24 lip 2018

Rozdział szósty: Samotna podróżniczka

Okryta płaszczem i z kapturem na głowie, Emnesia przedzierała się przez gęste chaszcze. Omijała grube pnie drzew, odchylała czepiające ubrania gałęzie i szukała ścieżki, którą mogłaby swobodnie iść. Noc rozbrzmiewała odległymi odgłosami walki. Krzywiąc się, Emnesia stąpała ostrożnie w mokrych butach i starała nie wzdrygać na każdy głośniejszy huk magicznej eksplozji. Zimny wiatr szarpał ubraniem i co chwilę musiała je poprawiać, żeby nie marznąć.
Nie wiedziała jak długo idzie, ale księżyc wszedł wysoko na niebo, zanim dotarła do drogi. Zatrzymała się na chwilę, żeby odpocząć. Dość dobrze znała okolicę - tak przynajmniej sądziła - ale pod osłoną ciemności ciężko jej było ocenić, w jakim miejscu się znalazła. Którędy powinna iść, żeby dotrzeć do traktu królewskiego? Ta ścieżka nie wydawała się znajoma. Kto może jej używać? zastanowiła się Emnesia. Rolnicy, zmierzając do miasta na targ? Podróżni? Potrząsnęła głową. To bez znaczenia.

Wzdychając, ruszyła w lewo. Mokra ziemia - szczodrze podlewana częstymi o tej porze roku deszczami - mlaskała pod jej stopami. Dziewczyna skrzywiła się, myśląc o oblepiającym buty i skraj płaszcza błocie.
Szła przez siebie, kuląc ramiona i rozglądając nerwowo po okolicy. Podskakiwała na każdy dziwny odgłos natury i wytężała słuch, czy jakieś dzikie zwierzę nie nadbiegało, żeby ją zjeść. Starała się stąpać jak najciszej, ale po kilkunastu metrach nieustanne skradanie okazało się zbyt męczące. Stopy ją bolały, a wiatr coraz mocniej szarpał ubraniami. Drżała już nie tylko z przerażenia. Zaciskając wokół siebie ramiona, marzyła o tym, żeby trafić na pomoc – człowieka, farmę na uboczu, jakiś znak, cokolwiek.
Zwolniła kroku, gdy do jej uszu dotarł osobliwy dźwięk. Z początku sądziła, że to jakieś zwierzę porusza się mijanymi zaroślami. Jednak po kilku minutach marszu przystanęła, nasłuchując uważniej. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
Odgłos przypominał kroki obutych nóg.

Rozejrzała się szybko, po czym zbiegła po lekkim spadku w gęste zarośla. Krzywiąc się na każdy szelest, zanurzyła się w nich i kucnęła by obserwować drogę.
Minęło kilka długich chwil zanim w zasięgu wzroku pojawiła się wysoka postać w długim płaszczu i z kapturem na głowie. Linię stroju zakłócał ostry kształt, najpewniej miecz. Samo odzienie wyglądało dziwnie; niejednolite i niemal stapiające się z otoczeniem. Niby skóra jakiegoś kamuflującego się zwierzęcia.
Po co nosić taki strój, pomyślała Emnesia, jeśli chodzi się tak głośno?
W duchu ucieszyła się, że zdołała zauważyć obecność obcej postać. Jeśli to był jeden z wrogich żołnierzy, to nie mogła spodziewać się niczego dobrego. Teraz miała szansę przeczekać aż nieznajomy odejdzie i dopiero potem kontynuować podróż. Bez obaw, że ktoś wbije jej sztylet w plecy.
Tak właśnie zrobiła. Pozostała w zaroślach na długo po tym, jak zniknął jej z oczu i dopiero wtedy zaczęła się z nich wyplątywać. Trwało to dłuższą chwilę, bo gałązki co chwilę wczepiały w futro płaszcza. Wreszcie otrzepała się z liści i patyków, po czym ostrożnie ruszyła ścieżką, w ślad za tajemniczą postacią. Wytężała wzrok, żeby sprawdzić, czy nie zbliżyła się zbyt mocno do nieznajomego. Stąpała jak najciszej, nie chcąc zostać usłyszaną. Nikogo nie widziała, więc zgadywała, że obcy szedł dość szybko, aby znaleźć się daleko przed nią.
Na pewno nie zwolnił tylko dlatego, że za nim idę! stwierdziła z przekonaniem.
— Świetna próba.
Wrzasnęła i odskoczyła z dala od źródła głosu. Dysząc ciężko odwróciła się w jego stronę. Zamrugała, próbując wypatrzeć nieznajomego. Dostrzegła go dopiero, gdy uniósł obie dłonie w powietrze; stał pośród drzew, zaraz obok drogi. Dziwny strój sprawiał, że ledwo odróżniała go od otoczenia.
— Ale za dużo ci brakuje, żebyś mogła mnie śledzić — dokończył z rozbawieniem.
Głos był zdecydowanie męski, niski i przyjemny dla ucha. Dziewczyna zamarła, gapiąc się na nieznajomego, gdy ten powoli sięgnął do kaptura, by odsłonić twarz. Nawet pośród nocy mogła dostrzec, że jest przystojny: z silną szczęką, prostym nosem i jaśniejącymi w świetle księżyca włosami.
— Jestem Hadres — przedstawił się, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Czuła jak policzki jej płoną, z powodu tego drobnego gestu. Zignorowała to, zaciskając pięści i unosząc lekko brodę.
— Czego ode mnie chcesz? — zapytała hardo. — Czemu mnie śledzisz?
— Chciałem sprawdzić, co dziedziczka Rodu Valrel robi samotnie na środku leśnej drogi. W nocy, warto dodać. — Uniósł znacząco brwi, ani na chwilę nie tracąc uśmiechu. — Twój dom płonie, panienko. Każdy w promieniu kilku kilometrów o tym wie. Zaś po traktach krążą żołnierze Czarnego Smoka z Północy.
— Zaraz… — Uniosła bezwiednie dłoń, jakby próbując zatrzymać jego słowa. — Z północy? Masz na myśli Lorda Adisha?
— Jego samego — przytaknął Hadres. — Cokolwiek twoja rodzina uczyniła, musiała mocno nadepnąć mu na odcisk, skoro wysłał przeciwko wam taką ilość wojsk.
On… Emnesia zamilkła, odwracając głowę w stronę, gdzie była jej posiadłość. Władca Północnych Rubieży. On nas napadł. — Z kłębiącym się w jej piersi gorącym uczuciem, zazgrzytał zębami. — Zapłaci za to. Za wszystko, co zrobił.
— Zapłaci, doprawdy? — Hadres zaśmiał się cicho. — Nie wyglądasz na kogoś, kto mógłby stanąć przeciwko potężnemu czarnoksiężnikowi. Teatralnie wychylił się, by spojrzeć za jej ramię. — I nie widzę za tobą żadnej armii. — Jednak… — zmrużył lekko oczy — mógłbym ci pomóc.

2 komentarze:

  1. Nota dłuższa niz poprzednie :D
    No proszę, proszę. Hardres, tajemniczy wojak? Najemnik? Cos w ten deseń być musi. Rusza za Emnesią i oferuje jej pomoc. Pytanie czy za darmo? W ogóle skąd wiedział, ze to ona? W nocy, po ciemku. Nie miała pochodni, lampionu? No chyba, ze ma sokoli wzrok, to znaczy sowi, bo o nocy mowa xD

    Poczytalabym jeszcze ale spać mi się chce, nie tylko ze zmęczenia, ale i afrykańskich upałów. Poza tym muszę bo, syn mi się obudzi na karmienie i będę bardziej nie tinba niż zwykle.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaburzona lubi przystojnych nieznajomych. Gdyby nie on, Zaburzona dopadłaby Emnesie w czarnym lesie. Krew piękności odmładza zle duchy.

    OdpowiedzUsuń