30 lis 2018

Rozdział trzydziesty czwarty: Pierwsze starcie

— Valmer! — krzyknęła Emnesia, rzucając się w jego stronę. Za sobą usłyszała zamieszanie. Coś świsnęło. Zaraz potem ciemność rozbłysła niebieskim światłem.
— Kryć się! — krzyknął ktoś; chyba Narissa.
Valmer objął Emnesię ramieniem, gdy tylko dopadła jego boku, i przycisnął do siebie. Bardziej poczuła niż zauważyła, że coś mu wystaje spod obojczyka. Gdy przekręciła głowę dostrzegła ciemny grot strzały.
Pomogła mu wstać, a on, zmuszając do pochylenia się nisko, poprowadził ją do najbliższej osłony. Popychał ją przed sobą, chroniąc przed niewidocznym napastnikiem, a ona próbowała go wesprzeć, na tyle, na ile mogła. Wtoczyli się za skały i oparli o chropowatą powierzchnię.
— To żołnierze Adisha! — Emnesia podskoczyła, gdy Hadres pojawił się obok nich. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, gdy złapał Valmera za zdrowe ramię. — Bracie! — zawołał.
— Nic mi nie jest — warknął ten, odpychając zmartwionego mężczyznę. — Skąd oni się do cholery wzięli!?
Huknęło i wielki strumień ognia rozświetlił całą okolicę. Wszyscy troje uchylili się odruchowo. Emnesia zobaczyła stojącą kilka kroków dalej Sefarę. Kobieta nie próbowała się ukrywać. Unosiła wysoko ramiona i recytowała coś pospiesznie. Jej dłonie otaczało niebieskie światło. Nadlatujące z ciemności strzały odbijały się od niewidzialnej bariery rozciągniętej metr przed nią. Dalej dało się zauważyć kilka sylwetek, kryjących się między skałami. Ciemność skrywała ich twarze i Emnesia nie wiedziała, czy to przyjaciele czy wrogowie.
— Jeśli mają ze sobą magów, to jesteśmy skończeni — stwierdził Valmer, mocniej obejmując Emnesię. Dziewczyna skuliła się pod jego ramieniem.
Hadres wyjrzał zza skały, patrząc na coś w ciemności. Dziewczynie aż zęby zabolały, gdy zobaczyła jak jego głowa przesuwa się prosto w pole rażenia strzał. Valmer musiał poczuć równie głęboki niepokój, bo chwycił brata za płaszcz i pociągnął w tył.
— Co robisz? — syknął wściekle. — Zaraz oberwiesz w ten durny łeb!
— Próbuję znaleźć nasze wierzchowce — odparł tamten zirytowanym głosem. — Siedząc tu na pewno zginiemy!
— Nie przejedziemy nawet metra, zanim nas zestrzelą!
— Sefara robi wystarczająco dobrą zasłonę. Musimy zaryzykować. Jest! — Kolejna fala ognia rozświetliła noc i w nagłej jasności dostrzegli wierzchowca. Emnesia poczuła przypływ nadziei, rozpoznając przebierającą nerwowo nogami Antessę. Uczucie przygasło nieco, gdy poza nią nie zauważyła żadnych innych koni. — No dalej! Idziemy!
Nie czekając na ich reakcję, wyskoczył zza skały. Klnąc siarczyście, Valmer ruszył zaraz za nim. Emnesię prowadził blisko siebie, osłaniając przed nadlatującymi z ciemności strzałami. Przemknęli obok Sefary, skupionej na odpieraniu ataku. Dopiero wtedy przekonali się, kto jest źródłem buchającego dookoła ognia. To Anders ukrywał się kilka metrów dalej razem z Narissą i Nakis, rzucając rozpalające powietrze zaklęcia. Pierwsza z kobiet gestykulowała gwałtownie, rysując w powietrzu runy - Emnesia zgadywała, że ochronne. Oni także nie zwrócili uwagi na przebiegającą tuż za nimi trójkę.
— Co z pozostałymi? — zapytała Emnesia trzęsącym się głosem. — Zostawimy ich tutaj?
— Zostanę i pomogę — odparł natychmiast Hadres. — Ty i Valmer uciekniecie, a my zatrzymamy ich tak długo, jak tylko się da. Jeśli dobrze pójdzie… — Urwał, rzucając się gwałtownie na dwójkę i powalając ich na ziemię. Zaraz zerwał się na równe nogi, a brat razem z nim. Oszołomiona Emnesia przez chwilę nie rozumiała, co się dzieje. Dopiero charakterystyczny szczęk metalu uświadomił ją, że zaatakowali ich żołnierze z mieczami.
Wyłonili się z mroku niepostrzeżenie. Ich ciemne zbroje znaczyły srebrzyste linie układające się w wizerunek smoka. Twarze ukrywali pod hełmami i osłaniającymi od zimna maskami. W dłoniach dzierżyli krótką broń, którą atakowali szybciej, niż Emnesia sądziła, że jest możliwe. Otoczyli ich w mgnieniu oka i naparli na dwóch braci. Ci ledwie dorównywali im kroku, cofając się ku skałom.
Widząc jak jeden z napastników rusza na nią, Emnesia przetoczyła się na brzuch i zerwała do biegu.
— Pomocy! — krzyknęła, mając nadzieję, że Narissa albo Anders jej pomogą. Jednak ci nawet nie drgnęli, skupieni na ukrytych w ciemności strzelcach. Tylko Nakis zareagowała, patrząc z przerażeniem.
Przez sekundę Emnesia myślała, że to koniec. Wrogów było zbyt wielu. Jej towarzysze nie mogli odpierać ataku ze wszystkich stron. Ona nie znała żadnych zaklęć bojowych. Nie wiedziała jak przywołać głupie światło.
Przebiegła ledwie kilka kroków, gdy drogę zagrodziła jej wysoka postać. Mężczyzna miał pancerz podobny do tych noszonych przez wrogich żołnierzy, ale inny - lżejszy, poznaczony runami…
Mag!
Silna dłoń chwyciła Emnesię za płaszcz i szarpnęła w tył. Dziewczyna straciła oddech, gdy materiał zacisnął się na jej gardle. Lodowata zgroza rozlała się po ciele. Wstrząsnął nią dreszcz tak potężny, że straciła grunt pod nogami. Dławiąc się opadła na kolana i w ostatnim rozpaczliwym odruchu próbowała wyrwać oprawcy. Potrząsnął nią gwałtownie, niczym niesfornym psem i zamarła, dysząc ciężko.
Mag bez słowa podszedł do nich i chwycił jej głowę w żelazny uścisk. Próbowała się wyrwać, lecz zamarła, gdy zacisnął palce na jej czaszce. Pomimo zimna, dłonie miał gorące, jakby przed chwilą ogrzał je na rozpalonym piecu. Paliły twarz dziewczyny i ta z przerażeniem pomyślała, że na pewno pozostawią szpecące blizny.
Mężczyzna poruszył ustami i chociaż nie słyszała słów, mogła zgadnąć, że rzuca czar. Coś długiego i skomplikowanego, co wywoływało dreszcze na plecach i ramionach. Palący smród obcej magii wypełnił jej nos, niepodobny do niczego, co czuła przy Narissie. Uniosła ręce, w żałosnej próbie odepchnięcia go od siebie.
Co on robi!? pomyślała spanikowana.
Cokolwiek to było, nie skończył inkantacji. W polu jej widzenia pojawiła się ciemna dłoń i chwyciła twarz maga. Zaskwierczało, jakby ktoś rzucił mięso na rozgrzaną patelnie. Powietrze wypełnił swąd spalenizny. Mężczyzna wrzasnął rozdzierająco, puszczając Emnesię tak gwałtownie, że wpadła na stojącego za nią wojownika. Ten zaklął siarczyście. Złapał ją odruchowo i zaraz odrzucił na bok.
Dziewczyna przetoczyła się na plecy i ujrzała przerażoną Nakis. Kobieta puściła twarz maga i zaczęła cofać się przed żołnierzem. Szła tyłem, potykając się o nierówności i ledwo łapiąc równowagę.
Muszę pomóc! pomyślała Emnesia, zrywając się niezgrabnie z ziemi. Zrobić cokolwiek. Musi być, co coś potrafię.
Kilka sekund jej wahania wystarczyło, by mag się otrząsnął. Wyprostował się z grymasem na poparzonej twarzy i rzucił Emnesii wściekłe spojrzenie. Jakby odepchnął ból, zostawiając tylko czystą furię. Uniósł dłonie i dziewczyna zrobiła to samo.
Jakie zaklęcie mogła rzucić? Jakie zaklęcie znała? Czy cokolwiek mogło jej – im – pomóc?
Tylko jedno przychodziło jej do głowy. Jedna inkantacja, którą od początku podróży ćwiczyła uparcie. Zacisnęła powieki, przywołując wspomnienie słonecznego dnia. Wykonała dwa gwałtowne gesty jeden po drugim: skrzyżowanie ramion i przecięcie powietrza otwartą dłonią. Przez długą chwilę nie działo się nic i otworzyła oczy, czując jak oddech przyspiesza jej jeszcze bardziej. Nie zadziałało! Zrobiła coś źle!
O bogini! pomyślała, zaciskając uniesione dłonie w pięści. Ramiona przeszyło dziwne uczucie – nagłe gorąco, mrowiące odrętwienie.
I wtedy fala światła zalała przełęcz.
Wokół rozległy się zaskoczone okrzyki. Ktoś zawył z bólu. Emnesia ponownie zacisnęła powieki, szybko odwracając twarz przed palącą jasnością. Igły bólu przeszyły jej czaszkę, a łzy zebrały się w kącikach oczu, by spłynąć po policzkach. W pierwszym odruchu chciała zasłonić twarz rękami, lecz coś – głos rozsądku? – podpowiadało jej, że nie powinna opuszczać ramion. Musiała skupić się na mrowiącym-palącym uczuciu płynącej przez nie magii. Rozcapierzyła szeroko palce, mocniej wyciągając przed siebie ramiona.
Lecz co teraz? pomyślała, pochylając głowę, by chociaż trochę ulżyć oczom. Wróg został oślepiony, lecz jej towarzysze również nie mogli nic widzieć. W jaki sposób miało im to dać przewagę? Czy w ogóle mogła jakoś pomóc?
— Nakis — mruknęła, ruszając powoli w lewo. To tam widziała Nakis tuż przed przywołaniem światła. Żołnierz smoka ruszył za nią i zgadywała, że ma najgorsze zamiary. Mogła spróbować pomóc kobiecie. Dotrzeć do niej nim wrogi wojownik zdołałby to zrobić. Zaledwie kilka kroków, a potem coś by wymyśliły. Uciekły, obroniły się, zrobił cokolwiek.
Zaskoczenie z powodu porażającej jasności szybko przeminęło.
— Skupić magię! — krzyknął nieznany głos, niski i groźny. Zaraz potem uderzył w nią gwałtowny podmuch i zachwiała się, szczękając zębami. Światło osłabło, niczym niemal zdmuchnięty płomień świecy. Emnesia w panice uchyliła oczy. Dostrzegła kilka sylwetek, przemieszczających się bezładnie wokół niej. Niektóre z nich otoczyły osobliwe plamy cienia. Dopiero po dwóch kolejnych krokach zrozumiała, że zwalczają jej zaklęcie.
Przeklinając pod nosem, opuściła ramiona i mrok ogarnął okolicę. Zaskoczona, zamarła na sekundę, ale zaraz ruszyła pędem. Miała teraz przewagę, szansę by coś zrobić! Nie mogła tego zmarnować.
Wpadła na kogoś wysokiego – znacznie wyższego od Nakis – i odepchnęła się, nie chcąc, by ją chwycił. Oślepiona nie mogła nikomu ufać. Chciała zawołać kobietę, lecz milczenie wydawało się rozsądniejsze. Gdyby wiedzieli, gdzie jest, złapaliby ją w kilka sekund.
— Emnesia! — usłyszała przez zamieszanie i stanęła jak wryta. Mogłaby przysiąc, że to Hadres ją wołał, zaledwie kilka kroków za nią. Czy to na niego wpadła? Otworzyła usta, by wypowiedzieć jego imię, ignorując głos mówiący, że nie powinna. Nim wydusiła słowo, kolejna kula światła rozbłysła w ciemności. Mniej rażąca; zaledwie rozżarzone ognisko, a nie ściągnięte z nieba słońce. Uniosło się ponad ich głowami, ujawniając okolicę.
Pierwsze, co ujrzała Emnesia, to grupę osób – przyjaciół i wrogów – rozproszonych chaotycznie pośród skał. Jakby pozbawieni wzroku próbowali coś zrobić – czy zaatakować, czy ukryć się przed niewidocznym wrogiem – ale zamiast tego rozbiegli się bez ładu. Nawet ona poznała, że pozycje, w których wszyscy się znaleźli, nie wyglądają dobrze. Zbyt odsłonięte, narażone na atak z każdej strony.
Jakby na znak ruszyli ze swoich miejsc, rzucając się do chaotycznej walki. Kolejne strzały świsnęły w powietrzu. Tym razem łuczników nie skrywała ciemność. Stali na granicy światła i zaraz w ich stronę buchnęła fala magicznego ognia. Zatrzymała się na niewidzialnej barierze, wspinając przerażająco wysoko i tworząc ścianę płomieni.
Na wpół przykucnięta, Emnesia wypatrzyła pośród całego zamieszania Nakis. Kobieta wycofała się między dwie formacje poszarpanych skał, uciekając przed ścigającym ją żołnierzem. Mówiła coś pośpiesznie, wyraźnie próbując zwalczyć go magią. Jednak jakiekolwiek zaklęcie rzucała, zaledwie pozwalało jej uciec kolejne kilka kroków. Nie mogła tego przetrwać; nie bez pomocy.
Emnesia zerwała się w jej stronę. Nie wiedziała, co robi, jak mogłaby pomóc. Lecz rozpaczliwa potrzeba uratowania towarzyszki pchała ją na przód. Świat zwęził się przed jej oczami, zmieniając zaledwie w tunel. Serce podeszło do gardła. Widziała tylko Nakis i żołnierza.
O bogini, myślała. Co ja robię!?
Nie dostrzegła, że ktoś inny zmierza w tę samą stronę. Uskoczyła gwałtownie, gdy spowita w czerń postać wbiegła jej w drogę. Błysnęła stal i zaraz zniknęła między łopatkami wrogiego żołnierza. Ten krzyknął krótko, a następne szarpnięcie uciszyło go na zawsze.
Wahając się tylko na sekundę, Emnesia pokonała kilka ostatnich kroków dzielących ją od Nakis. Chwyciła ją za ramiona i obie spojrzały wielkimi oczami na niespodziewanego wybawcę. Okazał się nim Bardur.
— Na konie! — warknął w ich stronę. — Nie stójcie tak!
Emnesia chciała zapytać, na jakie niby konie mają wsiadać. Nie zdążyła rzec nawet słowa, gdy niewidzialna siła otoczyła jej ciało i niczym ogromna ręka, wyciągnęła spomiędzy skał. Dziewczyna zaparła się odruchowo nogami, a Nakis chwyciła ją na ramię, próbując zatrzymać. Wszyscy troje spojrzeli w jedną stronę - to ten mag, który zaatakował wcześniej Emnesię, rysował w powietrzu zaklęcie.
— Przeklęty drań! — warknął Bardur, ruszając w jego kierunku. Odległość pokonał w kilku susach i pchnął pokryte krwią ostrze prosto w pierś wroga. Nie dosięgło go, zatrzymane magią, lecz ten szarpnął gwałtownie ramionami, jakby coś go uderzyło. Otaczająca Emnesię siła na chwilę zdawała się zniknąć.
A potem dziewczyna wrzasnęła, gdy moc wyrzuciła ją prosto w jedną z wysokich skał.


Rozdział trzydziesty piąty

7 komentarzy:

  1. Ojaaaaaa!
    No to się porobilo! Akcja goni akcje. Wszędzie cos się dzieje. Dosłownie nie ma czasu nie tylko na nudę, ale i wdech. Emnesja w końcu cos zrobiła, choć nie do końca jej to wyszło (czego się można było spodziewać).
    Valmer oberwal, a mimo to dzielnie osłaniał dziewczynę. Normalnie, aż chciałoby się ucalowac tego gościa XD Haha
    Ciekawa jestem czy wyjdą z tego cało, a jeśli nie, to kto ucierpi? Bardziej niż bliźniak Hadresa. A właśnie!
    Skoro ten dostał z łuku, a banda Adisha ich dopadła, to czy Valmet nie zasnął na czatach?

    Rozdział jak najbardziej na plus :D tak szybko przeleciał, że aż szkoda.
    Pozdrawiam i czekam na nowość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uch, Valmer wyszedł w takim razie na taką nieco pierdołę. Kto by się spodziewał. xD
      A Emnesia coś zrobiła - może nie do końca pomocnego, ale lepsze to niż nic - i za to duży plus! Choć raz się wykazała, a nie tylko stała gapiąc się jak ciele w malowane wrota. :D

      Tremę przy wstawianiu rozdziału miałam naprawdę wielką. Napisałam go szybko, ale potem poprawianie szło jak krew z nosa. Ciągle coś mi nie pasowało i gryzło po oczach, aż w końcu po prostu ręce opadały.
      Dlatego cieszę się, że tak dobrze się go czytało. To chyba mój największy lęk, że cokolwiek napiszę, okaże się trudne do przebrnięcia.
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. O tak, im więcej siedzisz nad tekstem tym mniej się podoba, wieczne poprawki, a gdy juz dojdziesz do poziomu zadowalającego... Trwa to o wiele za długo XD
      No, wiesz. Kiedyś musiał wyjść na ciape XD, ale Emnesja nie zdazylaby zauważyć przerażona o własne cztery litery. Aż dziw, ze ruszyła Nakis na ratunek.

      Usuń
    3. O tak, poprawianie tekstu to zajęcie bez końca. Szczególnie uciążliwe, gdy robi się to samemu. Można poprawiać i poprawiać, a i tak ciągle znajdzie się jakieś błędy albo zdanie, które da się napisać lepiej albo coś, co można wykasować albo dopisać... W pewnej chwili lepiej przestać, zanim całkiem wpadnie się w tę dziurę bez dna. ;)

      Cóż, Emnesia ma już za sobą historię ratowania ludzi (albo raczej prób ratowania), gdy wokół toczy się walka. A że Nakis chwilę wcześniej uratowała ją, to dziewczyna mogła poczuć się w obowiązku odpłacić tym samym.
      Co do Valmera, to pozornie doskonali bohaterowie, którzy okazują się czasem takimi ciapami, to jest motyw, dla którego żyję. Nie istnieją ludzie doskonali, każdy czasem musi zrobić coś głupiego. I czy nie jest to piękne? :D

      Usuń
    4. Otóż to! Nie ma to jak pana (pani) prefekcjoniste(tke) przedstawić jako ofiarę losu xD jest to zabieg tak piękny, ze lezka w oku się kręci :D Najlepiej gdy nikt się tego nie spodziewa ;) Oczywiście, ze nie ma doskonałości w nikim. Przyroda co najwyżej może być, w końcu stworzyła taki, a nie inny ekosystem, łańcuchy pokarmowe, pożyteczność międzygatunkowe i tak można by wymieniać. Potem wkroczył człowiek i wszystko zniszczył. :(

      Masz całkowitą racje. Samemu tak się poprawia i poprawia i... Poprawia xD a mimo to i tak się przeoczyć literowke, czy nawet walnie grubszy kaliber od oczopląsu.

      Usuń
  2. Hej, hej :D
    Rozdział pełen akcji i jeszcze zakończony w takim momencie :D
    Czekam na kolejny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak tu żyć bez cliffhangerów? Trzymanie czytelnika w niepewności to taka świetna rozrywka. :D
      Kolejny już tylko (albo aż?) za pięć dni, więc niedługo przekonamy się jak skończyła nasza nieszczęsna bohaterka... ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń