27 paź 2018

Rozdział dwudziesty dziewiąty: Wilki u progu

Ziemia szeleściła cicho pod ich stopami, gdy szli przez las. Gdzieś nad głowami skrzeczał ptak. W zaroślach hałasowało jakieś zwierze.
— To miejsce jest okrutnie monotonne — mówiła Emnesia do idącego za nią Valmera. Był to już dziewiąty raz w ciągu dwóch tygodni, gdy zaprosił ją na spacer, a ona wciąż czuła motyle w brzuchu w jego towarzystwie. — Takie odcięte od świata. Nic tu nie ma poza drzewami, górami i zimnem. Nic się nie dzieje. Nie rozumiem, jak Rikka i Gorsten mogą tak żyć. Od kiedy przybyłam nigdy nie widziałam, żeby gdzieś wyjeżdżali. Czy nie czują się... Niespokojni? — Zatrzymała się przy jednym z drzew i oparła o nie plecami. Valmer stanął naprzeciwko niej, osłaniając przed zimnym wiatrem.
— W końcu się przyzwyczaisz — zapewnił. — Narissa też musiała przywyknąć do takiego życia. Ponad dwadzieścia lat mieszkała w Dragsten i nagle musiała zamieszkać w dziczy.
— Nie wygląda, jakby sprawiało jej to trud — zauważyła ponuro Emnesia. — Zawsze jest taka spokojna. I… I nie narzeka na nic!
— Zły to mentor, który swoje trudy zrzuca na ucznia — odparł Valmer, brzmiąc jakby kogoś cytował. — Tutaj każdy to robi. Ukrywa problemy. Tłamsi wszystko w sobie. — Uśmiechnął się, zakładając jej włosy za ucho – i nie mogła zapomnieć jak dziwna ekscytacja ją ogarnęła, gdy przy ich pierwszym spacerze zapytał o zgodę na ten drobny gest. — Mam nadzieję, że pozostaniesz taka jaka jesteś: bez wahania będziesz mówić, co czujesz. Nie pozwól, by nasza skrytość udzieliła się i tobie.
Przechyliła głowę ku jego dłoni, patrząc na przystojną twarz spod rzęs. Kilka jasnych kosmyków opadało mu na czoło i policzki. Nie mogła powstrzymać drżenia, gdy stał tak blisko, gdy czuła jego zapach i bijące od niego ciepło. Pod spojrzeniem szarych oczu serce waliło jej jak szalone, a oddech przyspieszał. Jak ktokolwiek mógł mu się oprzeć? myślała.
— Co zrobiłabym, gdyby cię tu nie było? — szepnęła, obejmując dłonią jego przedramię. — Bez twojej uwagi i adoracji? Czy zamknęłabym się w sobie? Zwiędłabym, niczym kwiat bez wody?
Valmer zaśmiał się nisko i na ten dźwięk dreszcz podekscytowania przebiegł jej po plecach.
— Nie sądziłem, że zdołam przyciągnąć twą uwagę tak, żebyś nie dostrzegła nikogo poza mną — rzekł aksamitnym głosem. — Wierz mi; nigdy nie zabraknie adoratorów, pragnących pławić się w blasku twego piękna. Próbujących przyciągnąć twoje spojrzenie.
— Ale czy są godni mojej uwagi — odparła, powoli przesuwając dłonią po jego ramieniu; ku silnej, ukrytej pod płaszczem piersi.
Valmer obdarzył ją tylko gorącym uśmiechem, pozwalając by smukłe palce wsunęły się pod przód jego płaszcza. Westchnęła, czując jak ciepły jest – nawet mając na dłoniach rękawice, bez powodzenia próbujące chronić ją przed zimnem. Upojona jego bliskością, przez chwilę zapragnęła być bliżej – przesunąć dłonią po nagiej skórze; po ukrytych pod ubraniem bliznach.
— Jest jeszcze kilka miejsc w tym lesie, które mogłyby cię zaciekawić — rzekł, przerywając jej fantazje. Wyprostował się, kiwając głową na drzewa. — A dzień wciąż długi. Narissa na pewno ci wybaczy, jeśli zacznie dzisiejsze lekcje trochę później niż zwykle.
— W takim razie prowadź — nakazała i z figlarnym uśmiechem dodała: — Mój adoratorze.

***
Jeszcze trochę, a biblioteka stanie się moim drugim pokojem, pomyślała Emnesia z rozbawieniem, ostrożnie wsuwając grubą książkę w wolne miejsce na regale. Zaraz potem skrzywiła się, zastanawiając, jak doszło do tego, że zgrywa odpowiedzialną bibliotekarkę.
Ach tak, zniszczyła większość wnętrza i prawie zabiła przyjaciela.
Nie mogła narzekać na to akurat zajęcie. Układanie książek, przeglądanie ich i znajdowanie tych dość ciekawych, by przeczytać zamiast szybko przekartkować – z jakiegoś powodu wszystko to przynosiło spokój. Jakby naprawiała nie tylko zdewastowany pokój, ale coś więcej. Własne sumienie? Nie miała pojęcia co, wiedziała tylko, że sprzątanie – i kto by pomyślał! – pomaga bardziej niż wytężona nauka i próby zapanowania nad boską mocą.
Jeszcze raz poprawiła ustawienie tomów i cofnęła się, by podziwiać swoje dzieło. Dzięki tajemniczemu dobroczyńcy, który naprawił półki, wreszcie nie musiała zastanawiać się, co powinno na nich stać, a co mogło leżeć na podłodze. Układała je w sposób, który znała z biblioteki rodziców i z zadowoleniem podziwiała każdy kolejny pełny rząd. Kiedy ostatni raz czuła się tak usatysfakcjonowana czymkolwiek? Nawet nie próbowała sobie przypomnieć.
Z roztargnieniem zaczepiła palcami o jedną z okładek, przesuwając książką w przód i w tył. Pamiętała podobnie wyglądający tom z rodzinnej posiadłości. O okładce z szorstkiej skóry, zielonkawej w odcieniu i z grzbietem poznaczonym ochronną magią. Wnętrze zawierało nudny traktat o polityce dalekiej północy, lecz oprawa przyciągała spojrzenie i wręcz prosiła się o dotknięcie. Jako dziecko Emnesia za każdym razem, gdy ją widziała, przesuwała dłonią po chropowatej powierzchni. Robiła to zawsze ostrożnie, pilnowana czujnym okiem matki.
Pamiętała jak jej rodzice zasiadali na wysokich fotelach, czytając w towarzyskiej ciszy i spędzając czas na czymś innym niż polityka i handel. Czasami wymieniali ciche spojrzenia lub uściskali dłonie w ciepłym geście. Poza tymi chwilami nie okazywali sobie małżeńskiej czułości, raczej pracowali jak partnerzy dążący do wspólnego celu; lecz przestępując próg stawali się na chwilę dwójką ludzi, których mogło łączyć jakieś głębsze uczucie.
Wypuściła książkę z dłoni, gdy do jej uszu dotarły podniesione głosy. Marszcząc czoło, podeszła do drzwi i wychyliła przez nie głowę. Odniosła wrażenie, że słyszy dwa głosy: Hadresa (a może Valmera?) i Narissy. Spojrzała przez ramię na stos książek, które zamierzała ułożyć i znowu w stronę hałasu.
— A co mi tam — mruknęła, ruszając do kuchni, by zbadać sytuację.
— Czuje się doskonale — dotarł do niej męski głos. — Odzyskałem siły i nie muszę bez przerwy odpoczywać. Na litość bogini, minęły trzy tygodnie. Jestem gotów!
— Ledwo wstałeś z łóżka, a już próbujesz ruszać w forsowną podróż! — odpowiedziała Narissa. To ją pierwszą Emnesia ujrzała po wejściu do kuchni. Kobieta stała obok pieca, z rękami na biodrach i gniewną zmarszczką między brwiami. Kilka kroków dalej Rikka przyciskała dłoń do piersi i spoglądała na kłócącą się dwójkę wielkimi oczami. — Myślisz, że będę patrzeć na to ze spokojem?
— Oczywiście, że nie. — Hadres stał po drugiej stronie kuchni, z rękami zaciśniętymi na oparciu jednego z krzeseł. — Ale nie możesz trzymać mnie wiecznie przykutego do łóżka.
— Chłopcze… — W głosie Narissy zabrzmiała ostrzegawcza nutka.
Mężczyzna uniósł lekko brodę i przez długą chwilę patrzyli na siebie z uporem. W końcu kobieta westchnęła, zmęczonym ruchem pocierając czoło.
— Nie chcę, żeby coś ci się stało. Ledwo wróciłeś, a już prawie zginąłeś. W górach…
— Przez ostatnie pięć lat byłem całkiem sam — przerwał jej Hadres, zniżając głos. — I przeżyłem, nawet w najgorszych sytuacjach. Tam nie miałem żadnego wsparcia. Teraz ruszę z całą kompanią. Z tobą. — Pochylił głowę, uśmiechając się nieznacznie. — Sądziłem, że ucieszysz się, mogąc mieć na mnie oko.
— Gdyby chodziło tylko o pilnowanie ciebie — odparła Narissa, kręcąc głową. Zamilkła na chwilę, patrząc na niego i zaciskając usta w wąską kreskę. W końcu westchnęła i łagodniejszym tonem rzekła: — Musisz mi obiecać, że nie zrobisz nic głupiego w czasie podróży.
— Przecież wiesz, że jestem ostrożny.
— Nie po tym, co się stało. Obiecaj mi — naciskała.
Hadres przestąpił z nogi na nogę i otworzył kilka razy usta, jakby chcąc coś powiedzieć. W końcu krótko przytaknął.
— Obiecuję.
— Dzięki bogini — wyrwało się dotąd milczącej Rikkce. W tej samej chwili Emnesia odkaszlnęła głośno, ogłaszając swoją obecność. Wszyscy jak jeden spojrzeli w jej stronę, gdy wkroczyła do kuchni.
— Słyszałam coś o podróży przez góry — rzekła. — Czy coś już zostało ustalone?
Hadres wyprostował się, puszczając oparcie krzesła. Jego brwi podskoczyły na czole, lecz szybko ukrył niepewny wyraz twarzy pod szerokim uśmiechem. Pozostała dwójka również zdawała się rozluźnić, chociaż nie tak bardzo jak on.
— Kilka spraw — odparła Narissa, gestem zapraszając ją bliżej. — Nieoficjalnie. Muszę jeszcze porozmawiać z tymi, których chciałabym zabrać w podróż. Zapasy i konie są gotowe do ruszenia w każdej chwili.
— Och — mruknęła Emnesia, zerkając na Hadresa, który tylko wzruszył ramionami, i znowu patrząc na Narissę. — Nie sądziłam, że pójdziesz z nami. Pojedziesz. Czy nie masz ważniejszych spraw niż odprowadzanie nas do zakonu?
— W tej chwili to ty jesteś najważniejszą sprawą. Osobiście dopilnuję, żebyś ty i wszyscy inni, dotarli do Vox cali i zdrowi.
— Za wszelką cenę? — wtrącił Hadres przybierając zbolałą minę. — Choćby miało cię to zabić? — W jego głosie dało się wyczuć dziwną nutę. Coś chłodnego; napiętego niczym struna.
— Zadbam o bezpieczeństwo wszystkich — zapewniła Narissa, patrząc na niego znacząco. — O swoje także.
— A czy podróż konna nie będzie niebezpieczna? — zapytała Emnesia, głośniej niż zamierzała. Mierzyła dwójkę spojrzeniem, zastanawiając się, czy zaraz znowu dojdzie między nimi do kłótni. — Przecież idziemy przez góry!
— Nic podobnego — odparła Narissa, marszcząc brwi. Jakby zastanawiała się skąd ten absurdalny pomysł. — Nie będziemy jechać przez nie w linii prostej. Pojedziemy na zachód, do przełęczy. Dopiero stamtąd ruszymy na południe. Myślę — dodała, widząc jak Emnesia otwiera usta, by zadać kolejne pytanie — że lepiej, jeśli usiądziemy, żeby o tym porozmawiać. Rikka zrobi nam wszystkim herbaty. Jeśli mogłabyś? — Zwróciła się do drugiej kobiety, a ta pokiwała gorliwie głową i pośpiesznie zaczęła krzątać się wokół pieca. — Usiądźcie.
Kilka minut minęło, zanim stanęły przed nimi kubki z ciepłym naparem i Rikka dosiadła się do stołu.
— Planuję wyruszyć w kilku najbliższych dniach — rzekła Narissa. — Za dwa tygodnie, najpóźniej, chociaż im wcześniej tym lepiej.
— Bardzo nagle — zauważyła Emnesia z wahaniem. Do niedawna odnosiła wrażenie, że nie są w pośpiechu. Być może z powodu spokoju jaki tu panował. Nikt jej nie poganiał, nie ścigał, nie próbował schwytać.
— Nasi zwiadowcy przynieśli wieści — rzekł Hadres, nim Narissa zdążyła odpowiedzieć. Spojrzała na niego ostrzegawczo, lecz zignorował ją, nachylając się ku Emnesii. — Żołnierze Lorda Adisha przekroczyli Niziny Królewskie i zmierzają w stronę gór.
— Co? — Gwałtownie odwróciła głowę do Narissy. — Ale…
— Podejrzewamy, że wkrótce te ziemie zaroją się od wrogich wojsk — wyjaśniła kobieta, pochmurniejąc. — Planowałam podróż do Vox dopiero wiosną, ale w tej sytuacji ruszymy czym prędzej. Jeśli tu są, to z łatwością cię znajdą, a my nie jesteśmy dość silni, by walczyć z całą armią.
— Przykro mi.
— Nie twoja wina — zapewnił Hadres. — Nikt nie spodziewał się, że dotrą aż tu tak szybko. Oficerowie Adisha podejmują bardzo… nieostrożne decyzje. Nadchodząca zima powinna ich zniechęcić do marszu tak daleko na południe. Zimno zabija szybciej niż wroga armia — dodał z krzywym uśmiechem.
— Sęk w tym — wtrąciła Narissa. — Że zostaliśmy zmuszeni do działania w pośpiechu. To tylko prosi się o kłopoty. — Na chwilę zamilkła, zaciskając usta, po czym kontynuowała cięższym tonem: — Z powodu zbliżającej się zimy, będziemy musieli szybko podróżować. O tej porze roku w górach pogoda potrafi być bardzo nieprzyjemna. Czasami zabójcza. Czeka nas ciężka przeprawa. — Tu spojrzała znacząco na Hadresa.
— Dam radę — zapewnił z naciskiem.
— Och, drogi chłopcze — westchnęła Rikka, chwytając go za dłoń. Jego twarz złagodniała, gdy odwzajemnił uścisk kobiety.
— Muszę wiedzieć coś jeszcze? — zapytała Emnesia.
— Planuję zabrać Nakis — rzekła Narissa. — Nie jest awatarem bogini, ale wciąż ma dość mocy, by przyciągnąć uwagę. Poza nią Andersa, Sefarę i Bardura. Valmer nalegał, by nam towarzyszyć, więc jego także.
— To... Niewiele? — Emnesia zmarszczyła brwi. Nie do końca wiedziała, jak wyglądają podróże w luźnej grupie. Do tej pory wędrowała albo z rodzicami, otoczona służbą i liczną strażą, albo z Hadresem, gdzie byli tylko oni dwoje.
— I tak za dużo — odparła Narissa. — Im większa grupa, tym łatwiej ją zauważyć. Potrzebuje więcej zapasów. Więcej wierzchowców. Będziemy podróżować w mniejszej grupie dla bezpieczeństwa i wygody.
— Rozumiem — mruknęła Emnesia. — Chyba powinnam zacząć się pakować.
— Nie bierz zbyt wiele — doradził Hadres, na co dwie kobiety przytaknęły równocześnie.
— W międzyczasie, jeśli nie masz więcej pytań — na kolejne słowa Narissy Emnesia z jękiem oklapła w krześle — pozwól, że jeszcze raz powtórzymy wczorajszą lekcję.


Rozdział trzydziesty

2 komentarze:

  1. Cześć Ci!
    Jeszcze raz gratuluje wygranej w konkursie :) (nie wiem czy w ogóle widzialas tam pod postem mój komentarz xD)
    Na wstępie wklejam błędy:
    "Nie rozumiem, jak Rikka i Gorsten tak żyć." - brakuje "jak mogli" czy coś w ten deseń.
    "Osobiście dopilnuję, żebyś ty i wszyscy inny, dotarli do Vox cali i zdrowi." - "inni".

    Przechodząc jednak do odcinka muszę wyznać, że długość jej mnie zasmuciła. Ostatnie były bardziej mi lubiane, no i wciągające. Tu nic się niestety nie wydarzyło, a szkoda. Jedynie nie znane jest pójście Emne z Valmerem w jakieś fajnie zadupie w lesie XD Haha. Słodzą sobie oboje do wyrzygania!
    Milo zaś spotkać zdrowego Hadresa. Czy będzie on zazdrosny o brata? Kurde, aż nie wiem co obstawiać :D
    Niebawem ruszamy w drogę.Czyżby hrabiance odmarźnie zad? ;> mam nadzieję XD
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Naprawdę, z tego pierwszego wytkniętego błędu to aż nie mogłam powstrzymać śmiechu. Emnesia, taka szlachetnie urodzona, a tak się wyraża. :)
      Oczywiście dziękuję za wytknięcie i już poprawiam.
      A co do rozdziału, to też kręciłam nad nim nosem, ale potrzebowałam czegoś, jakiejś rozmowy o podróży, żeby potem Emnesia nie dowiadywała się wszystkiego w trakcie. To brzmiałoby już dość głupio.
      Mam nadzieję, że kolejne wciągną bardziej niż ten. W końcu już niedługo bohaterowie ruszą dalej, a podczas podróży wiele się może zdarzyć... :D
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń