17 lis 2018

Rozdział trzydziesty drugi: Burza nad horyzontem

Zebrali się wszyscy w półokręgu, blisko ogniska, by wysłuchać wieści. Sefara i Bardur stanęli tak, by każdy mógł ich dobrze widzieć. Oboje przybrali sztywne pozy żołnierzy zdających raport dowódcy. Emnesia mogła niemal poczuć wiszące w powietrzu napięcie.
Każdy spodziewa się najgorszego, pomyślała, nerwowo zaciskając jedną dłoń na drugiej. Może ktoś nas zaatakuje? Może nagła lawina zeszła z gór, zasypując nam drogę? Albo sam Adish przybył, by dokończyć to, co zaczęli jego żołnierze.
— Żołnierze Lorda Adisha pojawili się na drodze do przełęczy — rzekła Sefara, na co dziewczyna ledwo powstrzymała westchnienie ulgi. To oznaczało, że sytuacja nie była aż tak tragiczna? Zerknęła na Narissę. Twarz kobiety przybrała kamienny wyraz, jakby ta za wszelką cenę nie chciała pokazać, co czuje – zmartwienia czy gniewu czy strachu.
— Jak wielu ich było? — zapytała. — Jak daleko od nas są?
— Kilka dni drogi, w najlepszym wypadku — ocenił Bardur. Sefara przytaknęła.
— Nie widzieliśmy pełnego oddziału. Żołnierze poruszali się w rozproszeniu. Ale na pewno wśród nich znajdowało się kilku magów bojowych. Tropicieli także — rzekła. — Nie sądzę, żeby jeszcze o nas wiedzieli, ale po drodze zostawiali czujki. Kilka udało nam się rozbroić.
— Nie wszystkie — dodał ponuro Bardur. — Rozłożyli ich tak wiele, że do niektórych nie mogliśmy dotrzeć, nie alarmując innych.
— Cholerni łowcy magów — burknął Andres, krzyżując ramiona na piersi.
Na te słowa Emnesia zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Przecież armia Adisha słynęła z potężnych magów i magiń. Do czego potrzebni mu byli ludzie zajmujący się chwytaniem takich osób?
— Moglibyśmy je usunąć — odezwał się Valmer. Zerknął na Hadresa i ten zaraz przytaknął. — Nas nie wykryją.
— To nie rozwiąże problemu żołnierzy — odparła Narissa, kręcąc głową. — Ryzyko, że w końcu na nich wpadniemy jest zbyt wysokie. Wolałabym nie marnować czasu i sił na walkę.
— Moglibyśmy wejść na stoki. Okrążyć ich górskimi szlakami — stwierdził ostrożnie Hadres. — Nie znają tych terenów tak jak my. To da nam przewagę.
— Górskie szlaki są trudne. Będziemy wędrować znacznie wolniej. Dni, może nawet całe tygodnie dłużej — wytkną Valmer. — Nie mamy takiego czasu. Za kilka miesięcy przełęcz stanie się nieprzejezdna. Już teraz ryzykujemy, próbując ją pokonać.
— Moglibyśmy ich okrążyć i zamiast do przełęczy iść dalej na zachód, do przystani. Przeszlibyśmy na południe wybrzeżem.
— Podróżowalibyśmy miesiącami. Nie starczy nam zapasów na tak długą podróż — powiedziała Narissa. Westchnęła, pocierając ze zmęczeniem brwi. — Nie sądziłam, że żołnierze Adisha tak szybko i licznie rozprzestrzenią się po okolicy. Jeszcze do niedawna zajmował się wojną na północy. Czemu wysyła tak wiele sił na południową granicę?
— Z powodu awatara? — odezwał się Bardur. Spojrzał na Emnesię i dziewczyna poruszyła się niespokojnie. Nie odwróciła wzroku, uparcie odwzajemniając spojrzenie ciemnych oczu. — Zaatakowano twoją rodzinę — zwrócił się do niej. — I wiele ze sprzymierzonych z nią rodów. Adish nie obawiał się wysłać swoich wojsk tak daleko. Czemu nie miałby pójść jeszcze dalej, aż do gór?
— Módlmy się, żeby nie chciał ich przekroczyć — rzekł ponuro Valmer.
— Żadna armia nie pokona gór — oświadczyła Narissa. — Sama pogoda mogłaby wykończyć nawet najlepiej przygotowane wojska. Zaś mniejsze siły zostałyby wypłoszone lub pokonane przez obrońców Vox. Ani do zamku ani w jego pobliże nie można wejść bez zaproszenia.
— Wszystko pięknie — wtrąciła Nakis. — Ale co zrobimy z żołnierzami, którzy stoją nam na drodze? Do Vox daleko, więc żaden tamtejszy obrońca nam nie pomoże.
— Pozostaje chyba tylko unikać żołnierzy — stwierdził Hadres, patrząc pytająco na Narissę. Ta zacisnęła usta i potrząsnęła głową. Wyglądała ponuro i twarz miała zamyśloną, jakby próbowała już w tej chwili znaleźć jakieś dobre rozwiązanie.
— Muszę to przemyśleć — rzekła. - Wy również. — Spojrzała po każdym z zebranych. — Może istnieć jakieś wyjście z tej sytuacji, lecz teraz go nie widzę. Teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni. Być może wypoczęci zdołamy wymyślić lepsze – bezpieczniejsze – rozwiązanie.
Wszyscy przytaknęli, jedni mniej chętnie od drugich, ale nikt nie wyraził sprzeciwu. Emnesia również, zerkając przy tym niepewnie na pozostałych. Sama nie miała pojęcia, co mogliby zrobić w tej sytuacji. Nigdy nie zajmowała się takimi problemami. W czasie podróży to na strażnikach ojca leżała odpowiedzialność za bezpieczeństwo i wybieranie szlaków wolnych od zagrożeń. Ona wyłapywała ledwie strzępki rozmów na ten temat. Czasami dostrzegała zwiadowcę wyruszającego daleko przed grupą i powracającego, by zdać raport dowódcy straży. Wtedy nieszczególnie ją to obchodziło. Teraz żałowała, że nie wykazała większego zainteresowania. Być może mogłaby zabrać głos w dyskusji, a nie tylko słuchać biernie.
Czuła się tak bezsilna. Niczym głupie dziecko, które każdy musiał chronić i prowadzić za rękę. Cokolwiek próbowała zrobić sama, zaraz wpadała w kłopoty, z których ktoś musiał ją wyciągać. Kiedy doszło do tego, że straciła panowanie nad własnym życiem?
Czy kiedykolwiek nad nim panowała?
Naszła ją odrętwiająca myśl, że nie pamiętała, żeby robiła w życiu cokolwiek z własnej inicjatywy. Nic ważnego. Wybór stroju na dany dzień, podróż do przyjaciół, chęć posiadania jakiejś rzeczy - dawniej wydawało się to istotne. Teraz było zaledwie głupimi kaprysami, pozwalającym jej poczuć się, jakby miała jakiekolwiek znaczenie. Tak naprawdę nie decydowała o niczym. To rodzice planowali jej przyszłość, mówili z kim powinna się zadawać, a z kim nie. Posyłali ją na lekcje, pouczali jak powinna zachowywać się dama, planowali małżeństwo. Ona myślała naiwnie, że się zbuntuje, ale nawet wtedy nie pisnęła słowa sprzeciwu.
Teraz nie potrafiła być nikim innym niż przestawianym z miejsca na miejsce pionkiem. Mówili o niej awatar bogini, lecz czuła się jak wypełniona mocą marionetka. Nawet niezdolna do użycia tej mocy. Czy kiedykolwiek coś znaczyła?
Takie myśli wypełniały jej głowę, gdy kładli się spać, osłonięci kawałkiem skały i otaczającymi ich zaroślami. Niczym mroczne chmury, odcinające ciepłe promienie słońca i przynoszące zimny deszcz. Coś ciężkiego spoczywało na jej piersi, nie pozwalając odetchnąć. Przewróciła się na bok, plecami do pozostałych i skuliła pod swoim kocem.
Zmienię to, myślała, zaciskając mocno powieki.


Rozdział trzydziesty trzeci

2 komentarze:

  1. Oh...
    Nie gadaj, ze tak krótko! To najkrótszy rozdział ever :o
    Czy to z braku możliwości połączenia go z następnym?
    Dobrze ze dziewczyna postanawia coś z soba zrobić. Czas najwyższy wziąć się za siebie umieć we władaniu własne życie
    Pepowine będziemy odcinać! Yay!mam nadzieje ze boleśnie XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No muszę zaprotestować, że chociaż dość krótki, to najkrótszy ten rozdział nie jest. Przyznam, że wyszedł skromniejszy od pozostałych. Jednak uznałam, że jakbym pisała dalej to nigdy bym go nie skończyła i nie wkleiła na czas, więc wolałam zakończyć wcześniej niż później. Myślę, że kolejny to nadrabia. ;)
      Emnesia zdążyła złożyć już wiele postanowień. Teraz tylko patrzeć, aż zacznie je wypełniać.
      No i właśnie! Wreszcie zacznie robić coś samodzielnie. :D

      Usuń