24 lis 2018

Rozdział trzydziesty trzeci: Wrogi szlak

Stali na wysokim płaskowyżu, pośród przytłaczającej szarości. Pod nimi wiły się głębokie kotliny, ich dna ukryte w nieprzeniknionym mroku. Góry rozciągały się wokół, chłodne i ponure. Nic nie słyszeli, tylko wycie lodowatego wiatru, szarpiącego bezlitośnie ubraniami. Na niebie zebrały się gęste chmury, pokrywając świat zimowym cieniem.
— Są tuż za nami — powiedział wojownik i Emnesia przytaknęła. Stał tuż obok, lecz nie widziała jego oblicza. Tylko kruczoczarne włosy i ostry profil. — Przełęcz była pułapką. Nie powinniśmy do niej wchodzić.
— Nikt nie mógł tego przewidzieć — odezwała się magini. Wiatr szarpał niebieskim woalem skrywającym połowę jej twarzy. Ciężki płaszcz spływał po jej sylwetce aż do skał pod stopami. Pośród szarości lśniła niczym drogocenny kamień. — Szliśmy na ślepo. Sądziliśmy, że wiara nas ochroni.
— Spokojne życie uśpiło naszą czujność. — Głos mężczyzny wypełniła gorycz. — Rozleniwiliśmy się w swoich bezpiecznych schronieniach. Teraz za to płacimy. Ile czasu zostało, nim i nas schwytają?
— Wciąż jest nadzieja — rzekła Emnesia przez zdrętwiałe usta. Chłód narastał. Jego niewidzialne palce powoli wspinały się po jej ciele. — Nie takie jest nasze przeznaczenie. Nie możemy się poddawać.
— Lecz dokąd zaprowadzi nas los? — zapytała magini.
Odpowiedź nie padła. Zamilkli, patrząc jak znad horyzontu nadciąga chmura – ciemniejsza od szarej zasłony nieba. Wokół nich narastał niski grzmot i odbijał się echem między żebrami. Czekali w milczeniu, niewzruszeni pod naporem coraz silniejszego wiatru.
Wiedzieli, co nadchodzi.

***

Emnesia obudziła się powoli i ociężale. W głowie jej wirowało, a powieki zdawały się sklejać ze sobą. Przetarła je kłykciami i powoli usiadła na sienniku. Dopiero po kilku sekundach zauważyła, że nikt już nie śpi i wszyscy uwijają się wokół ogniska. Zamrugała, próbując pozbyć się sennej mgły sprzed oczu.
Pierwszego zauważyła Hadresa, który gotował posiłek i powstrzymywał Andersa przed wsypaniem do garnka jakichś przyprawy. Obaj kłócili się szeptem, ten pierwszy wyraźnie zirytowany, drugi szeroko uśmiechnięty. Zaraz obok nich siedzieli Narissa, Bardur i Sefara. Pierwsza kobieta trzymała na kolanach kawałek pergaminu, który uważnie oglądali, dyskutując przyciszonymi głosami. Wydawali się mocno zaabsorbowani rozmową, lecz co chwilę jedno z nich rzucało wokół czujne spojrzenie, sprawiając wrażenie, że są grupą spiskowców. Nakis stała obok swojego wierzchowca, gładząc go po szyi i mówiąc do niego łagodnym głosem. Valmera nie było nigdzie w pobliżu.
Emnesia poczuła ukłucie irytacji, że nie obudzili jej wcześniej. Nie pierwszy raz zdarzyło się, że spała dłużej od pozostałych. Jakby specjalnie pozwalano jej odpoczywać, podczas gdy pozostali musieli wstawać o świcie, by przygotować się do dalszej drogi. Podejrzewała, że to sprawka Narissy – kto inny zdecydowałby na takie rozpieszczanie dziewczyny?
Odpychając nieprzyjemne uczucie, rozciągnęła się z grymasem i wyszła spod koca. Hadres uniósł wzrok, uśmiechając się do niej szeroko.
— Masz dobre wyczucie czasu — rzekł. — Jedzenie za chwilę będzie gotowe.
Kiwnęła bez słowa głową. Jak miała co rano w zwyczaju, rozplotła warkocz i przeczesała włosy palcami. Skrzywiła się na szorstkość i splątane kosmyki – w czasie podróży nie mogła ich odpowiednio pielęgnować, przez co straciły cały blask i gładkość. Nie pamiętała kiedy ostatnio wyglądały pięknie, a nie tylko schludnie. Zamiast złocistych fal miała na głowie siano, które musiała codziennie zaplatać, żeby całkiem nie zmarniały.
Złożyła swoje rzeczy i spakowała do juków. Przez długą chwilę gładziła Antessę po szyi, gdy ta wepchnęła jej pysk w dłonie, domagając się pieszczot. W końcu umknęła z powrotem do ogniska, gdzie otrzymała miskę z rozgotowaną i mocno przyprawioną papką czegoś. Jedzenie, które spożywali, nie zachwycało jakością, ale nauczyła się zatrzymywać komentarze na ten temat dla siebie. Nie czuła głodu tak jak wtedy, gdy wędrowała do domu Narissy i to jej wystarczyło.
Po śniadaniu – w czasie którego powrócił Valmer – skończyli pakowanie, zatarli ślady obozu, na tyle na ile mogli, po czym ruszyli dalej. Przez kilka godzin jechali tą samą drogą co wcześniej, jakby dyskusja poprzedniego dnia w ogóle nie miała miejsca.
— Narissa ma plan — wytłumaczył Hadres, widząc niepewne spojrzenia, które Emnesia rzucała kobiecie. — Niedaleko znajduje się przejście między góry. Prowadzi do Doliny Drovonos, przez którą płynie rzeka. To mało przyjemny szlak. Trudniejszy od tego, którym mieliśmy jechać. Stromy i ciemny. - Skrzywił się, pocierając podbródek. - Ale Bardur i Sefara dotarli aż do przejścia do doliny i nie znaleźli śladów żołnierzy Adisha. Mogą wcale o nim nie wiedzieć, a to daje nam przewagę.
— Czy to bezpieczne? — zapytała dziewczyna, marszcząc nos. — Taka stroma droga przy rzece? Jak głęboka jest ta rzeka?
— Sama woda nie sięga wysoko — odparł powoli Hadres. I sama jego mina mówiła, że stoi za tym duże ale. — Dolina jest znacznie głębsza. Upadek na jej dno mógłby skończyć się dość… Nieprzyjemnie.
Śmiercią, dopowiedziała sobie w myślach Emnesia. Skrzywiła się, czując ból w dłoniach i dopiero gdy spojrzała w dół, zauważyła jak mocno zaciska pięści. Zmusiła się do rozluźnienia ich i położeniu na łęku siodła.
— Dlatego przejechanie jej zajmie nam tak długo czasu — tłumaczył Hadres, nie zauważając jak bardzo jest spięta. — Będziemy musieli poruszać się bardzo powoli. Czasami o własnych siłach.
— Często tamtędy jeździłeś?
— Tylko raz. — Uśmiechnął się krzywo. — I to dlatego, że mój głupi brat mnie przekonał, że to świetny pomysł! — dodał głośniej.
Jadący przed nimi Valmer posłał im przez ramię szarmancki uśmiech. Emnesia opuściła szybko głowę, próbując ukryć rumieniec, który na ten widok rozlał się po jej twarzy.
— Damy radę — zapewnił Hadres. I znowu albo nie dostrzegł albo zignorował jej zachowanie. Po cichu była za to wdzięczna.
Dwa razy zatrzymali się na krótki postój, zanim dotarli do przejścia w głąb gór. Okazała się nim wąska szczelina między skałami – niewidoczna, jeśli nie wiedziało się, gdzie patrzeć i na tyle szeroka, żeby przecisnął się nią objuczony koń. O ile wcześniej góry wznosiły się nad nimi na zmianę to stromo to łagodnie, to tutaj stanowiły niemal całkiem pionowe ściany. Pięły się setki metrów w górę, rzucając cień na wszystko pod sobą. Emnesia musiała powstrzymywać się od zadzierania co chwilę głowy, żeby szukać wzrokiem ich szczytu.
Przez pierwsze kilka minut jazda wąskim przejściem nie robiła wrażenia. Jednak z każdym krokiem otaczające ich skały robiły się coraz bardziej przytłaczające. W pewnej chwili Emnesia złapała się na tym, że dyszy ciężko. Odniosła wrażenie, że serce wali jej tak mocno, że wszyscy mogą usłyszeć. Próbowała uspokoić oddech, lecz nie dało jej to nic poza rosnącym uciskiem w piersi.
- Jak długo będziemy jeszcze jechać? - zapytała zduszonym głosem, nie wiedząc dokładnie do kogo się zwraca. Valmer odwrócił się by posłać jej pocieszający uśmiech.
— Już niedaleko — zapewnił łagodnym głosem. Przytaknęła, chociaż nie wierzyła mu nawet przez sekundę.
I miała rację, bo jechali jeszcze bardzo długo – odniosła wrażenie, że całą wieczność. W pewnej chwili poczuła uścisk głodu w brzuchu, lecz nie sądziła, że zdoła cokolwiek przełknąć. Odmawiała za każdym razem, gdy proponowano jej jedzenie, ściągając na siebie zmartwione spojrzenia części towarzyszy. Ignorowała je, zamiast tego skupiając się na własnym oddechu i zadzieraniem głowy ku szaremu niebu.
Zmierzchało, gdy do ich uszu dotarł dźwięk płynącej wody. Jechali jeszcze jakiś czas, aż wąskie przejście zaczęło się rozszerzać. Dotarli do wylotu do głębokiej doliny, dnem której płynęła rwąca rzeka.
— Rozbijemy tu obóz — oświadczyła Narissa, na co rozległo się niejedno westchnienie ulgi. Dopiero wtedy Emnesia zauważyła, że nie tylko ona źle znosiła przeprawę przez wąski przesmyk. Spojrzała po twarzach towarzyszy i z pełną poczucia winy ulgą dostrzegła jak blado wyglądają. Nawet piękne rysy Nakis ściągnęły się w głębokim znużeniu.
Znaleźli kawałek w miarę płaskiej ziemi, osłoniętej częściowo przed lodowatym wiatrem kilkoma ostrymi skałami. Konie ustawili w najbardziej oddalonym od krawędzi miejscu i Narissa narysowała na ziemi magiczne znaki, mające ogrzać zwierzęta i zapobiegać ich oddalaniu się od obozowiska.
— Strasznie tu zimno — skomentowała Emnesia, zwracając się do stojącego obok Hadresa. Zdrętwiałymi dłońmi czyściła boki Antessy i jednocześnie próbowała poprawić swój płaszcz, żeby lepiej chronił przed wiatrem — Gorzej niż poza doliną. Jak mamy podróżować w takich warunkach?
— Z pomocą magii — rzekła Narissa, podchodząc do nich i odkładając siodło swego konia obok pozostałych. — Istnieją liczne zaklęcia chroniące przed nieprzyjazną pogodą. Wcześniej mogliśmy poradzić sobie bez nich, ale tutaj nawet nie chcę próbować. Pogoda w Dolinie bywa bezlitosna. Wielu nieostrożny wędrowców tu zginęło. My do nich nie dołączymy. Sądzę, że tej magii nauczysz się szybciej niż innych — dodała, unosząc znacząco brwi. — Silna potrzeba jest najlepszym nauczycielem.
Emnesia skrzywiła się w odpowiedzi. Jak dotąd nieczęsto zdarzało się, żeby rzuciła jakiekolwiek zaklęcie poprawnie. Czasami jej moc rozlewała się, dając bardzo przypadkowe – i całe szczęście niegroźne – efekty. Najczęściej nie działo się zupełnie nic.
Dalsza podróż okazała się bardzo mozolna. Tak jak przewidywał Hadres, szli powoli i co jakiś czas zsiadali z koni, by prowadzić je za sobą. Nie istniała tu żadna ścieżka, tylko kawałek ziemi wzdłuż doliny, ciągnący się wysoko nad rzeką i na tyle szeroki, by dało się nim prześlizgnąć. Rzeka płynęła po ich lewej, kilkadziesiąt metrów pod nimi, a spadek wyglądał przerażająco stromo. Emnesia wolała nie spoglądać w dół, w obawie, że straci równowagę i runie prosto w przepaść.
Dni stały się ciemne, nie tylko z powodu pokrywających niebo chmur, ale cienia rzucanego przez góry. Szczególnie dotkliwe było to podczas nocy, gdy nieprzenikniony mrok otaczał rozbijany przez nich obóz. Nawet przy czystym niebie światło gwiazd i księżyców z trudem rozświetlało dolinę. Drzewa rosły tu nielicznie, a niskie krzewy w ciemnościach przybierały złowrogie kształty skradających się potworów. Na ich widok Emnesia nie mogła myśleć o niczym innym, niż o bestiach z cienia, które niszczyły całe osady w poszukiwaniu magii. Dreszcz przechodził jej wtedy po plecach i pośpiesznie odwracała wzrok od niepokojących kształtów.
Dni upływały wolno i szybko zarazem. Krajobraz doliny nie zmieniał się i czasami Emnesia odnosiła wrażenie, że będą nią jechać w nieskończoność. Jednak dzień i noc następowały po sobie niemal niepostrzeżenie, jakby jakaś niewidzialna istota nakręciła klucz wielkiego zegara, przyśpieszając bieg czasu. Widok słońca stał się odległym wspomnieniem, gdy nawet w najpogodniejsze dni ledwo wiedzieli kilka promieni padających na wartkie wody rzeki. Jedzenie zaczęli racjonować tuż po wjechaniu do ukrytej kotliny i od tamtego momentu towarzyszyło im nieustanne uczucie – nie głodu, nie do końca, ale raczej rozpraszającego myśli nienasycenia.
Dlatego zaskoczeniem było, gdy pewnego dnia Narissa oświadczyła, że Przełęcz Długich Noży jest zaledwie kilka godzin drogi przed nimi.
— Nie ciesz się za wcześnie — ostrzegł Hadres, widząc jak twarz Emnesii się rozpogadza. — Wciąż czeka nas długa przeprawa, a straciliśmy wiele czasu idąc tą drogą.
— Zawsze potrafiłeś pocieszyć — stwierdził sarkastycznie Valmer, rzucając bratu długie spojrzenie. — Twoje słowa dodają otuchy nawet w najgorszych momentach życia.
— Mówię tylko prawdę. Lepiej być gotowym na najgorsze, niż stracić czujność. — Spojrzał z powagą na Emnesię. — Przez Przełęcz będziemy podróżować znacznie szybciej. Nie oznacza to, że nic nam nie grozi. Nie zapominaj o tym.
Samo dotarcie do Przełęczy okazało się trudnym zadaniem. Najpierw musieli zejść stromą ścieżką w dół doliny, potem zaś jechali przez płyciznę. Emnesia trzęsła się, mimo otaczającej ją magii, odpychającej wszechobecne zimno. Każdy krok zbliżający ich do Przełęczy wydawał się wybawieniem – i jednocześnie przyspieszał jej puls, jakby spodziewała się czekającego na nich zagrożenia.
Ostatnie kilkadziesiąt metrów okazało się najgorsze, gdy rzekła wpłynęła w wąskie koryto między skałami i musieli zanurzyć się w niej jeszcze bardziej. Emnesia z niepokojem patrzyła jak jej stopy i łydki znikają pod wodą. Pochyliła się nad siodłem, zaciskając na nim dłonie i licząc każdy swój oddech.
Co jeśli prąd nas zniesie? przemknęła jej myśl. Jeśli zimno osłabi konie? Nie. To nie możliwe. Przecież chroni je magia.
W końcu skały ustąpiły stromym brzegom. Przed nimi zamajaczył most. Jeszcze kilka minut zajęło im dojechanie do niego i znalezienie wejścia dość łagodnego, by móc się po nim wspiąć. Stanęli na udeptanej ścieżce, która ciągnęła się przez kilkanaście metrów w dół i znikała wśród wzniesień. Ziemia pod ich stopami okazała się równa i płaska, jakby ktoś celowo ją wyrównał na potrzeby podróżnych.
— Przechodzimy jeden za drugim — rzekła Narissa, kierując grupę na most. Kopyta wierzchowców zastukały donośnie o kamienie, gdy podążyli za nią gęsiego. Emnesia odetchnęła głęboko, prostując zesztywniałe plecy. Z jakiegoś powodu przejście na drugi brzeg wydało się jej początkiem kolejnego etapu podróży. Jakby zostawili za sobą dawne zagrożenia, a teraz mieli mierzyć się z zupełnie nowymi wyzwaniami.
— Miejmy nadzieję, że najgorsze za nami — usłyszała ponury głos Andersa. Gdy na niego spojrzała, ten wpatrywał się w drogę za nimi. Emnesia podążyła za jego wzrokiem, lecz nie dostrzegła niczego godnego uwagi. Żadnych groźnych bestii, żadnych żołnierzy i magów. Tylko pustą drogę i strome zbocza.
Tego dnia nie przejechali daleko. Tylko tyle, żeby rzeka zniknęła im z oczu. Niedługo potem rozbili obóz i tym razem ani Bardur ani Sefara nie ruszyli na zwiad. Zamiast tego razem z resztą rozłożyli swoje śpiwory w kręgu wokół ogniska. Valmer obrał pierwszą wartę, wspinając się na nierówny kawałek skały, obok którego postanowili spocząć. Jak twierdził, stąd miał dobry widok na drogę, a sam pozostawał niemal widoczny. Emnesia wpatrywała się w niego, gdy szukał wygodnej pozycji na twardym podłożu. Mrugnął porozumiewawczo, dostrzegając jej spojrzenie i uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Wkrótce obóz ogarnęła cisza. Wiatr szumiał między skałami i czasami z oddali dobiegł odgłos jakiegoś zwierzęcia. Odbijały się niepokojącym echem pośród gór, tej nocy głośniej niż zazwyczaj. Dwa śpiwory dalej ktoś chrapał cicho – najpewniej Bardur. Emnesia leżała nieruchomo pod swoim kocem, zaciskając powieki i próbując zasnąć. Coś nie dawało jej spokoju. Odnosiła wrażenie, że głowę wypełniał jej puch. Skrzywiła się, przyciągając nogi do piersi i próbując zmusić do zaśnięcia. Jednak jej ciało nie miało zamiaru współpracować. Żołądek przewracał się nieprzyjemne, jakby zjadła na kolację coś niedobrego. Co rusz zbierało się jej na mdłości, a zaraz potem wszystko wracało do normy. I tak co chwilę, bez wytchnienia.
Otworzyła szeroko oczy i usiadła na posłaniu, obejmując brzuch ramieniem. Wstrząsnął nią dreszcz i rzuciła w ciemność spanikowane spojrzenie. Poderwała głowę, zauważając kątem oka jakiś ruch. To Valmer wychylił się, by na nią spojrzeć.
— Wszystko w porządku? — zapytał niskim głosem. Potrząsnęła głową i marszcząc brwi zaczął schodzić z półki.
W tej samej chwili szarpnęło nim gwałtownie i z łupnięciem ześlizgnął się na ziemię.


Rozdział trzydziesty czwarty

5 komentarzy:

  1. Cześć!
    Na Katalogowo pojawiły się wyniki ankiety na „Rozdział miesiąca – październik”. Serdecznie zapraszam tutaj: klik!
    Pozdrawiam cieplutko
    Ayame
    Katalogowo

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej ho!
    No to zakończenie z hukiem. Valmer spadł, pytanie czy sam, przypadkiem czy jednak ktoś mu "pomógł". Emnesia dziwnie ostatnio się czuje i zastanawiam się czy to aby nie sprawka magii awatara. W końcu gdy targały nią silne emocje wychodziła z niej niespodziewanie, a teraz najwidoczniej ją przepełnia. Jakby nie było czas nauczyć się jakiegoś zaklęcia XD Choć sama wie, ze zdalaby się jej księga dla opornych :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można by powiedzieć, że zakończenie z łupnięciem. :D
      A tego, co zdarzy się w kolejnym rozdziale chyba można było się spodziewać. Ale nic więcej o tym, trzeba będzie go przeczytać. ;)

      Usuń
    2. Czekam, czekam.
      Dziś sobota xD nooo jak nie zapomnę :D

      Usuń
    3. Uch, teraz mam tremę, czy nowy rozdział spełni oczekiwania i będzie dobry (albo i lepszy niż dobry). :D

      Usuń