3 lis 2018

Rozdział trzydziesty: Świat bez słońca

— Ubierz się cieplej, panienko! Pogoda ładna, ale zimna!
Emnesia zignorowała pomocne okrzyki i z szerokim uśmiechem wbiegła w las. Serce biło jej mocno, a stopy same niosły naprzód. Jak mogła się zatrzymać – jak mogła wrócić – gdy słońce rozświetlało ponurą kotlinę, zmieniając ją w całkiem inny świat?
Słońce!
Zaledwie dzień przed wyruszeniem do Vox pogoda postanowiła wydać ostatnie tchnienie lata. Szare chmury, dotąd przynoszące tylko deszcz i apatię, odpłynęły zaraz o świcie, pozostawiając czyste niebo. Nieliczne dotąd ptaki rozśpiewały się na cały las w radosnym koncercie gwizdów i okrzyków. Ich świergoty rozbrzmiewające wokół domu Narissy, wywoływały mimowolne uśmiechy na twarzach jego mieszkańców – nawet na tych najbardziej posępnych.
Emnesia nie marnowała nawet chwili na siedzenie w czterech ścianach i zaraz po śniadaniu wybiegła przed dom. Uśmiechała szeroko i drżała w zachwycie. Z zimna także, bowiem ładniejsza pogoda nie przyniosła wyższej temperatury. Jednak zamiast wrócić po cieplejsze ubranie, wbiegła w zalany światłem las. Co rusz unosiła twarz do słońca i przeskakiwała nad zaroślami. Z jakiegoś powodu te wydały się mniejsze niż normalnie – zupełnie jakby jej dobry humor usuwał z drogi wszelkie uciążliwe przeszkody. I czy czuła w powietrzu zapach kwiatów czy może zmysły ją zawodziły? Jakby to wiosna nadchodziła, a nie jeszcze bardziej ponura zima.
Zatrzymała się na polanie; tej, którą kilka dni temu odwiedziła z Narissą. Przez chwilę stała na jej środku, drżąc lekko i mrużąc oczy przed jasnymi promieniami. Ciepło co rusz odpędzały chłodne podmuchy wiatru, ale nie było to istotne. Nie po długich tygodniach przygnębiającej szarówki.
— Nie sądzę, by było dość ciepło na chodzenie w tak lekkim stroju. — Podskoczyła, słysząc za plecami głos – lekki i beztroski, Hadresa. — Chyba że moc bogini chroni też przed zimnem? Jakie jeszcze sztuczki skrywasz w rękawie?
— Mnie o to nie pytaj — rzekła, patrząc przez ramię jak podchodzi by stanąć u jej boku. Zaoferował jej podbity futrem płaszcz, który przyjęła z wdzięcznością. — O tym, że mam boskie moce dowiedziałam się jako ostatnia.
— Jestem pewien, że na świecie wciąż znajdzie się kilka osób, które nie wiedzą — odparł, chowając dłonie w kieszenie i kołysząc się na piętach. — Pustelnicy, głusi, więźniowie z najmroczniejszych lochów…
— Zabawny jesteś — parsknęła, kręcąc głową z dezaprobatą.
— Nie mogę zaprzeczyć. Nieraz chwalono mnie za niezawodne poczucie humoru. — Posłał jej szarmancki uśmiech, na co przewróciła oczami.
Wkrótce zamilkł, marszcząc brwi i spoglądając z zamyśleniem w las. Emnesia zagapiła się na jego twarz, spostrzegając lekki zarost pokrywający szczękę. Ostatni raz widziała go takiego w czasie ich wspólnej podróży, gdy nie mogli marnować czasu na dbanie o dobrą prezencję. Nie wyglądał źle; nie jak włóczędzy, których czasami dostrzegała w miastach. Wręcz przeciwnie – zdawał się przystojniejszy, bardziej pociągający niż zwykle.
Co by się stało, gdy przesunęła dłonią po jego brodzie? Albo gdyby... Gdyby mogła poczuć ją na własnej twarzy. Na ustach...
— Jak się czujesz przed podróżą? — zapytał i zamrugała gwałtownie, wyrwana z mrzonek. — Wiem, że nie zdołasz wyobrazić sobie, co może nas czekać, ale… — Wzruszył ramionami. — Raczej domyślasz się, że nie będzie łatwo.
Pośpiesznie odwróciła twarz, żeby nie widział rozlewającego się po jej policzkach rumieńca. W duchu miała nadzieję, że nawet jeśli dostrzeże, to za powód jego powstania uzna chłodny wiatr.
— Nie wyczekuję podróży z zapartym tchem, jeśli o to pytasz — odparła, szarpiąc za końcówkę jasnego warkocza. — Ostatnia nie pozostawiła po sobie szczególnie dobrych wspomnień. Ciągłe spanie na ziemi. Kąpiel raz na tydzień! — Wykrzywiła usta, chowając dłonie pod pachami. — Horrendalne warunki.
— Tak, to… To esencja długich podróży — przyznał Hadres, śmiejąc się cicho. — Niewygoda. Długa droga. Zimno albo upał. Czasami brak jedzenia. — Skrzywiła się, aż nadto dobrze pamiętając to ostatnie z podróży do domu Narissy. — Każda podróż jest inna. Jedne lekkie i przyjemne, inne… Mniej.
— Nie brzmi to zachęcająco — skomentowała, znowu nadstawiając twarz do słońca. — Przyszedłeś za mną tylko po to, żeby opowiedzieć, jak straszna może być nasza podróż? Nie powinieneś mnie do niej bardziej zachęcać?
Zapadła wymowna cisza i dziewczyna odwróciła się gwałtownie, posyłając mu przerażone spojrzenie.
- Błagam. Nie mów, że będzie gorzej!
Zacisnął usta w wiele mówiącym wyrazie i pokręcił głową.
— W tym rzecz — rzekł. — Drogę, którą pojedziemy, nazywają Przełęczą Długich Noży. I nie bez powodu. To bardzo… Specyficzne miejsce.
— Hadres. - Emnesia przybrała zbolałą minę. — Czy naprawdę musisz krążyć wokół tematu? Po prostu powiedz, że będzie niebezpiecznie i możemy zginąć.
— Nic tak drastycznego. — Posłał jej przepraszający uśmiech. — Ale będzie trudno i możemy napotkać rzeczy, na które lepiej być gotowym. Pogodę, przede wszystkim. Na południu zimno jest najgorszym wrogiem. W górach potrafi być bardziej zabójcze niż żyjące tam bestie. Poza tym na naszej drodze będzie kilka jaskiń i starych kopalni. Kapłanki z Vox utrzymują drogę względnie przejezdną, ale czasami nawet one nie zdołają oczyścić każdego przejścia.
— Masz coś… — Emnesia przełknęła ślinę i wykonała nieokreślony gest dłonią. — Pozytywnego do powiedzenia?
Hadres zmarszczył brwi, zastanawiając się przez chwilę.
— Nie spotkamy żadnych bandytów — rzekł wreszcie, uśmiechając się kącikiem ust. — A w razie kłopotów zawsze mamy Andersa i Sefarę. I Bardura, chociaż nie mam pojęcia jak dobrze walczy.
— A ty? Nie walczysz?
— Moją bronią jest podstęp. Miecz to ostateczność. Z naszej dwójki Valmer jest tym, który rzuca się prosto w walkę, ja wolę… Planować. — Rozejrzał się dookoła, po kołyszących się łagodnie drzewach. — Valmer pokazywał ci las? Widziałem, że chodzicie razem na spacery.
— Ja… On... To znaczy - zająknęła się, czerwieniejąc jeszcze bardziej niż wcześniej. Potarła policzki wierzchem dłoni. — Tak, pokazywał mi. Więcej tu ciekawych miejsc, niż można się spodziewać. Wiesz; w lesie, na środku pustkowia.
— Mam wrażenie, że nieczęsto spędzałaś czas na łonie natury — stwierdził Hadres. Zrobił to tak lekko, że nie wiedziała, czy czuć się urażoną czy nie. — Chodź. Zobaczymy, czy są miejsca, których jeszcze ci nie pokazał.
Ruszył przez las, gestem zachęcając ją do podążania. Pośpiesznie zrównała z nim krok. Skrzywiła się, gdy niemal natychmiast zaczepiła o najbliższe zarośla. Mogła to przewidzieć – nie było spaceru po lesie, w którym chwytliwe gałązki nie zaczepiły o jej włosy lub ubranie. Nawet w asyście doświadczonego podróżnika, jakim był Valmer – a teraz Hadres.
— Wychowaliście się tutaj? W domu Narissy? — zapytała, starając się nie dyszeć głośno. Szli pod górkę, w stronę skalistego zbocza, które roiło się od jaskiń; takie przynajmniej odniosła wrażenie, gdy pierwszy tam trafiła. Widziała tylko ciągnącą się w nieskończoność kamienną ścianę i ledwo widoczne wejścia do płytkich pieczar.
I – jak zauważyła – w przeciwieństwie do Hadresa, Valmer wybierał okrężną, ale łatwiejszą do pokonania drogę.
— Częściowo — odparł Hadres. Szedł przodem i co kilkanaście kroków oglądał się, by sprawdzić jak Emnesia sobie radzi. — Przez trzynaście lat mieszkaliśmy z matką w Vox, ale musieliśmy odejść. To azyl dla kobiet, nie dla tych nastoletnich głupków, na jakich wyrastaliśmy.
— Nie lubią tam mężczyzn?
— Ach, tolerują. — Hadres przystanął na moment, żeby mogła się z nim zrównać. — Ale przez krótki czas. Głównie dzieci. Nie po to tworzy się schronienie od mężczyzn, żeby potem wpuszczać każdego, który się nawinie.
— Czyli po odejściu z Vox mieszkaliście z Narissą?
Wreszcie wspięli się na wzniesienie i Emnesia już widziała majaczące między drzewami wejścia do jaskiń. Zwolnili kroku, wdychając chłodne powietrze i ciesząc się przedzierającymi przez gałęzie promieniami słońca.
— Nie do końca z nią. Raczej w jej ukrytej posiadłości w środku lasu. Rządził wtedy Adenot — dodał, widząc pytające spojrzenie dziewczyny — a nasza matka go nienawidziła. Spiskowała razem z Narissą. Planowały go obalić.
— Czyli…
— Po odejściu z Vox to Rikka i Gorsten się nami opiekowali. Dopiero po śmierci króla nasza matka powróciła. Ale dość o tym! — dodał raźniejszym głosem. — Spójrz!
Przyśpieszył kroku, by wbiec po kilku głazach prosto do zarośniętej pnączami ściany. Za nimi dało się dostrzec ziejący czernią otwór. Mężczyzna odgarnął zarośla, by zajrzeć do środka i stojąca za nim Emnesia wyciągnęła szyję, próbując zobaczyć na co patrzy. Nie dostrzegła niczego poza ciemnością.
— Już tu byłam — stwierdziła, krzyżując ramiona na piersi. — A nawet jeśli nie, to te jaskinie są identyczne. Wystarczy zobaczyć jedną, żeby wiedzieć jak wygląda reszta.
— Zdajesz sobie sprawę, że wszystko można w ten sposób podsumować? No dalej. — Popędził ją ruchem dłoni. — Skoro już tu jesteśmy, to zobaczmy, co jest w środku.
— Przecież widzisz! — zaprotestowała, ale niechętnie wspięła się wyżej, w ślad po nim. — To tylko dziura w skale. Co ciekawego można w niej zobaczyć?
— Jaskinia — poprawił Hadres. — Nigdy wcześniej nie zwiedzałaś żadnej?
— Nie — odparła, unosząc wysoko brwi. — Włóczenie się po takich miejscach nie jest zajęciem odpowiednim dla damy. Moi rodzice nigdy by na to nie pozwolili.
— W takim razie dzisiaj będziesz mogła doświadczyć czegoś nowego. — Znowu zajrzał w głąb groty. — Potrzebujemy światła. Przywołaj jakieś.
Na te słowa zamarła bez ruchu, a serce załomotało jej gwałtownie. Poczuła ukłucie. Jakby ktoś wbił jej szpilę gdzieś w bok. Blisko serca. Czemu ją o to poprosił? Wiedział, jak beznadziejnie radzi sobie z magią. Wiedział, że nie mogła dokończyć nawet najprostszej inkantacji. A mimo to chciał, żeby właśnie to teraz zrobiła. Podczas spaceru, tej jednej czynności, którą zwykła utożsamiać z relaksem, nie z kolejnymi godzinami nauki.
— Emnesia? — Drgnęła, gdy dotknął dłonią jej ramienia. Uniosła wzrok i napotkała jego zatroskane spojrzenie. — Coś nie tak?
Przez chwilę miała ochotę powiedzieć, że tak, absolutnie wszystko było nie tak. Ale zamiast tego nabrała głęboko powietrza i wypuściła powoli, tak jak uczyła ją Narissa.
— Daj mi chwilę — rzekła, odsuwając się od niego.
Stanęła tuż przed jaskinią, spozierając na ciemne wnętrze. Odniosła wrażenie, że te nagle stało się zimniejsze; złowrogie. Jakby jakaś mroczna obecność wyczuła jej zamiar i przypełzła bliżej, by w każdej chwili móc ją powstrzymać. Emnesia uniosła drżące dłonie i znieruchomiała, zaciskając je w pięści.
Co teraz? Jaki gest powinna wykonać? Czy znała w ogóle runy światła? Nie mogła sobie przypomnieć, żeby uczyła się tego rodzaju magii. A może po prostu zapomniała? W chwili, gdy najbardziej tego potrzebowała, głowę wypełniały jej tylko spanikowane myśli – i ani jedna inkantacja.
— Jeśli nie dasz rady… Jeśli nie chcesz, mogę spróbować czegoś innego — zaproponował Hadres. Kątem oka zauważyła, że odchyla płaszcz, żeby znaleźć coś przy pasie. — Pokazałbym ci, jak zrobić pochodnię. Tylko… Nie mamy materiałów — wymamrotał, ledwie słyszalnie. - Po prostu idźmy dalej.
— Nie! — Potrząsnęła gwałtownie głową. — Dam radę. Potrzebuję tylko chwili.
Zmusiła się do rozluźnienia dłoni, chociaż te zesztywniały tak bardzo, że niemal bolały. Liczyła każdy oddech i wyobrażała sobie, jak kolejne hausty powietrza wymywają kłębiącą się w piersi panikę. Za nic nie mogła wmówić sobie, że jest sama. Obecności Hadresa – który cofnął się o kilka kroków, jak gdyby robiąc jej miejsce – nie dało się po prostu zignorować. Mimowolnie zwracała na niego wzrok, za każdym razem, gdy się poruszył: drgnęła mu ręka, chłodny wiatr ruszał włosami.
Zamknęła oczy, próbując odciąć się od wszystkiego, co ją rozpraszało.
Najpierw źródło, przypomniała sobie słowa Narissy. Każda magia znajduje początek w naturze. Znajdź te źródło i sięgnij do niego. Nie dłonią, lecz duszą. Poczuj je. Poznaj je. Spraw, żeby stało się częścią ciebie.
Powoli – zesztywniała, jakby stała tak kilka godzin nie minut – uniosła twarz do słońca. Czuła ciepło promieni, a przez zamknięte powieki widziała ognisty pomarańcz. Oślepiłoby ją, gdyby teraz otworzyła oczy. Ale tego w tej chwili potrzebowała. Światła.
Gest jest przekaźnikiem woli, który kształtuje magię, pouczał ją głos Narissy. Te słowa Emnesia słyszała aż nader często. Za każdym razem, gdy choćby pisnęła słowo skargi na niemożność nauczenia się inkantacji, jej nauczycielka powtarzała, że nie to jest najważniejsze. Magia w swej czystej postaci jest dzika i niszczycielska. Musimy nią pokierować. Ukształtować ją zgodnie z wolą. Ruch dłoni ma ją prowadzić, zaś słowo nadać jej znaczenie.
Wiedząc, że nie chodzi o idealne powtórzenie zaklęcia, Emnesia utrwalała się w wiedzy, że to ona sama była problemem. Nie jej nieznajomość run, czy fakt, że uczyła się starych metod, używanych tylko przez nielicznych. Coś w niej nie pozwalało na rzucenie nawet najprostszego zaklęcia. Z całą mocą bogini, wiecznie cierpliwą Narissą i wiedzą, jaka została jej udostępniona, dziewczyna pozostawała tak samo bezsilna jak na początku nauki.
Potrząsnęła głową, próbując przegonić czarne myśli i przywołać inne wskazówki. Czego jeszcze potrzebowała do przywołania światła? Słońce świeciło jasno, w myślach już rysowała odpowiednie gesty – które powoli zaczęły klarować się pośród spanikowanych myśli. Ale coś ją zatrzymywało. Jakaś… Obawa. Czuła jak ramiona jej drżą – ze zmęczenia czy ze strachu? I nie mogła nawet drgnąć. W myślach krzyczała No dalej! Zrób coś!, ale jej ciało nie słuchało, zastygnięte w dziwacznej pozie.
— Emnesia — odezwał się łagodnie Hadres.
Zacisnęła mocniej powieki, nie chcąc na niego patrzeć. Nie chcąc widzieć rozczarowania w jego oczach. Słyszała jak podchodzi do niej powoli i zatrzymuje się po jej prawej.
— Nie musisz tego robić. Widzę jak wiele cię to kosztuje. Jak boisz się…
— Niczego się nie boję! — przerwała, otwierając szeroko oczy i posyłając mu gniewne spojrzenie. — Nawet tak nie mów!
— Ale zmuszasz się do czegoś, czego nie chcesz robić — odparował bez chwili wahania. — Nie musisz mi niczego udowadniać. Nikomu nie musisz nic udowadniać.
— Muszę! — syknęła. Opuściła zdrętwiałe ramiona i odwróciła się, by stanąć z nim twarzą w twarz. — Jeśli mam pokonać Adisha, to muszę udowodnić, że panuję nad magią! Że jestem silniejsza od niego i jego magów! Jak mam walczyć, gdy nawet głupiego światła nie potrafię przywołać!? Czy to nie ty mówiłeś, że potrzebuję siły? Czy nie po to jadę do Vox?
— To nie oznacza, że powinnaś się do tego zmuszać — zaprotestował, potrząsając gwałtownie głową. — Emnesia, nie nauczysz się wszystkiego w kilka dni. Nikt nie jest do tego zdolny, nawet ktoś obdarzony boską mocą. Na opanowanie magii potrzeba miesięcy. Nawet całych lat!
— Nie obchodzi mnie to! — Czuła jak krew szumi jej w uszach, a gorąco oblewa policzki. Czemu ciągle to powtarzał? Czemu wszyscy to powtarzali? Jakby nie obchodziły ich jej uczucia, a jedyne, czego chcieli, to zamknąć ją z dala od świata i zająć na resztę życia czytaniem zakurzonych ksiąg. — Nikt nie będzie mi mówił, jak długo mam się czegoś uczyć! — warknęła. — Nie będę tracić całych lat, gdy Adish robi, co tylko chce. Gdy niszczy życia i nikt nie może go powstrzymać! Ja chcę, ja muszę umieć już teraz!
— To nie jest…!
— Na boginię, zamknij się! — Pchnęła go gwałtownie, aż zachwiał się i cofnął o krok.
Zapadła gwałtowna cisza. Emnesia patrzyła na mężczyznę, ale nie widziała go; tylko ciało leżące pośród rozrzuconych książek. Chłód rozlał się po jej ciele, do gardła podeszła żółć.
— O bogini — jęknęła, unosząc dłonie do twarzy.
— Emnesia… — zaczął Hadres, robiąc krok w jej stronę. Potrząsnęła głową, odsuwając się pośpiesznie.
— Musisz iść — wymamrotała. — Po prostu… Zostaw mnie. Zostaw mnie w spokoju!
Odwróciła się na pięcie, unikając jego wyciągniętej dłoni. Nie słuchając jak za nią woła, popędziła w las.


Rozdział trzydziesty pierwszy

2 komentarze:

  1. Miałam wylapane błędy wszelkiego rodzaju, głównie dywizy, ale głupi telefon postanowił zmienić stronę, na "plus" o autorce :( i nie chce mi się szukać ponownie... Mały zobaczy telefon i zaczną się krzyki, że chce "baje".
    Pamiętam, że w zdaniu o Rikce i H...nigdy nie pamiętam, choć kojarzy mi się z gorsetem XD brakuje słowa "raz", odnośnie " pierwszy raz ich spotkała", chyba tak jakoś było.
    Drugi raz brakło słowa gdy Hadres rozmawia z Emnesją o jaskiniach. Kurcze, ale nie pamiętam...
    Czytalam wczoraj 99% tekstu, ale sen mnie pokonał i skończyłam dziś.

    Się porobiło. Bliźniak chciał być miły, a kolejny raz wkurzył dziewczynę. Tym razem była w stanie zapanować przed wybuchem i nie przysmaliła twarzyczki blondyna. Tej to się spieszy, niecierpliwie się powtórnie. To wada nabyta z domu, co nie? Wszystko podane na tacy, a nauka nigdy od niej nie wymagała, aż tak wielkiego wysiłku.
    Biedny ten Hadres, chce dobrze, a za każdym razem wychodzi "jak zwykle". Biedulek.
    Ps. Valmet nalegał ze wzgledu na szlachcianka, czyż nie? ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emnesia będzie tupać i krzyczeć, jak coś się jej nie podoba. Szczególnie jeśli chodzi o rodzinę. ;)
      A Valmer swoje powody ma. Tylko kto wie, co naprawdę nim kieruje.
      Pozdrawiam.

      Usuń