5 wrz 2018

Rozdział osiemnasty: Ku południowym kresom

Zgodnie ze słowami Hadresa, podróż przez las okazała się trudna. Dziki teren skrywał wiele dziur i nagłych spadków, w których łatwo było wykręcić nogę. Zaś Emnesia z każdym pokonanym kilometrem odkrywała coraz to nowe niedogodności: nieustanny ból nóg, coraz bardziej otarte stopy i podrapanie dłonie i towarzyszący przy każdym kroku głód.
Dziewczyna zazdrościła wprawy z jaką Hadres ignorował dyskomfort. Spał na gołej ziemi, jakby był to luksus królewskiego łoża, każdy posiłek zjadał nie zostawiając po sobie najmniejszego okrucha, a drogę pokonywał z wprawą kogoś kto połowę życia spędził w marszu. Bez słowa znosił brak doświadczenia Emnesii. Pomagał dziewczynie pokonywać co trudniejsze fragmenty drogi, cierpliwie uczył wszystkiego, co przydawało się w czasie długich wędrówek i zawsze znajdował coś do zjedzenia. Czasami musieli zacisnąć pasa, ale nigdy nie było dnia, gdy szli spać bez zjedzenia choćby garści leśnych owoców.
Im dalej na południe wędrowali, tym powietrze robiło się coraz chłodniejsze. Nocami kładli się oparci o siebie plecami i owijali we wszystkie posiadane płaszcze i koce.  Sen łapali na zmianę – Hadres nie próbował już czuwać samodzielnie – jedno odpoczywało, a drugie pilnowało niewielkiego obozowiska. Emnesia czasami miała problemy z nocną wartą; zdarzało jej się przysnąć i wyrwać się ze snu albo kilka godzin później albo dopiero wtedy, gdy Hadres się obudził.
— Nauczysz się — mówił wtedy mężczyzna, gdy rzucała mu pełne poczucia winy spojrzenie. — Ja też kiedyś popełniałem takie błędy.
Las obfitował nie tylko w zające i kuropatwy, które Hadres tak bardzo lubił łapać. Kilka razy trafili na jelenie, dziki, nawet tury chociaż te ostatnie oglądane tylko z daleka i kilka dzikich kóz. Nic jednak nie równało się z chwilą, gdy zupełnie przypadkiem napotkali niedźwiedzia. Samotnego samca, wielkiego i starego.
Musimy uciekać szepnął Hadres, cofając się powoli i gorączkowym gestem pokazując Emnesii, by robiła to samo. Nie biegnij. Nie krzycz.
Bestia stała na płyciźnie strumienia, którą zamierzali wykorzystać do napełnienia bukłaków i obmycia się z trudów podróży. Dziewczyna wielkimi oczami wpatrywała się w zwierzę. Rozmiarami przerastało każde stworzenie, jakie do tej pory widziała. Nawet najwspanialsze ogiery w stajni jej ojca nie mogły się równać.
Oddychając ciężko, zerknęła na Hadresa. Twarz mu pobladła, a dłoń zacisnął kurczowo na rękojeści miecza. Kiwnął głową, pokazując, żeby cofała się między drzewa i pośpieszyła, by wykonać polecenie.
Przez chwilę wydawało się, że zdołają umknąć przed niedźwiedziem niezauważeni. Jednak w jednej chwili stąpali powoli do tyłu, a w kolejnej wiatr zmienił kierunek i zwierzę poderwało łeb w ich stronę. Emnesia usłyszała tylko jak Hadres przeklina cicho pod nosem. Kątem oka dostrzegła, że szarpnięciem wyciąga broń z pochwy.
Nie biegnij w linii prostej rzucił ostrym tonem. Nie prześcigniesz go w ten sposób. Ja spróbuję... Nie do kończył, bo niedźwiedź ryknął, wspinając się na tylne łapy. Emnesia wytrzeszczyła oczy na rozmiary bestii. Musiała mieć co najmniej trzy metry wzrostu. Coś takiego nie mogło powstać naturalnie!
Zwierzę natychmiast zaszarżowało w ich stronę. Emnesia nie czekała na „Uciekaj!" Hadresa, tylko ruszyła pędem w las. Ledwo pamiętała, żeby biec między drzewami nieregularnym zygzakiem. Serce galopowało jej szaleńczo, a powietrze boleśnie pompowało płuca. Wszystko wydawało się ostre i jasne, jakby cienie lasu nagle zniknęły. Każe uderzenie stopy niosło się po jej ciele, każdy ryk niedźwiedzia wstrząsał nią do głębi. I gdy obejrzała się...
Bestia gnała tuż za nią!
Gdzie był Hadres!? Czy nie powinien odciągnąć zwierzęcia? Walczyć z nim? Zrobić cokolwiek? Czemu, czemu to ona była ścigana?
Spojrzenie przez ramię okazało się głupim pomysłem. Chwila nieuwagi i stopa Emnesii trafiła w niewidoczną spod ściółki jamę. Dziewczyna krzyknęła w bólu, czując jak noga wykręca się boleśnie i z impetem uderzyła w ziemię. Zabrakło jej tchu. Kolejny ryk niedźwiedzia rozdarł powietrze. Przeturlała się na plecy – i wrzasnęła w przerażeniu. Bestia w kilku susach doskoczyła do niej i uniosła łapę. Zaciskając powieki, Emnesia zasłoniła twarz ramionami.
Śmierć. Nie z ręki wroga. Nie w wojnie przeciwko Adishowi. Z łapy niedźwiedzia.
Coś łupnęło głucho. Czas zdawał się gwałtownie zwolnić. Zapadła cisza. Pozostał tylko jej świszczący oddech i... Nic więcej? Żadnego ryczenia. Żadnego bólu? Żadnej krwi?
Powoli odsłoniła twarz, patrząc niepewnie wokół siebie. I znowu wrzasnęła, cofając się na czworaka w najbliższe drzewo. Niedźwiedź nadal tu był, rozłożony na leśnym poszyciu. Z szeroko rozwartym pyskiem, ogromnymi łapami i wykręconą szyją. Emnesia zamrugała, wpatrując się bez tchu w przedziwny widok. Z jakiegoś powodu głowa zwierzęcia wyginała się w niewłaściwą stronę. I zdawało się, że te nawet się nie ruszało. Nie oddychało. Martwe.
Co do...? wydyszała, przykładając drżącą dłoń do piersi. Podskoczyła, słysząc hałaśliwe kroki. Odetchnęła, gdy Hadres wybiegł spomiędzy drzew. Mężczyzna stanął jak wryty, wytrzeszczając oczy.
— Ty... - zaczął, opuszczając miecz ku ziemi i wskazując palcem od niedźwiedzia do Emnesii. — Ty to zrobiłaś?
Natychmiast potrząsnęła głową.
Upadłam! krzyknęła. Zerwała się z ziemi i od razu oparła o drzewo. Prawie umarłam! Bo te bydle mnie ścigało! Mnie! Czemu biegło za mną, nie za tobą!? To ty masz miecz i umiesz walczyć! I przez ciebie prawie zginęłam! A potem... Nie mam pojęcia, co się stało! Bogini! Chwyciła się za głowę, po czym zaraz opuściła z rozmachem ramiona.
Hadres powoli schował miecz. Przyglądał się Emnesii, jakby sprawdzając, czy nic jej nie jest. Ta z grymasem zaczęła poprawiać ubranie i otrzepywać z siebie liście i patyki. Nadal mamrotała wściekle pod nosem, rzucając mu niepochlebne spojrzenia. Mężczyzna milczał i przez długą chwilę wydawał się nad czymś kontemplować. Jego twarz przybrała dziwny wyraz. Jakby nie był do końca pewny, co zrobić z tą sytuacją. Prychając, podeszła do niedźwiedzia i kopnęła go z całej siły. Odskoczyła z piśnięciem, gdy wielki łeb wygiął się pod jeszcze dziwniejszym kątem.
Skierowała oskarżycielskie spojrzenie na Hadresa, a ten końcu wzruszył ramionami i rzekł:
Wygląda na to, że będziemy mieli wystawny obiad.
***
Reszta podróży przebiegła znacznie mniej ekscytująco. Minął dokładnie tydzień od uwolnienia jej z rąk bandytów, zanim Emnesia dostrzegła, że teren wokół nich zaczął robić się coraz bardziej górzysty. Las często ustępował pnącym się w górę polom i łąkom, na których wypasały się stada puchatych owiec. Z wysoka dało się dostrzec wioski, małe miasteczka, nieraz rolników lub pasterzy. Dwójka zawsze utrzymywała dystans, chociaż Emnesia tęsknie spoglądała ku nawet najmniejszym śladom cywilizacji. Za każdym razem, gdy musiała zasnąć na twardej ziemi, za każdym bolesnym krokiem i zimnym szarpnięciem wiatru, pocieszała się marzeniami o ciepłym, suchym domu, w którym w końcu mogłaby porządnie wypocząć. Hadres zapewniał, że u jego przyjaciółki będą mogli w końcu odzyskać siły, ale to wciąż zdawało się być tylko odległą przyszłością.
Aż pewnego dnia dotarli na skraj rozległej przełęczy.
— Poznaje te okolice. Jesteśmy już niedaleko — stwierdził Hadres, z szerokim uśmiechem. Rozglądał się po krainie z miną kogoś, kto po wielu latach wracał do domu. Emnesia podążyła za jego wzrokiem, ale poza kolejnymi połaciami lasu i łąk nie dostrzegała nic szczególnego.
— To tu mieszka twoja przyjaciółka? — zapytała z powątpiewaniem w głosie.
— Tak, niedaleko. — Z niegasnącym entuzjazmem ruszył dalej i dziewczyna, przewracając oczami, pośpieszyła za nim. — Jej dom jest ukryty. Dla bezpieczeństwa. Tak daleko na południu bez ochrony miejscowych władców trzeba liczyć tylko na siebie. Dzikie zwierzęta, bandyci… To tylko dwie rzeczy, przed którymi warto się ukryć. A zagrożeń w tych okolicach jest znacznie więcej.
— Skoro tak tu niebezpiecznie, to czemu ktokolwiek tu mieszka? Nie lepiej wybrać jakieś inne miejsce?
— Oczywiście, że tak. Wieśniacy, kupcy, czy ktokolwiek kto nie jest bandytą, zbierają się w bezpiecznych osadach albo wędrują na północ… — Hadres urwał z westchnięciem. — Jeszcze kilka lat temu Narissa mieszkała w Dragsten, w stolicy dawnego królestwa. Niełatwe życie, ale miasto wspomina jako piękne miejsce. Po śmierci władcy kraj rozpadł się na kawałki, rozpętała się wojna domowa, a ona sama musiała uciekać przed... Mniej życzliwymi osobami.
— Niefortunne — mruknęła z zamyśleniem Emnesia. Dragsten… Dziewczyna nie raz słyszała tę nazwę. Albo w czasie nauki, gdy guwerner przekazywał wiedzę o krainach, albo z przypadkiem podsłuchanych rozmów rodziców. Czasami Sulriah podczas długich tyrad na temat polityki wspominała o dawnej stolicy. O niepodzielnym kraju, w którym twardą ręką panował król Adenot, aż do nagłej śmierci z rąk zabójcy.
— Południe jest niebezpieczne — ciągnął Hadres. — Ale to w większości dzikie krainy. Ziemie twego ojca leżą nie tak daleko od południowej granicy dawnego królestwa. Pomiędzy znajdują się tylko terytoria właścicieli ziemskich. W teorii podlegają rodom takim jak twój, ale tak naprawdę rządzą się sami sobą. Zatrudniają najemników, organizują patrole na kresach. Nie dbają o to, kto tędy wędruje tak długo, jak nie zagraża ich majątkom.
— A bandyci? — Emnesia zmarszczyła czoło. — Muszą mieć z nimi jakieś kłopoty?
— Tylko latem, gdy południowe drogi stają się przejezdne. Na północy sytuacja zmienia się tak gwałtownie, że karawany kupieckie nie zdołałyby przejechać bez płacenia co rusz kolejnym grupom żołnierzy. Wierz mi, żołdacy zatrudniani przez szlachtę potrafią być równie paskudni, co kryjący się w kniejach bandyci. Niektórzy wolą wędrować na południe i zmierzyć się z tutejszymi oprychami niż co rusz płacić kolejne "myto".
Ojciec nigdy nie dzielił się z nią tym szczegółem. Niechętnie mówił o sprawach związanych z wojskiem, jeśli rozmowa nie toczyła się z dala od uszu Emnesii. Z tego, co dziewczyna wiedziała, był kiedyś żołnierzem – oficerem, nie jakimś zwyczajnym piechurem – i służył w armii króla. Do dworu powrócił po latach, doznawszy poważnych obrażeń. Wiele miesięcy musiało minąć, zanim mógł wyjść poza posiadłość – poza pokój, w którym powracał do zdrowia. Pamiętała, gdy przechadzał się po ogrodach posiadłości, wsparty o laskę i często spoglądał niewidzącym wzrokiem przed siebie.
— Ostrożnie — mruknął Hadres, gdy dotarli do kolejnego obniżenia terenu. Te było gwałtowniejsze, pełne skalistych zboczy, ostrych niczym noże. Mężczyzna poprowadził Emnesię ledwo widocznym zejściem, wiodącym do porośniętej smukłymi sosnami kotliny. Schodzili wolno, przytrzymując się chrapliwej ściany i ślizgając na luźnych fragmentach skał. W pewnej chwili mężczyzna chwycił Emnesię za tył ubrania i dziewczyna z grymasem odtrąciła jego dłoń.
— Dam sobie radę sama prychnęła, rzucając mu zirytowane spojrzenie. Nie musisz mnie ciągle niańczy... Urwała z piskiem, ślizgając się na luźnych kamieniach. Zdążyła tylko zamachać ramionami, by zaraz wylądować tyłkiem na ziemi. Jęknęła boleśnie, przyciskając dłoń do pleców. Zaniepokojona twarz Hadresa pojawiła się w jej polu widzenia. Ani słowa warknęła, celując mu palcem w nos.
Usta mężczyzny zadrgały w powstrzymywanym uśmiechu, gdy ten bez słowa chwycił ją za dłoń i pociągnął do pozycji stojącej. Po tym wydarzeniu pozwoliła mu trzymać za tył paska, chociaż nawet na chwilę nie straciła zbolałej miny.
— Twoja przyjaciółka mieszka gdzieś blisko? — zapytała, gdy w końcu zeszli ze stromego zbocza i wkroczyli między drzewa. Tutaj świszczący wiatr nie szarpał tak bardzo ich ubraniami, a w ciszy dało się usłyszeć świergoty ptaków. — Czy to jedyna droga na dół? Wydaje się bardzo niebezpieczna.
— Tak, tu mieszka. I nie, to nie jedyna droga. — Nie mogła powstrzymać uśmieszku, słysząc lekko zdyszany głos Hadresa. Wreszcie okazało się, że nie jest tak niewzruszony, jak mogłoby się wydawać. — Ale łatwiejszy szlak jest więcej niż dzień drogi stąd. Musielibyśmy okrążyć całą kotlinę, a potem czekałoby nas kolejne kilka godzin marszu. Tak jest szybciej.
— I łatwiej o złamany kark — skwitowała Emnesia, rzucając mu przez ramię krzywe spojrzenie.
Jednak wkrótce pośpiech mężczyzny okazał się nie tak daremny, jak myślała. Zdawało się, że ledwo pokonali stromą drogę, a już spomiędzy drzew wyłonił się dom.
I jaki to był dom!

4 komentarze:

  1. Dobrnelam i tu. Ciekawa jestem przyjaciółki Hadresa :D Ciekawe czy za darmo udzieli pomocy Emnesii.
    Upadek na pośladki... Nawet wyobraziłam sobie te scenę i jej wyrzut by "mag" nie komentował sytuacji :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam o niedźwiedziu! Kto mu ukręcił kark i dlaczego Emnesia? :> Czy ona ma w sobie jakąś moc? Czy to skrajnie czysty przypadek?? Nie chcę mi się wierzyć, że była tam osoba trzecia.

      Usuń
    2. Jeszcze trochę, a Emnesia bez upadku na tyłek nie będzie Emnesią.
      A sprawa z niedźwiedziem to wcale nie przypadek... ;)

      Usuń