29 sie 2018

Rozdział szesnasty: Niedoceniony sprzymierzeniec

Na chwilę świat zatrzymał się, jakby wstrzymując oddech. Emnesia, oparta o drzewo, patrzyła wielkimi oczami na leżącego nieprzytomnie bandytę. Martwego bandytę? Nie, jego pierś się poruszała. Musiał zostać ogłuszony. Tylko czemu? Przed chwilą wydawał się całkowicie w porządku, a teraz…
Spojrzała na zakapturzoną postać; wysoką, o szerokich ramionach i z mieczem w prawej dłoni. Nie widziała twarzy, ale coś w jej wyglądzie wydawało się znajome. Ubranie? Czyż widziała już gdzieś wcześniej taki płaszcz?
— Głupio zrobiłś, napadając nas — warknął Dumis, unosząc ostrze swojej broni. Nie próbował atakować nieznajomego, tylko mierzył go zmrużonymi oczami. Wydawało się, że kalkulował coś w myślach. Zerknął na nieprzytomnego towarzysza. — Ale dam ci szansę odejść — rzekł spokojniejszym głosem. — Zrób to, inaczej umrzesz.
Postać przechyliła lekko głowę, po czym nagle uniosła dłoń i zrzuciła kaptur z głowy. Emnesia sapnęła głośno, widząc znajomą twarz.
Hadres!
— Niestety, tego zrobić nie mogę — rzekł mężczyzna, wzruszając nonszalancko ramionami. — Bo widzisz, twoja banda była dość nieuprzejma żeby porwać moją przyjaciółkę. A ja nie lubię zostawiać przyjaciół na łaskę takich jak ty. Więc proszę uprzejmie, uwolnij ją.
— Aha? Prosisz uprzejmie? — Dumis uśmiechnął się szeroko, ukazując zęby. — To ja uprzejmie odmawiam. Bo widzisz, twoja przyjaciółka jest cenna. A ja nie odpuszczam okazji do zarobku.
Hadres westchnął teatralnie, po czym sięgnął do jednej z sakiewek u pasa. Wyciągnął coś, ukrywając to w zaciśniętej dłoni.
— W takim razie muszę ostrzec, że to nie będzie przyjemne — oświadczył i wyrzucił przed siebie ramię. W powietrze wyleciał obłok czarnego proszku. Zastygł na chwilę, niczym mroczna chmura i wszystkie spojrzenia skupiły się na niezwykłym zjawisku. A potem huknęło i ogarnęła ich nieprzenikniona ciemność.
Emnesia usłyszała głośne przekleństwo Dumisa i ciężkie kroki. Coś łupnęło, ktoś warknął niezrozumiale i znowu zapadła cisza. Dziewczyna przylgnęła do drzewa, wytężając wzrok i oddychając gwałtownie. Przez chwilę jedyne co słyszała, to własne sapanie.
I jak nagle się pojawiła, tak równie niespodziewanie ciemność zniknęła. Hadres stał obok leżącego nieruchomo Dumisa, chowając miecz i poprawiając potargane ubranie.
— Łatwo poszło — rzucił do Emnesii, uśmiechając się szeroko. Kopnąwszy lekko nogę bandyty, podszedł do dziewczyny. — Wszystko w porządku? — Zagapiła się na niego wielkimi oczami i dopiero po kilku sekundach kiwnęła głową. — Powinniśmy jak najprędzej stąd znikać. Za dużo tu bandytów i żołnierzy. Ktoś w końcu na nas wpadnie.
Pomógł jej wstać i poprowadził przez las. Bez słowa szła jego śladem, wpatrzona w okryte płaszczem plecy. Czuła odrętwienie, jakby wszystko zdarzyło się komuś innemu. Jeszcze niedawno otaczała ją banda oprychów, a teraz była… Wolna? Czy na pewno została uwolniona? Czy trafiła w środek kolejnego podstępu?
Nie. Potrząsnęła głową, próbując przezwyciężyć odrętwienie. Jaki sens miałoby podszywanie się pod Hadresa, skoro i tak była na czyjejś łasce? Jak słaby musiałby być ktoś, żeby używać podstępu do zwabienia jej gdziekolwiek?
— Dokąd idziemy? — zapytała, gdy przeszli dobre kilkaset metrów w całkowitym milczeniu.
— W bezpieczne miejsce, oczywiście. — Przewróciła oczami na rzuconą jowialnym głosem odpowiedź. Tego sama mogła się domyślić. — Pójdziemy tam, dokąd zmierzaliśmy przed tą całą sprawą z bandytami.
Podczas ich nocnych podróży Hadres raczył ją swoimi planami; gdzie znajdą schronienie, którą drogą pojadą i jakie miejsca wybiorą na postój. Większość tego zignorowała na rzecz snucia własnych planów. Nigdy dotąd nie żałowała zlekceważenia czyichś słów tak bardzo jak teraz.
— Czyli dokąd? — wymamrotała, wpatrując się w skraj płaszcza Hadresa.
— Moja przyjaciółka mieszka na południe stąd — odparł mężczyzna. — Kilka dni drogi. Być może dłużej. — Zwolnił nieco, pozwalając Emnesii zrównać się z nim. — Odpoczniemy parę dni. Zaplanujemy jak dotrzeć do Vox w jednym kawałku. Porozmawiamy. — Rzucił jej znaczące spojrzenie, którego nie odważyła się odwzajemnić.
Znowu szli w milczeniu, za towarzystwo mając tylko świergot ptaków i szum drzew. Emnesia nie mogła pozbyć się wrażenia, że powietrze między nimi drży od napięcia. Ściągnęła ramiona, szykując się na coś. Na kłótnię? Na ostre słowa krytyki? Czyż nie zasłużyła na to, uciekając i wpadając w ręce bandytów? Zrobiła coś i jedyne, co osiągnęła, to kłopoty. Kłopoty, z których ktoś musiał ją wyciągać. Po raz kolejny. Gdyby na miejscu Hadresa stał jej ojciec, to już dawno usłyszałaby jak bardzo zawiodła go swoimi porażkami.
Zerknęła kątem oka na idącego u jej boku mężczyznę. Ten milczał, wpatrując się czujnie w las i ani na chwilę nie zdejmując dłoni z głowicy miecza. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, ale żadna wściekła zmarszczka nie przecinała jego czoła. Nie zaciskał ust w grymasie; nawet na nią nie spoglądał. Wydawał się całkiem… Spokojny.
— Nie musisz tak na mnie łypać — rzekł nagle, na co podskoczyła. Pośpiesznie wlepiła wzrok w ziemie pod stopami. — Nie dałem ci żadnego powodu, żeby mi ufać, ale przysięgam: z mojej strony nie spotka cię żadna krzywda.
— Wiem. Wiem, pomagasz mi. Ale czemu… — Urwała, zwilżając nerwowo wargi. — Czemu się nie wściekasz? Ciągle tylko wpadam w tarapaty, ciągle mnie ratujesz…
— Jakie to ma znaczenie? Jesteś nieobliczalna, to prawda. Wszystko robisz po swojemu. Nie wiem, czy w ogóle chcesz mnie słuchać. Ale w moich oczach to pokazuje, że masz wolę walki. — Posłał jej uśmiech i rozluźniła się, odwzajemniając nieśmiało gest. — Uciekanie przed jakimś obcym mężczyzną, który zjawia się znikąd i proponuje pomoc… Nie powiem, że to głupie. — Westchnął, stukając palcami o miecz. — Po prostu rozumiem, czemu to zrobiłaś. To, że wpadłaś w ręce bandytów, to zupełnie inna sprawa.
Czując jakby ogromny ciężar spadł z jej ramion, Emnesia wyprostowała się i raźniejszym krokiem szła u boku Hadresa. Nie zaczęli najlepiej, ale teraz wiedziała, że nie powinna tak szybko rezygnować z jego towarzystwa. Być może miejsce, do którego ją prowadził, naprawdę mogło jej pomóc. Dać bezpieczne schronienie i szansę stworzenia nowego planu. Szansę zdobycia sojuszników; starych czy nowych – bez znaczenia, byle lojalnych.

4 komentarze:

  1. Hej, czyli Hadres okazał się wyrozumiały ( chwała mu za to :D ).
    Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym ciekawiej będzie zobaczyć, kiedy w końcu straci cierpliwość. ;)

      Usuń
  2. Hej.
    Wczoraj zaczęłam czytać ten odcinek, ale syn mi to skutecznie uniemożliwił xD Dziś jestem.
    Emnesia jest w ciężkim szoku, że Hadres (w poprzednim chyba Warknęłam literówkę...tak mi się zdaje) jej pomaga. Bezinteresownie, ale czy na pewno? Może coś się? W końcu to mag.
    Nie mniej jednak cieszę się, że ją odnalazł i w tak banalny sposób uratował. Tak samo jak on nie uważam, iż nie ma sie o co wściekać, w końcu jest obcym w oczach dziewczyny i dopiero teraz tak na prawdę zyskał w jej oczach.
    Mam nadzieję, że droga do Vox będzie wyboista i pełna niebezpieczeństw.

    Tak, kopiuj-wklej pauz wcale takie straszne nie jest jak się wydaje ;)
    Cieszę się, że i Tobie nie sprawiło to trudności psychicznych.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, chyba nie ma ludzi całkowicie bezinteresownych, czego by o sobie nie mówili. A kto wie, co ten Hadres tam knuje. ;)
      Droga do Vox na 100% będzie wyboista, trudna i na każdym kroku rzucająca jakimiś zagrożeniami. Jakimi? To się okaże. :D
      Te wstawianie pauz i półpauz okazało się całkiem fajne. I tekst tak estetycznie teraz wygląda. Było warto.

      Pozdrawiam. :)

      Usuń