17 mar 2019

Rozdział czterdziesty szósty: Wędrująca twierdza

W kolejnych dniach Emnesia czuła, jak wracają jej siły, a ciążąca nad umysłem mgła powoli się rozwiewa. Podczas spacerów po zamku dziewczyna mogła iść coraz dalej, nie zatrzymując co chwilę na odpoczynek. Nie budziła się każdej nocy spocona i roztrzęsiona. Wszystko nabrało ostrzejszych barw, a mijane na korytarzach osoby przestały być zalewającym się strumieniem obcych twarzy.
Przeniosła się do innego pokoju; bardziej przestronnego, niż ten dotychczasowy, położonego na wyższym piętrze zamku i posiadającego okna.
— Mogę już chodzić — tłumaczyła, słysząc wątpliwości co do przeprowadzki; głównie ze strony Matki Gwynris, chociaż Narissa również wydawała się nieprzekonana. — I czy nie powinnam nabierać sił? Chodzenie po schodach powinno w tym pomóc.
Tylko Nakis przyklasnęła jej pomysłowi.
— Już dawno powinnaś wynieść się z tej dziury — stwierdziła, pierwszy raz odwiedzając nową siedzibę Emnesii. — Była wygodna, była blisko szpitala i była najsmutniejszym miejscem jakie widziałam w tych murach. W końcu byś oszalała i tyle by zostało z boskiej wybranki.
Z pomocą Narissy i Matki Gwynris, Emnesia wznowiła lekcje magii. Czuła ulgę, że znowu robi coś poza wpatrywaniem się w ścianę i czekaniem na powrót do zdrowia – nawet jeśli było to tak bezowocne jak wcześniej i tak dawało jej satysfakcję. Życie wracało na dobrą drogę, za czym szedł spokój, jakiego dawno nie czuła.
Jedynym problemem, którego nie mogła pokonać, pozostawało wyjście na zewnątrz.

***

Słysząc dobiegający zza uchylonych drzwi gwar rozmów, zwolniła kroku. Zatrzymała się w połowie korytarza, poprawiając zakrywającą włosy chustkę i wygładzając przód sukienki. Dotknęła przelotnie kolana, jakby sprawdzając czy opinający je kawałek materiału nie jest widoczny spod ubrania.
— Wchodzimy, czy nie? — zapytała stojąca za nią Nakis.
Krzywiąc się, Emnesia bez słowa przytaknęła. Nabrała głęboko powietrza i wślizgnęła się przez uchylone skrzydło.
Pierwsze ujrzała długie stoły, wzdłuż których stały niskie ławki. Grupy kobiet zasiadały przy nich, spożywając jedzenie, rozmawiając między sobą. Kilka siedziało samotnie, niektóre jadły tak szybko, jakby za chwilę miały się zerwać i wybiec. Środek zajmowały wąskie kolumny, przytrzymujące łukowaty sufit, zaś po obu stronach pomieszczenia ciągnął się rząd kominków, w których huczał ogień.
Emnesia wyprostowała się, ściągając łopatki, i ruszyła między stołami; tylko niektóre kobiety spoglądały za nią, gdy przechodziła obok, większość ignorowała jej obecność.
— Zamierzamy gdzieś usiąść, czy tylko spacerować w tę i z powrotem? — zapytała Nakis, gdy przeszły niemal pół sali.
— Szukam dobrego miejsca — odparła Emnesia. Zerknęła przez ramię na drugą kobietę i uśmiechnęła się, widząc jej kwaśną minę. — Przy kominku, jeśli możliwe. Jest okropnie chłodno, zauważyłaś?
— Ciężko przegapić. Jesteśmy w górach, zimą. Oczywiście, że będzie chłodno.
— Hej, tutaj! — krzyknął ktoś i obie odwróciły się w stronę głosu.
Jedna z kobiet – odziana w gruby kaftan, spodnie i wysokie buty, z bronią u boku – wstała ze swojego miejsca przy ścianie i machała do nich energicznie, przyzywając do siebie. Kilka osób odwróciło się, by popatrzeć na zamieszanie.
— Znasz ją? — zapytała Emnesia, zniżając głos i pochylając się ku Nakis.
— O to samo chciałam zapytać — odparła ta, również szepcząc. — Chodźmy do niej. Nie ma sensu tak tu stać na środku.
Po czym ruszyła przez lukę między stołami. Emnesia, chcąc nie chcąc, podążyła za nią.
— Siadajcie! — powiedziała nieznajoma, uśmiechając od ucha do ucha. Śniadą twarz miała ostrą, poznaczoną śladami ciężkiego życia. Ciemne włosy nosiła krótko ścięte, grzywka opadała jej na czoło. — Wyglądacie na zagubione. Nigdy wcześniej nie widziałyście zamkowego refektarza?
Nakis tylko wzruszyła ramionami.
— Prawdę mówiąc, nie — odparła Emnesia. — Zazwyczaj jadałam w bardziej… wytwornych miejscach. Jestem Emnesia Valrel — dodała, przypominając sobie o manierach. — Moja towarzyszka to Nakis.
— Mówcie mi Portia. Właściwie to już się spotkałyśmy. Wiozłam cię do zamku.
Brwi Emnesii podskoczyły. Uważniej przyjrzała się kobiecie.
— Wybacz, ale nie kojarzę…
— Miałam wtedy hełm. Wszystko działo się bardzo szybko. Nie spodziewam się, że będziesz mnie pamiętać.
— Skoro już wszyscy się wytłumaczyli — wtrąciła Nakis — to może zaczniesz jeść? — Spojrzała znacząco na Emnesię. — Albo na zawsze pozostaniesz chuda jak patyk.
Przewróciwszy oczami, dziewczyna rozejrzała się po stole. Nie dostrzegła niczego oprócz głębokich naczyń z warzywami i chlebem. Żadnych talerzy czy sztućców. Zmarszczyła brwi, oglądając się na inne kobiety w refektarzu.
— Jadamy rękoma — rzekła Portia, przyciągając jej spojrzenie.
— Rękoma? — powtórzyła Emnesia, unosząc brwi. — To takie... nieeleganckie!
— Nie mamy wyboru. Matka Gwynris kazała używać jak najmniej naczyń, żeby oszczędzać wodę. Dawniej czerpałyśmy ją z rzeki, ale odkąd zamek się przeniósł musimy polegać na opadach śniegu.
— Zamek się… przeniósł — powtórzyła głucho Emnesia.
— Nie wiedziałaś? — zdziwiła się Nakis. — Do kogo nie zagadasz, wszyscy o tym mówią.
— Nie dziw się nam. — Portia westchnęła ciężko. — Od wielu lat Vox stało na wzniesieniu nad Doliną Lodowych Strumieni. Przesunięcie go tak głęboko w góry odcięło nas od źródła wody.
— Jak to możliwe, że zamek się przeniósł?! — wtrąciła Emnesia. Nigdy dotąd nie słyszała czymś takim. Słyszała o magach zdolnych przenosić przedmioty na dużą odległość – nawet więcej, niż jeden naraz – ale niewyobrażalnym było przetransportowanie całego budynku!
— Magia — rzuciła Nakis takim tonem, jakby to wszystko tłumaczyło. — A teraz jedz.
Krzywiąc się, Emnesia sięgnęła po pierwsze lepsze warzywo. Posiłek jak zwykle był bezmięsny – jak twierdziła Sektia, od pojawienia się białych bestii polowanie i handel stały się niemal niemożliwe. Bez większego entuzjazmu, dziewczyna odgryzła kęs pieczonego ziemniaka
— Nie wyglądasz na kapłankę. Jesteś strażniczką? — zapytała Nakis, na której jedzenie palcami nie robiło wrażenia. Opychała się bez zahamowań, ledwo przełykając zanim coś powiedziała.
— Zwiadowczynią — odparła Portia. — Nie bronię zamku, jak niektóre z moich sióstr broni. Jestem w grupie wypadowej. Moja drużyna wędruje po górach; szukamy surowców i ludzi, walczymy z bladymi bestiami.
— To chyba niebezpieczne? — zauważyła Emnesia.
Portia zaśmiała się głośno.
— Bycie wojowniczką jest niebezpieczne — rzekła. — Przy wystarczająco dużym pechu, nawet ćwiczenia z bronią mogą skończyć się tragicznie.
— Ale w tej chwili nie robisz swoich… zwiadowcowych rzeczy — zauważyła Nakis.
— Odpoczywam. Ostatni wypad nie skończył się najlepiej. Zostałam ranna, niegroźnie, ale wystarczająco mocno, żeby przez kilka dni pozostać w zamku. Moje towarzyszki wyruszyły beze mniej; gdyby tu były, chętnie bym je z wami zapoznała.
— Miło — stwierdziła Nakis suchym tonem.
Emnesia zagryzła wargę w zastanowieniu.
— Dużo tych bestii widziałaś? — zapytała.
— Zbyt wiele, jeśli o mnie chodzi. — Portia zacisnęła usta, potrząsając głową. — Góry się od nich roją. Za każdego zabitego pojawiają się trzy kolejne. Walcząc z nimi straciłyśmy już wiele dobrych kobiet.
— Nie rozumiem. — Usta Emnesii ściągnęły się w grymasie. — Po co Narissa nas tu prowadziła, jeśli góry są tak niebezpieczne? Mówiła, że to azyl, ale ja widzę tylko kolejną wojnę.
Nakis i Portia wymieniły spojrzenia, jakby nagle coś zrozumiały; coś, co całkowicie umknęło Emnesii. Dziewczyna zmarszczyła brwi, patrząc między nimi podejrzliwie.
— O co chodzi? Czego mi nie mówicie?
Nakis obróciła się, żeby siedzieć do twarzą do niej.
— Sądziłam, że ktoś ci o tym już powiedział. Słuchaj, Narissa prowadziła nas tu, bo do niedawna Vox było bezpiecznym miejscem. Kapłanki pilnowały tej krainy, prowadzących do zamku dróg. Wszystko to, co przeszliśmy, to nie powinno mieć miejsca. — Spojrzała na Portię, a ta kiwnęła głową. — Jeszcze do niedawna było tu spokojnie.
— To prawda — potwierdziła kobieta. — Dwa księżyce temu najgroźniejsze, co mogłyśmy spotkać, to górskie drapieżniki. Miałyśmy kontakt z górskimi plemionami, mogłyśmy swobodnie jeździć przez góry. A potem pojawili się żołnierze smoka i nasz zamek stał się pułapką.
— Czemu nikt o tym nie wiedział? — Głos Emnesii brzmiał słabo. — Czy nie było żadnego kontaktu? Nie wysłaliście ostrzeżenia, że w Vox jest niebezpiecznie?
— Nie jestem pewna — Portia rozłożyła bezradnie ręce. — Wiem, że wysłano wiadomość o zagrożeniu. Czemu pani Narissa jej nie otrzymała, nie mam pojęcia.
— Na pewno domyślają się czemu — stwierdziła Nakis, siadając prosto i wracając do jedzenia. — Ona i Matka Gwynris. Mogłabyś je zapytać je, tobie na pewno by powiedziały.
— Czemu ty nie zapytasz? Narissa cię lubi — zauważyła Emnesia.
Nakis przewróciła oczami.
— Traktuje mnie uprzejmie. Nauczyła trochę magii. To nie znaczy, że będzie zwierzać się ze wszystkich swoich sekretów.
— Ale mi miałaby się zwierzać?
— Tak. — Nakis spojrzała na Emnesię znacząco. — Jesteś dla niej ważna. Poświęca ci tyle czasu, że tylko ślepy by tego nie zauważył. Poza tym, jesteś wybranką ich bogini — dodała głośniej, gdy dziewczyna otworzyła usta, by zaprzeczyć. — Jeśli ona i Matka Gwynris nie powiedzą tobie, to nam tym bardziej.
— To prawda — poparła ją Portia. Uśmiechnęła się półgębkiem. — Ten zakon powstał dzięki wybrance bogini i dla niej służy. I… — Urwała, patrząc na Nakis z dziwnym wyrazem twarzy. Zaraz uśmiechnęła się przepraszająco — Wybacz. Nie pamiętam twojego imienia.
Ta wyciągnęła dłoń, żeby poklepać ją po przedramieniu.
— Nakis. I nie martw się, w końcu je zapamiętasz.
— Tak, Nakis. — Portia odchrząknęła, a jej policzki poróżowiały. — Masz racje. Co do Matki Gwynris. I jej zaufania. I do pani Narissy na pewno też.
— W takim razie, muszę z nimi porozmawiać — stwierdziła Emnesia. — Narissa obiecywała mi miejsce, w którym miałam być bezpieczna. Gdzie nikt nie powinien mnie dosięgnąć. Zamiast tego wprowadziła mnie prosto w ten koszmar.
— Zrób tak. — Nakis przytaknęła. — Ale najpierw dokończ swój obiad.


Rozdział czterdziesty siódmy: Prawda pośród legend

9 komentarzy:

  1. Cześć. Chciałbym zaprosić cię, i od razu przeprosić za reklamę, ale wiesz jak jest na początku gdy dopiero zaczynasz - zero czytelników, mam nadzieję, że zrozumiesz... Zapraszam cię na moje opowiadanie, które wzoruje na wielu przeczytanych książkach Koontza, Kinga oraz Harlana Cobena. Opowiada historię małego miasteczka, które podczas Haloween odwiedziły demony w ludzkim ciele. Pełni nienawiści mężczyźni przejechali przez małą mieścinę, czyniąc wiele szkód i łamiąc przy tym kobiece serca... Opowiadanie można opisać też tak : "Wie Pan... Mówili na niego Skółka. Znałem chłopaka, zawsze miły, chociaż taki skryty w sobie. Rzadko z domu wychodził. Po tamtym wydarzeniu to i jego matka zaczęła tylko w oknie siedzieć, nic do ludzi... Ale co sie dziwić... Zniknął, przepadł na dobre. Nie wiadomo co te draby z nim zrobiły"
    Co stało się z Robertem Vegasem, którego wołano Skółka? Jak wyglądał 26 października w Saint Joseph? Jakie krzywdy wyrządzili zamaskowani mężczyźni, którzy nawiedzili miasto w ten deszczowy wieczór?

    Zapraszam, mam nadzieję że wpadniesz choć na kilka zdań :) https://kamikazebyedi6stringer.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. (uwaga, poleci kilometrowy komć!)
    Okej, zebranie się do skomentowania całości zajęło mi nieprzyzwoicie dużo czasu, ale za bardzo się wciągnęłam w opłakiwanie Hadresa :D
    W ogóle z czasem rozdziały podobały mi się coraz bardziej, ale no, do rzeczy.

    Na początku nie polubiłam Emnesii. Drażniła mnie, miałam wrażenie, że to taka typowa rozpuszczona córeczka odsłona n-ta, trochę przerysowana i kliszowa, trochę papierowa. W całym wątku aranżowanego małżeństwa dokuczał mi brak jakiejś jej głębi emocjonalnej, jakby do niej nie docierało, że z tamtym człowiekiem spędzi całe swoje życie, ale zakładam, że bohaterka taka miała mi się wydawać. Jakby uśpiona.
    Też kilka rzeczy wzbudziło we mnie wątpliwości:
    W pierwszej scenie Emnesia słucha muzyki z gramofonu i się maluje, a już w następnych pojawia się wątek walki mieczem, kusz i tak dalej. To jak w końcu?
    Emnesia jest cały czas opisywana i kreowana na dobrze wychowaną damę, ale gdy myśli o Asmateście, myśli kolokwializmami: „Przystojny, szarmancki, z szerokimi ramionami i umięśnioną klatą”.
    Gdy uciekała z dworu – co się stało z jej dwoma służącymi? Nie pobiegły za nią?
    Dlaczego nikt jej nie zauważył aż do momentu, gdy weszła do tajnego przejścia? Dlaczego miała tak dużo czasu, żeby się jeszcze przebierać i splatać włosy?
    No i – chociaż wiem, że to celowa nieścisłość, skoro główna bohaterka też to zauważyła – naprawdę nikt nie zauważył całej masy wrogich żołnierzy, nikt nie zawiadomił dworu, wbili sobie tak na yolo?

    A potem objawił się Hadres ♥
    Nie kupuję ich zachowania na początku. Emnesii dopiero co spłonął dom, nie wie, co się dzieje z jej rodziną, potrzebuje pomocy, jest noc, jest sama, zmęczona, przemoczona i zmarznięta, prawdopodobnie się zgubiła, do tego zaczepia ją obcy, uzbrojony facet – a ona myśli o tym, jaki jest przystojny i się z nim przekomarza jak z irytującym kolegą z liceum. Nie.
    Ok, zgaduję, że Emnesia miała tutaj wyjść na niedoświadczoną, nie znającą życia dziewczynę, której zawsze wszyscy nadskakiwali i która ma stępiony instynkt samozachowawczy... ale bez przesady. Właśnie zaatakowano jej dom, to przecież jest trauma, powinna mieć +500 do ostrożności i węszyć w każdym człowieku potencjalnego wroga. Jej reakcja na fakt, że ktoś za nią idzie już tego dowodzi – chowa się. Więc się boi. Więc zakłada, że to będzie jakiś nieprzyjaciel i powinna być ostrożna.
    W tym, jak będzie postrzegała Hadresa w tej scenie powinna być odczuwalna jej sytuacja, tak myślę. Widzi maskujący strój, więc zamiast zastanawiać się, „po co nosić taki strój, jeśli chodzi się tak głośno?” raczej powinna się zastanawiać, czy to jakiś zwiadowca albo ktoś. Widzi broń, więc automatycznie powinna uznać gościa za zagrożenie. Zamiast skupiać się na brzmieniu głosu powinna zwrócić uwagę na ton: jest przyjazny i uspokajający czy wręcz przeciwnie? Poza tym wydaje mi się, że jej sytuacja raczej nie sprzyja przyglądaniu się rysom twarzy Hadresa, ocenianiu, czy jest przystojny i rumienieniu się przy pierwszym lepszym uśmieszku.
    Hadres też zachowuje się trochę dziwnie. Z jednej strony jego intencje są jasne: odsłania twarz, unosi puste dłonie, od razu się przedstawia. Jednak jego słowa z kolei wzbudzają nieufność, także moją jako czytelnika. Jest trochę zbyt teatralny, wygląda to tak, jakby sobie wszystkie kwestie przygotował zawczasu.
    (co nie zmienia faktu, że jak tylko się pojawił stał się moim fav bohaterem ♥♥)
    Still, Emnesia też zupełnie gubi swoją wcześniejszą ostrożność. Jest trochę napastliwa, no i ta buńczuczna deklaracja, że Adish za wszystko zapłaci... Laska, halo, rozmawiasz z totalnym randomem, który równie dobrze może być żołnierzem Adisha D:
    Późniejsza wymiana zdań też mi się nie podoba, wydaje mi się wciąż równie nierealna.

    Za to w tym momencie zaczęło mi się podobać, że Emnesia – przy całym swoim, póki co, irytującym sposobie bycia i potwornej naiwności – nie jest mdlejącą leliją i coś próbuje robić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bang, gospoda i kolejna głupota Emnesii, która kłóci się z jej wcześniejszą rzekomą ostrożnością. To znaczy inaczej. Rozumiem, że chciała tam wejść, bo była już na pewno bardzo zmęczona i głodna, ciepło i światło ją nęciły, i mogła nie posłuchać Hadresa, i tam wbić, i to był błąd i to było głupie, bohaterowie popełniają błędy i w ogóle. Brakuje mi tylko jakiejś... Jakichś dodatkowych emocji przy tym. Napisałaś, że Emnesia najpierw się ucieszyła, potem podeszła tam z determinacją, a potem słowa Hadresa potraktowała z niedowierzaniem, ale – jak dla mnie – to mało. Nie czuję jej zmęczenia, nie czuję obolałych stóp, ssącej pustki w żołądku (szła pół nocy w zimnie, musiała zgłodnieć), rozpaczliwej nadziei, że na chwilę odpocznie od stanu permanentnego zagrożenia, jakiejś nawet desperacji i podświadomego poczucia, że Hadres ma rację (dotychczas, poza kilkoma takimi bezmyślnymi wyskokami, kreowałaś Emnesię raczej na inteligentną dziewczynę, prawda? musiała więc sobie podskórnie zdawać sprawę, że w środku może być właśnie wesoła kompania upitych zwycięstwem żołnierzy Adisha/ludzi, którzy ją tym żołnierzom chętnie wydadzą).
      Z tym wszystkim łatwiej byłoby mi zrozumieć decyzję Emnesii; teraz troszeczkę wygląda to tak, jakby przemawiała przez nią tylko głupota i jakieś, hm, zadufanie w sobie.
      Fajnie by też było, jakby jakoś zareagowała na to, że Hadres ją chwycił za rękę. To dość gwałtowne przełamanie strefy komfortu przez gościa, którego – jakby nie patrzeć – Emnesia nadal nie zna i mu nie ufa.

      „Żadna twarz nie wyglądała znajomo, ani choćby na tyle szlachetnie, żeby zagadać o pomoc” – trochę niespójność stylistyczna.

      Inna rzecz: faceci w karczmie. Dlaczego pierwsza rzecz, na jaką wpadają, to próba gwałtu? Ok, są podpici i w ogóle, ale nadal – to nie jest Kachna ze wsi obok, tylko córka lorda. Szlachcianka. I to lorda, który był ich suwerenem, co więcej, rozpoznali ją od razu i nie może być mowy o jakiejś pomyłce.
      Nie chodzi mi o to, że powinni rzucić się do pomocy, to byłoby bardzo mało prawdopodobne. Ale są inne rzeczy, które mogliby zrobić – i mi osobiście wydają się bardziej realne niż taka jawna zapowiedź gwałtu. Gdyby bardzo się bali Adisha – w końcu już cała okolicy huczy o spaleniu dworu, musieli o tym wiedzieć – po prostu by ją wyrzucili stamtąd, żeby nie mieć problemów. Gdyby ktoś tam chciał mu się przybopodać, zatrzymałby ją jakoś, a potem przekazał Adishowi. Chyba że jest tak, że nienawidzą swojego suzerena i ich pierwszą reakcją jest wyładowanie swojej wściekłości na jego córce – ale czy wtedy nie rzuciliby się na nią od razu bez zbędnych zapowiedzi? Albo czy w takim wypadku nie byłoby bardziej naturalne np. splunięcie i podejście do Emnesii bliżej z jakimś sprośnym, prostackim komentarzem niż „nie skrzywdzimy cię”?

      „Minęła sekunda, może dwie, gdy huknęło i światło wszystkich świec zgasło.” – czy świece to nie jest zbyt drogi towar jak na prymitywną, przydrożną gospodę?

      „— Siodłanie wierzchowców to nie zajęcie dla damy — odparła z wyższością, chociaż nie zdołała powstrzymać drżenia w głosie.” – czy to odpowiedni moment na taką uwagę?

      Podoba mi się to, że zarąbanie koni ze stajni nie przebiegło zupełnie bezproblemowo (chociaż dziwi mnie fakt, że Hadresa rozbawiła ta sytuacja, skoro ma bandę wściekłych facetów na karku), że pojawia się postać tego chłopca, że wybrali pospolicie wyglądające konie... I coraz bardziej lubię Hadresa ♥ jego opanowanie jest super

      Usuń
    2. „Mężczyzna pośpiesznie wskoczył na konia i szarpnął za lejce.” – wodze. Lejce są przy powożeniu.
      Pojawia się potem wzmianka, że Hadres poklepał swoją klacz po szyi. Skąd znał płeć konia, skoro raczej nie mieli czasu, aby to sprawdzić?
      Podoba mi się też fakt, że Emnesia nie przeszła do porządku dziennego po tej próbie gwałtu, że wciąż to przeżywa i nie może uwierzyć ♥

      „— Czy musimy jechać bez światła? — zapytała. — To chyba niebezpieczne? A przynajmniej głupie. Co będzie, jak na coś wpadniemy? Albo zabłądzimy?” – z tego, co pamiętam, noc jest dość jasna; pisałaś gdzieś, że księżyc był wysoko na niebie. Poza tym po kilku chwilach oczy przyzwyczajają się do ciemności, Emnesia już raczej powinna widzieć choćby zarys kształtów przed sobą, wpadnięcie na coś im nie grozi. Jeśli chodzi o zabłądzenie: czy Emnesia w ogóle wie, gdzie są?
      Hadres wybrał kiepski moment na takie bezpośrednie wyznanie, jaki jest dokładnie ich cel podróży. Na miejscu Emnesii bym się wystraszyła; samo „bezpieczne miejsce” bez zbędnych szczegółów byłoby może rozsądniejszą opcją.
      W ogóle cała ta rozmowa też wydaje się być naciągana teraz. Nadal nie są bezpieczni, poza tym na pewno zmęczenie wzięło już górę – po silnych emocjach taki zjazd adrenaliny czuć bardzo mocno, rzadko kto ma wtedy siłę na rozmowę, zwłaszcza o jakimś abstrakcyjnym zakonie. W ogóle nie czuję ich znużenia, a powinnam.

      Naprawdę, naprawdę lubię Hadresa. W ogóle fakt, że nie zapominasz o tym, że to też człowiek, że jest zmęczony i rozkojarzony, nadal równie mnie zachwyca ♥
      Dlaczego Emnesia właściwie chce uciec? Nie do końca rozumiem (no żeby od Hadresa uciekać, halo XD). Już jej udowodnił, że jej nie zabije na pierwszym postoju, pomógł w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, a poza nim Emnesia nie ma alternatyw + chyba nawet nie wie, gdzie jest. Dlaczego chce uciec?

      Stylizacja językowa napotkanych rabusiów w lesie jest trochę niespójna. Część elementów zajeżdża gwarowo (paczta, bandyty, he), a część nijak nie pasuje do prostackiej stylizacji (skrzywdzić, ależ, panowie); potem jest to samo, „szefie” z kolei brzmi zbyt współcześnie. Widziałam, że potem się nimi bawisz, każesz im nie wymawiać nosówek i to super wychodzi – ogarniaj ich tak od początku.
      (poza tym być może w tym przypadku sprawdziłoby się zwulgaryzowanie języka)

      W sumie dlaczego bandyta niósł ją na rękach, a nie przerzuconą przez siodło? Mieli konia, to po co się męczyć.
      Nie pasuje mi trochę fakt, że Emnesia – zamiast bać się o własne życia albo obmyślać, jak stamtąd uciec, w końcu dotychczas dała się poznać jako dość aktywna bohaterka – rozpacza nad tym, że musi słuchać tak wulgarnego i prostackiego języka. Jakby... dziwne priorytety, zwłaszcza że potem Emnesia znów daje dowody trzeźwego myślenia, gdy Dumis ją pytał o nazwisko rodowe.

      Przełamanie typowego zimna północ-gorące południe bardzo na propsie ♥
      Ale na scenę, gdy wbija Hadres, znów będę marudzić. Taka pogawędka w takiej chwili? Jeszcze przed chwilą Dumisowi się śpieszyło, a teraz ma czas na kurtuazyjną wymianę zdań z random gościem z lasu, który jeszcze zaatakował jego ziomeczka?
      Naprawdę, bardziej niż „Głupio zrobiłś, napadając nas [...]. Ale dam ci szansę odejść. Zrób to, inaczej umrzesz.” widzę COKURWA i atak od razu. Czy zwykły bandzior będzie się bawił w ostrzeżenia?

      JUŻ OFICJALNIE KOCHAM HADRESA
      I Ciebie za to, że nie zrobiłaś z niego wyrąbanego w kosmos maga ♥
      „Skończyły mi się zaklęte figury. Mogłem być trochę zbyt entuzjastyczny w ich używaniu.” – ♥♥♥

      Usuń
    3. Strasznie rozczuliło mnie to, że Emnesii nawet nie przyszło do głowy, żeby wyprać brudne rzeczy. Poza tym fajnie, że reaguje naturalnie na lodowatą wodę, trzęsie się i chodzą jej zęby. Aż mi się przypomniały wszystkie momenty, gdy sama musiałam się taką myć i mię ómarło :D

      Teraz zauważyłam, że na przestrzeni tych rozdziałów Emnesia strasznie często się krzywi/powstrzymuje od krzywienia. Specjalnie czy się po prostu rozrosło?

      Ale kolejna rzecz, która trochę mi zgrzyta: Emnesia wydaje się bardziej tęsknić za wygodami niż za rodziną. Dlaczego?
      „Z ledwie jednym towarzyszem, który był tylko tym – towarzyszem – a nie sługą gotowym paść do stóp.” – uhm, po przeżyciach u bandytów i przewijającej się wtedy nadziei, że przyjdzie po nią Hadres, myśl, że Hadres jest „tylko towarzyszem”, wydaje się dziwna. Nie czepiałabym się, gdyby Emnesia coś takiego pomyślała przed incydentem z bandytami, ale teraz?
      Powód zniknięcia konia Emnesii jest jasny, ale dlaczego Hadres musiał porzucić też swojego?
      Pomyślałam teraz też, że przed podróżą z Hadresem Emnesia musiała być średnio przyzwyczajona do widoku oprawiania mięsa i do jedzenia bez soli. Może warto byłoby gdzieś wcześniej o tym wspomnieć, w tym odcinku drogi między gospodą a ucieczką?

      kocham Hadresa kocham Hadresa kocham Hadresa
      Gdzie jeszcze na świecie są tak cierpliwi i kochani ludzie ♥

      Jak Hadres właściwie polował? Pisałaś, że ma miecz, ale to trochę za mało na złapanie królika; przydałby się łuk i strzały.
      Dlaczego ten niedźwiedź ich zaatakował? Z tego, co wiem, groźne i agresywne są jedynie samice z młodymi; ten pan tutaj jednak to stary samiec. Nie żeruje właśnie, więc nie będzie chciał chronić żarcia, poza tym Hadres i Emnesia wcale nie podeszli do niego blisko.
      No i ok, niedźwiedź się na nich popaczył, ale to jeszcze nie jest atak ani tym bardziej powód do gwałtownych ruchów i ucieczki; przed niedźwiedziem nie ma szans ucieczki biegnąc, nawet zygzakiem. Hadres powinien był o tym wiedzieć.

      Tatuaże Hadresa omg ♥♥ ktoś chce ze mną założyć fanklub?
      Nie, naprawdę, kocham bardziej z każdym kolejnym zdaniem

      To już zaczął być moment, w którym staję murem za „małą kompanią rebeliantów”, bo ich zaczęłam zwyczajnie lubić. Hadres Hadresem, ale Nakis i Narissa (a potem jeszcze Bardur) są tak super ♥
      Polubiłam też dzieci Narissy, zwłaszcza Jehana, i w ogóle jej męża i wszystkich.

      ŚMIERĆ AWATARA
      Teraz się podekscytowałam. Czy to te cienie z prologu? I czy tamtą kobietą była matka Hadresa i Valmera? Ranyrany

      Wzajemne porozumienie między bliźniakami i reakcja Valmera po wybuchu mnie ujęła ♥ Ja już nie wiem, kogo lubić najbardziej
      „Matczynym gestem odgarnęła mu jasne włosy z czoła.” – ♥

      Coraz bardziej podoba mi się to, jak działa magia w Twoim uniwersum i jak ją opisujesz.
      „Magia zatańczyła między jej palcami, jasna i kojąca, by zaraz przelać się na blade lico Hadresa.” – piękne.
      „Dotykając ich, dziewczyna czuła jeżącą włosy gładkość i pomruk mocy – silniejszy niż w jakimkolwiek innym nasyconym magią przedmiocie.” – piękne as well.


      Powoli przekonuję się do Emnesii; podoba mi się to, że ma pod górkę, że uczy się z trudnością, jest przy tym taka ludzka. I ta wizyta u Hadresa też była rozczulająca, jejkuu.

      „Drzwi zostawiła uchylone, mając nadzieję, że powietrze z korytarza złagodzić woń elektrycznej spalenizny.” – nie wiem, czy w uniwersum bez prądu elektryczny to najlepsze słowo.

      Usuń
    4. ..ok, przestaję lubić Valmera.
      (za to Nakis kocham ♥ tylko skąd ona wie, że Hadres jest „dobry i szukający w każdym przyjaciela”, skoro dopiero co go poznała?)

      Coraz bardziej podoba mi się postać Narissy, motyw Tianezath i takie małe szczególiki, które wspominasz gdzieś mimochodem, jak przykładanie czoła do dłoni posągu jako element modłów. Nie chcę zanadto przedłużać wklejając każde zdanie, które mi się podoba, ale wszystko: spacer w lesie z Narissą, trochę bezmyślna prośba Hadresa o światło i reakcja Emnesii wtedy...
      Jedna rzecz mnie tylko zastanawia: jej stosunek do bliźniaków. Leci na Valmera nawet mimo jego tanich tekstów, bo jest ładny i miły, tu nie mam pytań. Ale jej relacja z Hadresem wydaje mi się już nieco niekonsekwentna. Z jednej strony często określa go w myślach jako przystojnego, raz czy dwa się zarumieniła, bo się do niej uśmiechnął, martwi się o niego, co ją zawstydza i w tym lesie zastanawiała się, jak to by było się z nim całować. Z drugiej – zna go stosunkowo najdłużej i spędziła z nim naprawdę dużo czasu sam na sam, dość często miała z nim bliski kontakt fizyczny (gdzieś tam ją łapał za rękę czy za pasek, spali oparci o siebie plecami) i nic. Ani razu nie pojawiła się jakaś wzmianka, żeby budziło to w niej jakiekolwiek emocje. Więc jak jest w końcu? Teraz to wygląda tak, jakby Hadres jej się podobał tylko wtedy, gdy sobie o tym przypomni.

      „Ernald uśmiechał się tylko łagodnie, patrząc na kobietę z nieukrywaną czułością.” – ♥
      Ech, szkoda, że Jehan nie jedzie, będę tęsknić :')

      Hmm, czy wojownikiem ze snów Emnesii może być Anders?

      Coraz łatwiej wczuć mi się w atmosferę tekstu, dolina wzbudza także we mnie niepokój. Niemal słychać szum tego potoku ♥
      W samej scenie walki momentami trochę uciekała dynamika. Jakby wkradło się za dużo jakichś rozdrobnionych, w tamtych momencie nieistotnych szczegółów; czy Emnesię naprawdę będzie interesowało, czy mag jest ubrany bardziej ascetycznie od żołnierza, gdy obaj zaraz ją zaatakują?

      Raany, od teraz szanuję Bardura bardzo, niesamowity facet. W ogóle strasznie się cieszę, że Emnesia uciekła właśnie z nim i z Nakis; dotychczas nie było okazji poznać ich bliżej, a teraz ♥
      O bogini, co tu zdechło chyba jest na razie moim ulubinym cytatem :D

      (Bardur zaczyna być poważną konkurencją dla Hadresa)

      Te kopalnie mnie przerażają – mam nachalne skojarzenie z Morią. W ogóle ponad dwa tygodnie drogi w ciemnym miejscu z głodowymi racjami; podziwiam całą trójkę coraz bardziej.

      „Przez długą chwilę oboje spoglądali na siebie z uporem. On nieruchomy i spięty, niczym gotowy do skoku drapieżnik. Ona przestępująca niespokojnie z nogi na nogę, jakby ledwo powstrzymująca się od zerwania do biegu.” – ...tak, szipuję. Szipuję srogo. ♥

      Usuń
    5. Wiem, że już to pisałam, ale klimat opowiadania jest coraz lepszy – czuję żywe emocje, naprawdę się boję, naprawdę czuję niepokój, martwię się o całą trójkę (tak, o Emnesię też!). W porównaniu do pierwszych rozdziałów bardzo na plus ♥
      (dlaczego Emnesia nie rozpoznała po głosie, że wiozący ją jeździec to kobieta? różnica zwykle jest łatwa do wysłyszenia)

      Uwielbiam wątek źle zrośniętej nogi, po prostu uwielbiam!

      „Mieszkamy na obrzeżach twierdzy — mówiła. — Ja i Bardur. Nad domem szwaczek. Muszę dzielić z nim pokój.” – ya know what I mean, don't ya?
      (szipuję nadal)

      A od tego momentu zaczęłam opłakiwać Hadresa.
      Najbardziej szkoda mi Narissy chyba. Jej jedyna córka być może zginęła, jej syn jest w ciężkim stanie, ktoś, kogo próbowała odwieść od wyjazdu prawdopodobnie też nie żyje.
      Nie ufam Lennie, bardzo współczuję Emnesii – jej ból i poczucie winy są niemal namacalne.
      Ale tutaj znów muszę się doczepić: naprawdę w takiej chwili Emnesia będzie dyskutowała z Nakis o tym, czy Valmer jest dla niej? Naprawdę?

      O jeszcze jedną rzecz chciałam zapytać. W pierwszym rozdziale pojawia się wątek heterochromii Emnesii, który potem już nie wraca. Czy to na tyle powszechne w tym uniwersum, że praktycznie nikt na to nie zwraca uwagi, czy w natłoku wydarzeń gdzieś ta heterochromia umknęła?

      Hm, no cóż, to już chyba wszystko. Wciągnęłam się absolutnie! Kim są te blade istoty? Co z żołnierzami Adisha? Czy Hadres i Sefara żyją? Co się właściwie stało w tamtych górach? Czy mogę nadal szipować Nakis i Bardura? Czy Jehan jeszcze powróci?
      Postaram się od teraz komciać na bieżąco ♥

      Zostaje mi tylko życzyć weny i cierpliwie czekać na następny rozdział :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
    6. O matko, pierwszy raz w życiu dostaję aż tak długi komentarz. Aż wytrzeszczyłam oczy, jak go zobaczyłam. Sześć nowych komentarzy - myślę sobie, co się dzieje? Jakiś masowy spam, czy co? :D
      Może to zabrzmi dziwnie, ale jestem zachwycona tym, jak bezlitośnie wytknęłaś mi wszystkie głupoty i nieścisłości. Uwielbiam takie odezwy od czytelników. Dają powód do pisania i starania się być lepszym pisarzem. :)

      Przechodząc do tego, co mi wytknęłaś. :D
      Zacznę chyba od początkowych rozdziałów i ich wątpliwej jakości. Od razu muszę wyznać: opowiadanie zaczęłam pisać jako głupi żart. Naczytałam się na Niezatapialnej Armadzie analiz blogaskowych opek i stwierdziłam "Będzie śmiesznie, jak sama napiszę opko o Mary Sue". Tylko że w pewnej chwili pojawił się zalążek fabuły i nie mogłam powstrzymać się od stworzenia wokół głupiego pomysłu aktualnej historii, świata, problemów...
      Jajcarskie korzenie opowiadania najłatwiej dostrzec po pierwszych kilku rozdziałach, po dziwnych imionach postaci (Emnesia, no litości, jestem pewna, że czytając jej imię każdy pomyślał o amnezji (; ), po przesadnie długich opisach strojów, po ogólnym chaosie. Nie masz pojęcia, jak głupie były pierwsze rozdziały, w oryginalnej wersji - potem je zmieniłam, żeby nie uderzały w twarz stężoną dawką autoreczkowej blogaskowości. ;D
      Aktualnie siedzę i dłubie nową wersję początku - nie zmieniając fabuły, ale jakością dociągając do późniejszych rozdziałów - bo naprawdę mnie irytuje, jak nierówno wygląda całość.

      Po tym wyznaniu chyba nie muszę pisać, czemu początek to taki koncert nieścisłości, dziwnych decyzji i bezsensownych zachowań? Mogę jeszcze dodać, że pisałam na łeb na szyję, bo sobie ubzdurałam, że da się robić rozdziały jak na taśmie produkcyjnej, jeden na dwa dni. Mało było w tym przemyśleń na temat charakteru postaci i fabuły, i to widać.

      Bardzo mnie cieszy, że da się polubić moje postaci. Ciągle mam obawę, że są albo bezbarwne i nikogo nie obchodzą, albo wkurzające i tylko wzbudzają w czytelnikach irytację. Jeszcze większy lęk budzi we mnie myśl, że zlewają się charakterami. Chyba nie ma nic gorszego, niż bohaterowie, którzy są chodzącymi imionami.
      Emnesia jest irytująca i w moim zamyśle taka miała być. Rozpuszczona, obyta wśród szlachty, ale zupełnie niezorientowana jak wygląda życie poza kloszem.
      A Hadres to jedna z moich ulubionych postaci (na równi z Nakis) i strasznie się cieszę, że inni też go kochają. :D

      Scena w karczmie i podróż Emnesii i Hadresa po ucieczce stamtąd to w moim odczuciu mocno zmarnowane momenty historii. Pośpieszyłam się, w pierwszym przypadku chcąc zrobić dużo akcji, pościg, emocje, a w drugiej przewijając nudną podróż - i zapominając o interakcji dwójki bohaterów, która mogła zrobić z tego ciekawą podróż. Jest więcej takich zmarnowanych potencjałów, między innymi w obozie bandytów, w ucieczce Emnesii, która jest tak bezsensowna, gdy patrzę na nią teraz.

      O stylizacji językowej myślę dużo i z bólem głowy. Aż mnie blady strach nachodzi, jak zaczynam zastanawiać się nad regionalizmami, nad podziałami społecznymi i nad mnóstwem innych światotwórzych problemów, które są z tym związane. Sam fakt, że Nakis, która niby jest z innego kraju, nie ma żadnego zauważalnego akcentu, wywołuje u mnie rozpacz. Mówiąc o niekonsekwencji... ;)

      Usuń
    7. Sprawa z zimną północą-ciepłym południem to kompletna kalka z gry Dragon Age. Przyznaje się szczerze, bez bicia. Cała ta koncepcja po prostu budzi we mnie zachwyt. Proste "co by było, gdybyśmy trzymali mapę do góry nogami", ale kurcze genialny sposób pokazania, że to jednak nie nasz świat, tylko jakiś zupełnie inny, obcy.

      To, że Emnesia bardziej tęskni za wygodami niż za rodziną, to jedna z tych rzeczy, które słabo przemyślałam i to widać. Zrobiłam ten cały łańcuch sprzecznych reakcji bohaterki - na początku biegła ratować rodziców, jak już uciekła przed atakiem to o nich nie bardzo pamiętała, potem znowu ich wspominała... I tak dalej. Tak, cała ta relacja leci do poprawki.

      Hadres i polowanie to też było coś, nad czym rozpaczałam. Czemu nie napisałam, że ma łuk? No czemu? Dopiero jak musieli znaleźć sobie jedzenie, to o tym pomyślałam. Mądry autor po niezastanowieniu się nad konsekwencjami, ot. :D

      Jak się cieszę, że lubisz rodzinę Narissy. Miałam takie obawy, że mało o nich wiadomo, to nie będą za ciekawi i nikt ich nie polubi. Aż się robi ciepło na sercu. :)

      Magię mogę dodać do rzeczy, nad którymi myślę długo i z bólem głowy. Czy opisałam jej reguły w zrozumiały sposób? Czy czytelnicy nie czują się zdezorientowani, jak ją opisuję?
      To ogromna ulga, że Ci się podoba, bo jednak ciężko stworzyć system magii, który nie będzie przy okazji taką Deux Ex Machiną, albo jakimś misz-maszem wszystkiego, co popadło.

      Nie wiem, jak skomentować sytuację z Emnesia-Hadres-Valmer. Wyszło mi takie dziwne coś i czasami aż łapię się za głowę, jak o tym myślę.

      Podróż przez kopalnię to chyba moje ulubione rozdziały. Miałam ją w głowie na długo zanim opisałam, po prostu musiałam ich tamtędy przeciągnąć. Jak już napisałam, to trochę się zastanawiałam nad dziwnymi szczegółami w stylu: "A co oni robili jak się koń załatwił?". Ale kto tam skupia się na takich szczegółach pisząc opowiadanie fantasy? :D

      Szczegół z nierozpoznaniem głosu jeźdźca-kobiety usprawiedliwiałam sobie tym, że Emnesia była oszołomiona walką, a w jej głowie wojownik to był jakiś facet, nie kobieta.

      Heterochromia miała być kolejną cechą Mary Sue. ;D

      To chyba tyle, jeśli chodzi o odpowiadanie na Twój komentarz. Dziękuję, bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję za to wszystko, co napisałaś. ♥♥ Ostatnio miałam okrutną blokadę pisarską, ale teraz czuję, jakbym mogła pisać bez końca. :) Co by nie mówić, odzew ze strony czytelników daje ogromną motywację do dalszej pracy. Uhhh, nie wiem co jeszcze napisać. Miałam tyle do powiedzenia, ale nagle czuję pustkę w głowie. A może już dosyć się wygadałam? :D
      Jeszcze raz dziękuję i cieszę się, że moja pisanina tak bardzo się podoba. :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń