3 kwi 2019

Rozdział czterdziesty siódmy: Prawda pośród legend

Ocknęła się z szarpnięciem, łapiąc ciężko oddech. Usiadła, spoglądając gorączkowo po komnacie; było tak ciemno, że Emnesia ledwo dostrzegała kontury mebli. Tylko okno jaśniało srebrzystym blaskiem. Księżyc musiał być w pełni, niebo bezchmurne.
Przez chwilę uspokajała bijące szaleńczo serce. Nie pamiętała, o czym śniła. Pozostało tylko nieprzyjemne uczucie, ściskające żołądek i gardło.
Położyła się z powrotem, lecz nie mogła zasnąć. Gdy zamykała oczy, odnosiła wrażenie, że jest bardziej rozbudzona, niż gdy miała je otwarte. Im dłużej leżała, tym bardziej doskwierało jej kolano - nie do końca bólem, raczej nieprzyjemnym kręceniem, jakby kości były równie niespokojne jak ona.
W końcu się poddała. Odrzuciła gruby koc na bok, chwyciła opartą o łóżko laskę i z grymasem podniosła się z posłania. Szurając stopami o podłogę, podeszła do okna. Nie było ono duże, zaledwie szczelina w ścianie, otoczona aurą magii, która chroniła wnętrze przed siarczystym zimnem z zewnątrz.
Opierając się o ścianę obok okna, Emnesia spojrzała na zamkowe zabudowania i otaczające je góry. Główny zamek stał na wzniesieniu, ponad pozostałymi budynkami twierdzy i dzięki temu widziała więcej niż same mury. Noc była jasna, powietrze przejrzyste.
Zerwał się wiatr i do jej uszu dotarło upiorne zawodzenie. Drgnęła, wyrwana z zamyślenia. Nachyliła się bliżej okna. Zdawało jej się, że słyszy krzyki, wrzaski; jakby gdzieś w pobliżu toczyła się bitwa.
Przysłuchiwała się, zaciskając dłonie na parapecie i mrużąc oczy na świat za oknem. W końcu wiatr zmienił kierunek i hałasy ucichły. Jej ramiona opadły ciężko. Drżącą ręką sięgnęła po laskę i wróciła do łóżka.
Jeszcze wiele czasu minęło, zanim ogarnął ją niespokojny sen.

***

Rankiem obudziła się zmęczona. Dużo czasu spędziła na owijaniu kolana i wiązaniu chustki na głowie, co chwilę zamierając, by popatrzeć w zadumie przez okno. Dzień był bezchmurny i słoneczny – najładniejszy ze wszystkich, jakie widziała od czasu wjechania między góry – a mimo to odnosiła wrażenie, jakby nad zamkiem coś wisiało; coś mrocznego.
Idąc na śniadanie mijała spieszące korytarzem uzdrowicielki i wojowniczki. Po twierdzy niosły się krzyki i tupot licznych stóp. Spoglądała za kobietami, marszcząc brwi i zastanawiając się, skąd te poruszenie.
W refektarzu panowała nietypowa pustka. Emnesia zauważyła tylko kilka kapłanek i Nakis, siedzącą w najdalszym kącie komnaty.
— W nocy blade bestie zaatakowały twierdzę — powiedziała ta, gdy Emnesia usiadła obok niej. — Walki trwały prawie do świtu. Szpital pęka w szwach. Jest wiele… strat.
— Och. — Emnesia pochyliła głowę. Czuła jak jej żołądek się skręca i straciła ochotę na jedzenie. — Słyszałam wczoraj w nocy; te hałasy z murów. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle.
— Mogło być gorzej. — Nakis wzruszyła ramionami. — Bestie mogły przedrzeć się do środka.
Emnesia zacisnęła dłonie w pięści. Nie wątpiła, że gdyby tak się stało, w końcu zostałyby zatrzymane. Jeśli nie gdzieś w drodze do zamku głównego, to przynajmniej pod jego murami. Tym, którzy w nim mieszkali, nie stałoby się nic złego, ale mieszkańcy podzamcza nie mieliby tyle szczęścia.
Nakis mieszka przy zewnętrznych murach twierdzy, przeszło jej przez myśl.
— Czy Portia też…? — Emnesia urwała, gdy głos jej zadrżał.
— Nie mam pojęcia. Nie widziałam jej od wczoraj.
Ostatnie kilka dni spędzały z kobietą większość posiłków. Bardzo chętnie do nich dołączała – lub zapraszała, by przysiadły się do niej – i dzieliła się opowieściami z podróży po górach lub ciekawostkami na temat Vox. Potrafiła wciągnąć je w każdą dyskusję – nawet Nakis nie mogła na długo pozostać milcząca.
— Pewnie jest zajęta, po ataku — stwierdziła Emnesia. — Albo jest zmęczona i wciąż śpi. — Zignorowała prychnięcie Nakis i skupiła się na posiłku.
Przez resztę śniadania nie wymieniły ani słowa i po wyjściu z refektarza rozstały się w milczeniu.
Emnesia ruszyła na lekcję magii, tego dnia miała je z Matką Gwynris. Unikała śpieszących korytarzami kobiet, tylko podążając za nimi wzrokiem. Większość wyglądała blado, zmęczenie rzucało głęboki cień na ich twarze. Im dłużej na nie patrzyła, tym większe wątpliwości ją nachodziły.
Powinnam wrócić do swojego pokoju, pomyślała w pewnej chwili. Matka Gwynris nie będzie miała czasu na lekcje.
Dotarła do komnaty modlitewnej i z wahaniem zajrzała przez uchylone drzwi.
Pomieszczenie było ogromne; największe ze wszystkich w Vox. Jego wysoki sufit wspierały dwa rzędy kolumn. Środek zajmował posąg bogini, wokół którego ustawiono w kręgach drewniane ławy. W wiszące na ścianach świeczniki wetknięto grube świece; teraz wygasłe, gdy wnętrze oświetlał wiszący pod powałą magiczny płomień. Jak zwykle poza porami porannej i wieczornej modlitwy, komnata świeciła pustkami.
Emnesia już miała się wycofać, gdy dostrzegła siedzącą na jednej z ławek postać. Nie była to Matka Gwynris – jej białe szaty zawsze wyróżniały ją spośród tłumu – wysoka sylwetka nie pasowała do żadnej z wojowniczek, zbyt chuda, niemal wiotka. Kapłanki nie przebywały w komnacie modlitewnej poza porami modlitw, chyba że sprzątały lub wymieniały wypalone świece. Emnesia zmrużyła oczy, przyglądając się kobiecie: jej krótkim, siwym włosom i zgarbionym plecom. Dopiero po chwili rozpoznała Narissę.
— Wejdź, Emnesio. Stojąc w drzwiach robisz przeciąg.
Dziewczyna podskoczyła i poczuła gorąco na policzkach.
— Wybacz — rzuciła. — Zamyśliłam się.
Weszła pośpiesznie do komnaty, zamykając za sobą drzwi. Dokuśtykała do ławki i usiadła ciężko obok Narissy. Wyciągnęła przed siebie nogę, pocierając odruchowo kolano.
— Matka Gwynris nie mogła udzielać ci dzisiaj lekcji — rzekła Narissa zniżonym głosem. Nie patrzyła na Emnesię, zamiast tego wpatrując się w posąg bogini.
Dziewczyna podążyła za jej spojrzeniem – figura przedstawiała istotę bardzo ludzką i nieludzką jednocześnie; w długiej szacie, z twarzą skierowaną ku niebu i dłońmi złożonymi jedna na drugiej, o ostrym obliczu i płomieniach zamiast włosów. Takiego wyobrażenia bogini Emnesia nigdy jeszcze nie widziała.
— To z powodu ataku? — zapytała. — Słyszałam, że jest wielu rannych.
— Tak. Z powodu ataku. — Głos Narissy brzmiał nieobecnie. Kobieta pocierała kciukiem jednej dłoni o kłykcie drugiej. Wydawało się, jakby odpłynęła myślami daleko od komnaty modlitewnej.
— Czy to znaczy, że dzisiaj zrezygnujemy z nauki? — zapytała powoli Emnesia. Przechyliła głowę, by spojrzeć kobiecie w twarz. Dostrzegła głębokie cienie pod oczami i chorobliwie szarą cerę.
— Myślę, że tak powinnyśmy zrobić. — Narissa oderwała spojrzenie od posągu. — Co wiesz o byciu wybranką bogini?
Emnesia zmarszczyła brwi na nagłe pytanie.
— Niewiele? Posiadam wielką moc i mogę szybko powracać do zdrowia. Jeśli można tak to nazwać — dodała pod nosem, zezując na prawe kolano.
— Tylko tyle? Czy nie znasz legend o poświęceniu Tiazentath i o zasłonie oddzielającej świat ludzi od świata bogów?
— Oczywiście, że znam! Każdy je zna.
— Zatem możesz się domyślać, jaki jest powód posiadania tej mocy.
Przez chwilę patrzyły na siebie w milczeniu. Narissa miała intensywną minę, jakby próbowała przekazać coś bez słów.
— Ta zasłona. Jest prawdziwa? — zapytała Emnesia. — Myślałam, że to tylko przenośnia.
— Legendy biorą swój początek w prawdzie, którą ludzie kształtują na swoje wyobrażenie. - Narissa przysunęła się bliżej Emnesii i pochyliła ku niej, jakby miała zdradzić tajemnicę. - Awatar bogini nie istnieje, by nieść ludziom pokój. Nie walczy w wojnach. Nie karze złych, nie nagradza dobrych. Jedyne, co do niej należy, to chronić świat śmiertelny przed tym, co nie umiera.
Jej ostatnie słowa zabrzmiały tak, jakby coś – lub kogoś – cytowała.
To nie ma sensu, chciała powiedzieć Emnesia, ale przygryzła wargę. Gdy powiedziano jej, że jest wybranką bogini, miała te same wątpliwości. Nie potrafiła uwierzyć tak po prostu, jakby bez namacalnego dowodu nic nie mogło istnieć. Jestem w sanktuarium Tiazenath, stworzonym przez jedną z jej awatarów, a mimo to wciąż kwestionuję wszystko, co z nią związane. Czemu nie mogę po prostu uwierzyć?
— To dlatego uczę się tej starej magii, tak? — zapytała i zaraz odchrząknęła, gdy jej głos zabrzmiał ochryple. — Żeby strzec zasłony? Do tej pory nie zrobiłam szczególnych postępów w nauce. Nie sądzę, bym mogła pomóc. Nie teraz, gdy nie mogę nawet... Nie mogę nawet przywołać światła!
— Nie o to chodzi — Głos Narissy odbił się echem po komnacie. Uniosła dłoń, zamykając na chwilę oczy. — Nie do końca o to chodzi — dodała łagodniej. — Moje próby nauczenia cię magii były pospieszne i niedbałe. Chciałam żebyś była bezpieczna. Żebyś mogła się obronić.
Zerwała się z ławki i zrobiła dwa kroki ku posągowi. Zamarła przed nim, wlepiając spojrzenie w nieludzkie oblicze.
— Twoja poprzedniczka, Merilla, nie była jak inne wybranki — przemówiła drżącym głosem. — Kochała boginię, lecz nie potrafiła oddać się jej całym sercem. Pochłaniał ją gniew, wściekłość, pragnienie zemsty; całe życie bezsilności. Zyskując moc, dostała możliwość odpłacenia się tym, którzy ją skrzywdzili.
— To chyba zrozumiałe — stwierdziła Emnesia. Wciąż pamiętała widok swego domu, otoczonego magią i ogniem. — Czemu nie miałaby skorzystać z okazji?
— Bo była wybranką. — Głos Narissy zniżył się do szeptu. — Jej moc miała chronić świat, a nie służyć jako samolubna broń.
— Skąd możesz wiedzieć, że…?
— Stałam u jej boku, gdy szła na wojnę z królem Adenotem. — Głos Narissy drżał, gdy mówiła. — Zebrałam dla niej armię, knułam, szpiegowałam. Robiłam wszystko, by mogła go zniszczyć. Nie protestowałam, gdy porzucała zakon, gdy zostawiała tam swoje dzieci, gdy wybierała przyziemny konflikt zamiast boskiego powołania. — Zamilkła, unosząc dłoń do oczu. Jej oddech stał się ciężki, mokry, ramiona się trzęsły. — Czciłam ziemię, po której stąpała i nigdy – nigdy! – nie kwestionowałam żadnej decyzji. Spójrz, gdzie teraz jesteśmy. W miejscu, które powinno być azylem, a stało się czymś... złym.
Zamilkła, pochylając głowę i niemal dotykając czołem dłoni posągu.
— Przykro mi — rzekła Emnesia przez zdrętwiałe usta.
Narissa zaśmiała się gorzko.
— Mi też jest przykro. Nie zmieni to faktu, że przyczyniłyśmy się do czegoś potwornego.
— Nie rozumiem. — Emnesia potrząsnęła głową. — Jak wojna z królem, wojna sprzed wielu lat, mogła przyczynić się do problemów Vox?
— Bardziej, niż mogłyśmy przypuszczać. — Narissa odwróciła się na pięcie. Ramiona miała spięte, twarz bladą, oczy czerwone. — Dzisiaj rano rozmawiałam z Matką Gwynris. Nocny atak bladych bestii był czymś, z czym nie miały nigdy do czynienia. Od kiedy się pojawiły, nie próbowały atakować samego zamku. Teraz zachowywały się jakby miały jakiś cel, coś więcej niż grasowanie po górach.
— Czy miały jakiś?
— Tak. — Narissa posłała dziewczynie przepraszające spojrzenie i ta poruszyła się niespokojnie. — Matka Gwynris podejrzewa, że to ty.
— Ja?
— Tak. Myśli, że ty, że twoja moc jest powodem.
— Nie, nie. — Emnesia wstała, kręcąc głową. Musiała oprzeć się o ławkę, gdy nogi się pod nią ugięły. — Czemu…? Nie. Nie ja.
— Nie mówiła tego bez powodu — pośpieszyła tłumaczyć Narissa. — Już wcześniej wiedzieliśmy, że cienie najbardziej przyciąga moc awatara. Teraz blade bestie zachowują się tak samo. Matka Gwynris podejrzewa, że one również przybyły tu przez osłabioną zasłonę między światami.
— Ale mówiłaś, że cienie przywołał ktoś z północy — przypomniała Emnesia. — Jakiś lord. Mag. Ktoś je przywołał.
— To jedna z teorii. Myślę, że Matka Gwynris jest bliższa prawdzie, niż ktokolwiek z nas mógłby być.
— Czyli… — Emnesia zamknęła oczy, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Poprzednia wybranka, która porzuciła obowiązki na rzecz wojny. Dziwne bestie spoza zasłony. Legendy, które są prawdą. — Czyli to wszystko z powodu matki Hadresa, tak? Bo zamiast chronić świat szukała zemsty?
Narissa nie odpowiedziała, ale nie musiała – jej pobladła twarz i przepraszające spojrzenie mówiły wszystko, czego słowa nie mogły.
Emnesia na powrót usiadła. Pochyliła się, chwytając dłońmi głowę i patrząc wielkimi oczami na kamienną posadzkę. Zamarła w tej pozycji, oddychając powoli i próbując zebrać myśli. Nie wiedziała, jak długo tak siedziała. W końcu wyprostowała się, spojrzała na Narissę i ledwo słyszalnym szeptem zapytała:
— Co z tym zrobimy?

Trochę znienacka i poza ustalonym (przeze mnie samą) dniem, ale oto jest nowy rozdział. Chciałam, żeby pojawił się jak najszybciej, żeby kolejny mógł pojawić się już normalnie. Trochę było udręki nad pisaniem tego obecnego. Mam nadzieję, że nie jest jakiś tragiczny. :)


Rozdział czterdziesty ósmy: Zimowy ogród

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz