10 lis 2018

Rozdział trzydziesty pierwszy: Przedgórze

W podróż wyruszyli o nieludzkiej godzinie, jak określiła to w duchu Emnesia. Na zewnątrz wciąż panowała noc, a niebo pokrywała atramentowa czerń. Nawet zwierzęta milczały, pogrążone we śnie; tylko gdzieś w oddali huczała sowa. Emnesia półprzytomna ubrała się w strój podróżny, zaplotła włosy i z Hadresem u boku wyszła przed dom. Mężczyzna nie próbował jej zagadywać, chociaż nie była pewna, czy z powodu jej półprzytomnego kroku, czy tego, co stało się dzień wcześniej. Sama nie wspominała rozmowy ani słowem, skupiając się na stawianiu jednej nogi przed drugą.
Ich drużyna krzątała się na podwórzu w świetle latarni, rozmawiając cichymi głosami i sprawdzając bagaże. Rikka i Gorsten stali obok jucznego konia, pakując prowiant. Dyskutowali o czymś z zapałem i zdawało się, że nie mogli dojść do porozumienia, co do rozłożenia rzeczy. Gdzieś niedaleko nich Bardur pochylał się ku Savianie, słuchając z uwagą, co ta mówi. Ubrał się w ciemny strój, zlewający z mrokiem nocy. Przy pasie nosił miecz, o który mimochodem opierał dłoń. Wyglądał na rozluźnionego, być może najbardziej ze wszystkich zebranych.
W centrum zamieszania, otoczona rodziną, stała Narissa. Mówiła coś do stoickiego Jehana, gestykulując przy tym zamaszyście. Pozostała dwójka jej dzieci sprawdzała juki przy siodłach swoich koni – jednak po rzucanych matce spojrzeniach, łatwo było poznać, że słuchają z uwagą. Ernald uśmiechał się tylko łagodnie, patrząc na kobietę z nieukrywaną czułością.
— Nareszcie jesteście — odezwał się Valmer, gdy Emnesia i Hadres dołączyli do grupy. — Narissa daje jeszcze ostatnie instrukcje. — Ściszył głos, nachylając się do nich. — Po raz dziesiąty, ale nie próbujcie jej tego wytykać. Odgryzie wam głowę.
— Wydaje się spokojna — skomentował Hadres, patrząc na kobietę. — Jak na kogoś, kto ma na kilka miesięcy opuścić rodzinę — dodał, z lekkim wahaniem w głosie.
Valmer zaśmiał się cicho i zwrócił do Emnesii. Dziewczyna stała bezczynnie, mrugając powoli i gapiąc bezmyślnie na Rikkę i Gorstena.
— Twój wierzchowiec czeka — rzekł, dotykając jej łokcia, by zwrócić na siebie uwagę. — Tędy.
Poprowadził ją do ciemnokasztanowej klaczy, która parsknęła cicho na ich widok. Uszy miała nastawione do przodu i gdy mężczyzna wyciągnął do niej dłoń, natychmiast wepchnęła w nią nos.
— Chyba cię lubi — mruknęła Emnesia. Pogładziła szyję zwierzęcia, które całą uwagę skupiło na Valmerze.
— Mogło się zdarzyć, że czasami przynosiłem jej smakołyki. Właściwie... Wszystkim wierzchowcom w stajni — odparł mężczyzna, przybierając zakłopotany wyraz twarzy. — Ale to nie moja wina, że tego roku dostaliśmy tak dużo owoców. Na pewno by się zmarnowały, gdybym… Zresztą, nieważne. Klacz ma na imię Antessa. Zapoznajcie się, bo za chwilę ruszamy. — Spojrzał w stronę Narissy, teraz mówiącej coś do uśmiechniętego łagodnie Ernalda. — Za dłuższą chwilę.
Posłał jej jeszcze uśmiech i odszedł w stronę Hadresa, zajmującego się własnym wierzchowcem. Emnesia jęknęła cicho, opierając czoło o szyję klaczy. Oczy same jej się zamykały, a głowę wypełniała mgła. Dziewczyna najchętniej wróciłaby do łóżka, przykryła się szczelnie kołdrą i nie wychodziła stamtąd przez następne kilka godzin. O świcie poszłaby do biblioteki, żeby dokończyć układanie ostatnich książek. Pouczyłaby się magii. Zrobiłaby cokolwiek innego, tylko nie jechała nocą do odległego o wiele tygodni zamku w górach. Świadomość, że czekała ją długa, męcząca podróży odbierała wszelkie chęci do działania.
Czy naprawdę nie mogli odłożyć tego na trochę później? Kilka godzin? Dni? Samo ruszanie o tak wczesnej porze zakrawało na zbrodnię. Kto planował początek podróży na środek nocy, gdy normalni ludzie jeszcze spali?
— Emnesia, kochanie. — Wyprostowała się, otwierając szeroko oczy i zamrugała na stojącą obok Rikkę. — Mam dla ciebie śniadanie — rzekła kobieta, podając jej schludne zawiniątko. Dziewczyna chwyciła je odruchowo i przycisnęła do piersi. — Łatwe do zjedzenia w siodle. Narissa chciała wyjechać jak najwcześniej, żeby o świcie być już daleko od domu.
— Oczywiście — mruknęła Emnesia, gładząc szyję Antessy.
— Na początku będzie nieprzyjemnie — mówiła Rikka. — Ale niedługo przywykniesz. Zawsze nadchodzi taki moment, że podróż przestaje być uciążliwa. Uczysz się radzić z niewygodą. Znajdujesz coraz lepsze rozwiązania problemów…
Czemu? Czemu ktokolwiek jest tak ożywiony o tej porze? myślała Emnesia, słuchając jej półprzytomnie. W pewnej chwili słowa kobiety zaczęły się rozmywać i brzmieć jak niewyraźna paplanina. Ciężko było wyłapywać ich znaczenie, gdy całą uwagę skupiało się na powstrzymywaniu przed zamknięciem oczy i nieustannym ziewaniem.
— ...I masz tyle osób do pomocy! — dodała głośniej Rikka, na chwilę wytrącając Emnesię z półsennego letargu. — Hadres nie pozwoli, żeby spotkały cię trudności. Wszystkiego cię nauczy. Taki dobry z niego chłopak!
— Tylko dlatego, że nie wiesz, co wyrabiam jak nie ma cię w pobliżu. — Emnesia podskoczyła, gdy obok nich pojawił się sam zainteresowany. — Zamiast pochwał dostałbym tylko długie kazanie.
— Nie opowiadaj głupot, dzieciaku — zrugała go Rikka i zaraz zarzuciła mu ramiona na szyję w czułym uścisku. — Uważaj na siebie. I na tego swojego niemądrego brata. Nie daj mu wpaść w żadne tarapaty.
— Nie wiem czy to wykonalne — zaśmiał się Hadres, również obejmując kobietę. — Jest ode mnie starszy i zawsze zrzędzi godzinami, gdy zaczynam się o niego martwić. Sądzi, że z nas dwóch tylko on ma prawo mną się opiekować.
Nie wydawał się bardzo opiekuńczy, jak wracałeś do zdrowia, pomyślała przelotnie Emnesia. Ziewnęła potężnie, ukrywając twarz w zgiętym łokciu. Chwilę później poczuła nieprzyjemny skurcz w brzuchu – żołądek zaczynał dawać o sobie znać.
— Kiedy ruszamy? — zapytała, gdy pożegnanie między dwójką się skończyło i Rikka odeszła, by wyściskać Valmera. — Myślałam, że zajmie to mniej czasu.
— Pożegnania zawsze są długie — odparł Hadres. Spoglądał z niewielkim uśmiechem na zebranych. Narissa skończyła swoją tyradę i teraz obejmowała Jehana, a zaraz po nim Ernalda, w bardzo męskim geście poklepując ich obu po plecach – jak żołnierz żegnający się z towarzyszami broni, a nie kobieta z rodziną. — Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy podczas naszej obecności.
— Myślisz, że stanie się coś złego? — zapytała, mrugając sennie i bezwiednie klepiąc Antessę po szyi. Klacz parsknęła, trącając ją nosem w ramię.
— Nie — zaprzeczył pośpiesznie mężczyzna i zaraz skrzywił się. — Mogę mieć jedynie nadzieję, że wszyscy będą bezpieczni. To miejsce jest ukryte, więc szansa na atak jest mniejsza, ale… Żyjemy w ciężkich czasach. — Westchnął, przeczesując włosy palcami. — Powinienem sprawdzić, czy zabrałem wszystko na podróż — dodał szybko, po czym odszedł w stronę swojego wierzchowca.
— Doprawdy — mruknęła Emnesia, znowu poklepując Antessę. W końcu oderwała się od jej ciepłego boku i wzdrygając w nagłym powiewie chłodu, zaczęła przeglądać wiszące przy siodle juki.

***

Pierwsze kilka godzin podróży minęło Emnesii w sennym otępieniu. Dziewczyna kołysała się w siodle, gdy jechali gęsiego pośród mrocznego lasu. Drogę oświetlały im tylko kołyszące się miarowo lampy. Wokół panowała cisza; taka, która zawsze następowała niedługo przed świtem. Zwierzęta milczały, pogrążone we śnie, tylko czasem jakiś szelest przyciągał uwagę. Drzewa skrzypiały ponuro, znacznie głośniej niż za dnia – niczym zjawy, czające się w mroku i gotowe rzucić na ofiarę.
Kotlina i ukryty dom były już daleko za ich plecami, gdy pojaśniało na dobre. Dzień nie zapowiadał się tak dobrze jak poprzedni. Chmury znowu pokryły niebo, nadając wszystkiemu ponury, szarawy odcień. Na dodatek wiatr się wzmógł, szarpiąc bezlitośnie ubraniami i wdzierając lodowate palce w każdy odkryty skrawek materiału. Unikali otwartego terenu, kryjąc się pośród rozsianych po górach drzew. Tutejsze lasy nie rosły tak gęsto jak w dolinach, ale wystarczyło ich, żeby przez większość czasu pozostawać w ukryciu.
Gdy tylko pojaśniało, humory grupy się polepszyły. Jadący za Emnesią Valmer zaczął nucić coś cicho, a pozostali wdali się w ciche rozmowy.
Niewiele to jednak zmieniło, jazda nadal była monotonna. Po jakimś czasie Hades dołączył do Emnesii i zaczął wskazywać co ładniejsze widoki i co dziwniejsze twory natury, ale ta wciąż nie mogła strząsnąć z siebie otępiającego znudzenia.
— Czy cała podróż będzie tak wyglądać? — zapytała, gdy zatrzymali się na popas. — Tylko jazda i góry i… Nic więcej.
— Ostatnio też tak podróżowaliśmy — przypomniał Hadres.
— Nawet mi nie przypominaj — wymamrotała.
— Im mniej się dzieje, tym lepiej — stwierdził Valmer. Uśmiechnęła się do niego mimowolnie. — Nuda oznacza bezpieczeństwo. Zapamiętaj to sobie. Nadejdzie czas, gdy będziesz za nią tęsknić.
— Szczerze wątpię — odparła. Zmrużyła oczy, widząc jak dwaj mężczyźni wymieniają znaczące spojrzenia. — Przecież nie mówię o żadnych atakach dzikich zwierząt! Czy… Innych strasznych rzeczach! Ale mogłoby zdarzyć się coś ciekawego – i wcale nie niebezpiecznego!
— Zawsze możemy rozmawiać — zaproponował Hadres z uśmiechem. — Podejrzewam też, że nadal będziesz się uczyć magii. A ja mogę pokazywać ci inne sztuczki, przydatne w dziczy.
Ty to nazywasz rozrywkami, dla mnie to obowiązek, chciała powiedzieć, ale przygryzła wargę, rzucając mu tylko spojrzenie spode łba. Valmerowi również, gdy bez słowa przytaknął bratu.
Wkrótce ruszyli dalej i tym razem dziewczyna znalazła się z przodu grupy. Jechała tuż obok Narissy, która nie traciła nawet chwili na rozpoczęcie kolejnej lekcji.

***

Zawsze ruszali przed świtem, a na noc zatrzymywali się długo po zachodzie słońca. Sefara i Bardur co rusz opuszczali grupę, by dokonać zwiadu i wybadać drogę przed nimi. Czasami odjeżdżali oboje, czasami tylko jedno z nich. Zawsze jednak znikali na długie godziny – zdarzało się nawet, że na dzień lub dwa – po czym wracali przynosząc wieści o tym, co czeka na drodze. Emnesia nie wiedziała, czy dobre, czy złe, bo ich twarze zawsze nosiły ten sam, poważny wyraz, gdy zdawali raport Narissie.
— Droga jest nieprzewidywalna — wytłumaczyła kobieta, zauważając spojrzenie, którym dziewczyna mierzyła dwójkę zwiadowców, znowu odjeżdżających w las. — Czasami przez długie tygodnie pozostaje niezmienna. Czasami z dnia na dzień staje się nieprzejezdna. Wiedząc, co nas czeka, będę mogła wymyślić rozwiązanie problemu, zanim go napotkamy.
— A co, jeśli rozwiązania nie znajdziesz?
— Wtedy pozostaje improwizować — odparła prosto Narissa.
Emnesia bardzo szybko przypomniała sobie, czemu nienawidzi podróży konnej – i jakiejkolwiek podróży nie odbywanej w wygodnym wnętrzu karocy. Dawno zapomniane bóle nóg, pośladków i pleców powróciły. Razem z nimi cały szereg otarć i drobnych ran, które pojawiały się niezauważenie, tylko żeby dokuczać przez kilka kolejnych dni. Hadres zapewniał, że wkrótce do tego przywyknie, ale im dłużej to powtarzał, tym większej nabierała ochoty, by kopnąć go w kostkę lub łydkę – lub cokolwiek co zaboli najmocniej. Jak ktokolwiek mógł przyzwyczaić się do równie prymitywnych warunków? Szczególnie ktoś taki, jak ona – wychowany na damę, nie zakurzonego, szarpanego przez zimny wiatr obieżyświata. Kto wybrałby brodzenie przez śnieg lub błoto na rzecz wygody ciepłego, suchego domu?
Tylko szaleniec wyczekiwałby podróży z radością, myślała ponuro dziewczyna.
W najgorszych chwilach skupiała myśli na rodzinie i domu, który musiała opuścić. Przypominała sobie, jak przyjemnie wędrowało się w towarzystwie rodziców. Ich wóz oplatała magia, która chroniła przed wstrząsami i zawsze utrzymywała we wnętrzu przyjemną temperaturę. Słudzy rozbijali obóz i przygotowywali doskonałe posiłki. Dbali też, by pójście na stronę odbywało się w cywilizowanych warunkach – nie za byle krzakiem, na widoku każdego, komu zdarzyło by się przechodzić.
Jednak w pewnej chwili pojawiła się myśl, że nie jest tak do końca źle. Okolica potrafiła urzec swym pięknem – czasami słońce wychodziło zza chmur, by rozświetlić pnące się po ich lewej góry, a innym razem docierali w miejsca, z których rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na doliny – jej towarzysze nigdy nie cichli, zawsze coś opowiadając lub żartując między sobą, a jej samej towarzystwa często dotrzymywał Valmer. Jego komplementy nie brzmiały tak żarliwie, jak podczas ich spacerów – nabrały delikatnej nuty, trudne do wyłapania komuś, kto nie wiedział gdzie patrzeć. Mimo to serce nadal waliło jej jak szalone, gdy przemawiał do niej niskim głosem i nie mogła powstrzymać palących jej policzki rumieńców.
Innym razem urzekał ją opowieściami ze swych własnych podróży do dalekich krain. Nie wiedziała, jak to czynił, ale w jego ustach wędrowanie brzmiało jak przygoda, nie żmudna konieczność. Malował w jej umyśle piękne miejsca, wyjęte jakby wprost z bajki: pałace ze złotymi kopułami zamiast dachów, ogrody pełne pachnących kwiatów, owoce smakujące niczym słoneczne lato. Niekiedy w snach nawiedzały ją wizje tych miejsc i zdawały się wtedy tak bliskie, jakby na wyciągnięcie ręki.
Nadszedł wieczór, kilka dni po wyruszeniu, gdy obozowali pod nawisem skalnym – jednym z licznych, jakie dało się znaleźć w tych okolicach. Valmer snuł kolejną opowieść ze swych podróży na daleką północy, przyciągając tym uwagę nie tylko Emnesii, ale też Andersa, który wpatrywał się w niego z przejęciem. Hadres, przygotowujący z Nakis kolację, przewracał co chwilę oczami.
— … I wtedy chwyciłem dokumenty, jak leżały — mówił Valmer, wykonując gwałtowny gest, jakby coś łapał — i pognałem ile sił w nogach, żeby mnie nie dorwali! Podniósł się alarm na całe miasto. Gdyby nie droga przez kanały, to na pewno by mnie dorwali!
Kanały, wzdrygnęła się Emnesia. Jeszcze pamiętała te kilka dłużących się minut, gdy sama musiała tą drogą uciekać. Wątpiła, żeby kiedykolwiek zdołała wymazać to wspomnienie.
— Alarm na całe miasto? — powtórzyła Nakis drwiącym tonem. — Masz na myśli, że goniło cię kilku spanikowanych strażników, którzy za wszelką cenę chcieli odzyskać skradzioną własność ich pana? Doprawdy, brzmi strasznie.
— To była gwardia hrabiego, nie kilku spanikowanych strażników — poprawił Valmer, mrużąc oczy. — Nie miałbym szans zwyciężyć z nimi w walce. Albo by mnie zabili, albo zaciągnęli do lochu.
Z podstępnym uśmieszkiem, Nakis już otworzyła usta – by mu dogryźć najpewniej – gdy przerwał jej stukot kopyt. Spomiędzy drzew wypadły dwa wierzchowce, dyszące i parskające głośno. Ledwo zdążyły się zatrzymać, a Sefara i Bardur już zeskakiwali z ich grzbietów. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc, instynktownie przygotowując do walki. Dwójka podeszła prosto do Narissy. Na ich słowa serce Emnesii zamarło w piersi.
— Przynosimy złe wieści!


Rozdział trzydziesty drugi

3 komentarze:

  1. Część Vadredra!
    Gratuluje ponownej wygranej na rozdział miesiąca :)
    Parę dni temu czytalam ten odcinek, ale nie było jak skomentować, bo akurat musialam kłaść bąbla do spania i później mi umknęło. Teraz skakalam po tekście by upewnić się, iż przeczytałam cały. Ale tak.

    Valmer to umie ją oczarować w przeciwieństwie do brata XD Hadres choć się stara nie jest tak doceniany.
    Ciekawe jakie złe wieści przywędrowały wraz z dziećmi Narissy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie. I również gratuluje zebranych głosów. :)
      Cieszę się, że widać starania Valmera w oczarowaniu Emnesii. O to właśnie chodziło. ;)

      A przekręcanie mojego nika ani trochę mnie nie dziwi. Sama taki skomplikowany wybrałam, to od razu się też pogodziłam, że nie łatwo będzie go powtórzyć. :)

      Usuń