechu i zawsze tak okropnie stresują.
— To nie jest śmieszne! — syknęła, rzucając mu niedowierzające spojrzenie.
— Oczywiście, że nie, ale chyba lepiej się śmiać, niż rwać włosy z głowy. — Westchnął, opierając przedramiona na kolanach i spoglądając na swoje złączone dłonie. — Słuchaj. Dobrze wiem, co może się stać, jak ruszymy do Polany Półksiężyca. Matka wyjaśniła mi teorię Matki Gwynris, o tym jak twoja moc przyciąga istoty zza zasłony.
— I ruszyłbyś z nami? — zapytała wysokim głosem. — Wiedząc, jak bardzo jest to niebezpieczne?
— Ruszając do Vox wiedziałem, że nie będzie łatwo — odparł, wzruszając ramionami. — Nie do końca tego się spodziewałem, ale nikt z nas nie myślał, że to wyprawa po grzyby. Słuchaj, jakkolwiek bardzo ci się to nie podoba, ktoś musi z tobą jechać. Moja matka nie puści cię samej w góry, a ja nie zostanę z tyłu, gdy ona naraża życie.
— Tylko że wciąż nie jesteś w pełni sił! — krzyknęła Emnesia, wskazując na jego bok, gdzie widziała zaszytą ranę.
— Dziwna rzecz, bo ty także nie jesteś paragonem zdrowia — zauważył, spoglądając znacząco na jej nogę.
Poruszyła się, jakby miała zasłonić kolano, lecz w ostatniej chwili położyła dłonie na udach.
— Nikt nie mówi, że ruszamy już jutro — dodał łagodniejszym tonem. — Przygotujemy się do tej wyprawy najlepiej, jak to możliwe. Odzyskamy siły, wyzdrowiejemy. Matka Gwynris zapewni nam wszystko, co będzie potrzebne. Konie, jedzenie, uzbrojenie, wsparcie wojowniczek. Nie jesteśmy bezsilni i nie jesteśmy sami. Ty nie jesteś sama.
Westchnęła, spoglądając na ośnieżony ogród. Na skrawek nieba, który mogła dostrzec ze swojego miejsca.
Czy to my jesteśmy niegotowi, czy może tylko ja? zastanowiła się, marszcząc nos. Chciała zrobić wszystko, co mogła, żeby pomóc. Jeśli oznaczało to pozbycie się nawiedzających świat potworności i oszczędzenie wszystkim bólu, to pragnęła tego z całego serca. Jednak jak wielką cenę trzeba było zapłacić, żeby tego dokonać?
— Nie zmuszę nikogo, żeby ze mną jechał — rzekła przez ściśnięte gardło. — Ale nie mogę też zmusić was do pozostania w zamku.
— Dobrze, że to rozumiesz — odparł z uśmiechem. — Bardur i Nakis byliby mniej przyjemni, gdybyś powiedziała, że nie są gotowi do takiej podróży. Podejrzewam, że skończyłoby się na kłótni i mnóstwie nieprzyjemnych słów…
— Nakis! — syknęła Emnesia.
— Co z nią? — Anders zmarszczył brwi.
Kręcąc głową, dziewczyna zerwała się z ławki i skrzywiła, gdy kolano zapulsowało boleśnie.
— Zapomniałam o obiedzie — wymamrotała, kuśtykając do drzwi i stukając głośno laską o kamień. — Wybacz, muszę iść. Porozmawiamy w innym czasie!
Nie czekając na jego odpowiedź ruszyła czym prędzej do refektarza.


Rozdział czterdziesty dziewiąty: Oblicza magii

2 komentarze:

  1. Przybyłam, zobaczyłam, przeczytałam, czyli zaległości nadrobione :D
    Czyżby na horyzoncie pojawiała się nowa niebezpieczna przygoda? I najważniejsze pytanie, gdzie jest HaDRES? I czy HaDRES lubi dresy? - rozdział 48, a ja dopiero teraz się skapłam z tymi dresami, prędkość światła, naprawdę :D
    No to teraz, jak już przekręciłam słowa Juliusza Cezara i popisałam sobie o dresach (życiowy cel został osiągnięty :D), mogę wreszcie przejść do rozdziału. Wydaje mi się, że był jednym z dłuższych - im dłuższe tym lepsze, bo więcej do czytania :D
    Strasznie intryguje mnie Lenna i biedny Valmer, mam nadzieję, że wróci do zdrowia. Aż nie wiem, co mam dalej napisać oprócz tego, że rozdział, jak zwykle świetny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobraź sobie, że ja dopiero gdzieś około rozdziału 25 zorientowałam się, że Hadres jest znacznie ciekawszym imieniem, niż zakładałam. Przyjaciółka mnie o tym uświadomiła, gdy dyskutowałyśmy na temat opowiadania. Ona nazywa go pieszczotliwie Dresikiem. :D
      Rozdział rzeczywiście wyszedł mi bardzo długi, szczególnie w porównaniu z tym, co do tej pory tu napisałam. Ponad dwa tysiące słów może nie brzmi imponująco, ale jednak widać, że tekstu jest więcej niż zwykle. Nie obiecuję, że zawsze będzie go tak dużo, ale kto wie, może jeszcze wszystkich zaskoczę. :D

      Usuń