8 gru 2018

Rozdział trzydziesty piąty: Najciemniejsza noc

Szarpnęło nią, jakby druga siła próbowała ściągnąć ją w inną stronę. Zamiast całym ciałem, uderzyła w skałę nogami. Nawet pośród zamieszania usłyszała chrupnięcie kości. Na chwilę wszystko zniknęło, tylko fala agonii została. Świat zawirował. Z impetem wylądowała na ziemi.
— Emnesia! — usłyszała rozgorączkowany krzyk Nakis. Zaraz została przewrócona na plecy. Zacisnęła zęby, przegryzając język do krwi.
— Nie! — krzyknęła, odpychając kobietę. — Nie ruszaj mnie!
— Musimy uciekać! — zaprotestowała ta, oglądając się przez ramię. Wykonała w powietrzu nad nimi kilka krótkich gestów. — Siedząc tu zginiemy jak głupcy!
— Nie ucieknę w takim stanie! — Emnesia chwyciła udo uszkodzonej nogi. Zaraz puściła z udręczonym jękiem.
Nakis nie odpowiedziała. Zamiast tego zerwała się na równe nogi i odbiegła w ciemność. To tyle, jeśli chodzi o pomoc, pomyślała Emnesia. Trzęsąc się, próbowała znaleźć wzrokiem jednego z pozostałych towarzyszy. Żaden wrogi mag ani żołnierz nie próbował zaatakować. Lecz z każdą mijającą sekundą czuła się coraz bardziej odsłonięta. Nie mogła uciec. Nie miała pojęcia, jak się bronić. Wiedziała tylko, że jeśli czegoś nie zrobi, to za chwilę skończy źle.
Zacisnęła powieki, próbując znaleźć jakiś sposób. Coś, co by pomogło. Nie potrafiła uzdrawiać. Nie tak jak Narissa. Zasklepiać płytkie rany? Tak. Regenerować strzaskane kończyny? Absolutnie nie. Jedyne, czego do tej pory się nauczyła - i od guwernera i od Narissy - to kilka prostych sztuczek. Nie mogła zrobić niczego innego tylko uciekać.
Z połamaną nogą nie mam najmniejszych szans. Pociągnęła nosem, patrząc na ukrytą w spodniach kończynę. Materiał napiął się wokół coraz większej opuchlizny, zaś ból zmienił w tępe pulsowanie. Ledwo oddychała. Bała się choćby drgnąć.
Podskoczyła, gdy huknęło i wydała zdławiony krzyk. Kolejna fala ognia zalała okolicę. Emnesia pochyliła się, dysząc ciężko przez zaciśnięte zęby. Ktoś do niej podbiegł i chwycił za ramiona. Odruchowo zaczęła się bronić, lecz przestała, widząc Narissę.
— Czemu ciągle tu jesteś?! — zapytała kobieta. — Już dawno powinnaś uciec!
— Jak mam uciekać?! Wszędzie są ci... — Otarła gwałtownie łzy. — Rzucają mną! Ja nie mogę...!
— Nie mamy czasu. — Narissa wyciągnęła ręce do złamanej nogi. Emnesia próbowała ją odepchnąć, lecz jej dłonie ominęły kobietę – jakby otaczała ją niewidzialna bariera. Ta zrobiła tylko krótki gest tuż nad uszkodzeniem, mamrocząc cicho. Niebieska poświata rozbłysła na chwilę, po czym wygasła. Razem z nią zniknął ból.
— To tymczasowe — wyjaśniła Narissa.
Zerwała się na nogi, wyrzucając przed siebie ramiona. Trzasnęło – jakby siekiera wbiła się w suche drewno. Emnesia spojrzała przez ramię. Wrogi żołnierz wylądował na plecach kilka kroków za nimi.
— Muszę pomóc Bardurowi — rzekła Narissa.
— Jak to? Co ze mną!?
Emnesia została zignorowana, gdy kobieta odbiegła w stronę walczącego z magiem towarzysza.
Jakby na zawołanie, rozległ się stukot kopyt. To Nakis prowadziła ze sobą wierzchowca – Antessę. Klacz wyglądała nerwowo, lecz posłusznie podążała za kobietą. Nie uciekła, gdy jej wodze zostały puszczone luzem.
— Wstawaj — rzekła Nakis. Zanim Emnesia zdążyła zaprotestować, chwyciła ją za ramię i pomogła się podnieść. — Widziałam innego maga. I chyba z dziesięciu łuczników. Gdyby nie magia, już dawno by nas wystrzelali.
— Jakim cudem jeszcze żyjemy? — wymamrotała Emnesia, gramoląc się na siodło. Zaklęcie, rzucone przez Narissę, bezbłędnie znieczuliło złamaną nogę.
Nakis bez słowa wsiadła przed nią. Chwyciła lejce i popędziła konia naprzód. Z zaskoczonym odgłosem, Emnesia złapała ją za boki. Minęły kilku walczących, zakręciły się wokół skał i wypadły na drogę.
— Wiesz dokąd jedziemy!? — zawołała dziewczyna. Przed nimi rozciągała się tylko czerń nocy. Zgiełk walki podążył ich śladem; jego echo otoczyło je z każdej strony.
— Byle dalej stąd — rzuciła Nakis przez ramię. Zaklęła głośniej i w tej samej chwili potężny dreszcz przeszył Emnesię. — Ktoś jedzie za nami! Trzymaj się! — Koń przyśpieszył. Dziewczyna mocniej zacisnęła dłonie na bokach towarzyszki. Krew szumiała jej w uszach, zagłuszając świst wiatru. Serce waliło w rytm kopyt. Oddech umykał w zimnym powietrzu.
— Nikogo nie widzę! — krzyknęła.
Próbowała wypatrzyć coś w ciemności za nimi. Światło gwiazd ledwie rozjaśniało noc. Nie pomagało wrażenie, że wciąż jest oślepiona własnym zaklęciem. Nikogo nie ma, myślała. Czasami błysnęły odległe płomienie; niebieskawa łuna magii. Lecz poza tym…
Tam!
— Ktoś za nami jedzie! — krzyknęła.
— Przecież mówiłam!
Huknęło przed nimi. Nakis szarpnęła gwałtownie za lejce i Antessa wyhamowała ze ślizgiem. Rżąc, zwierzę uniosło się na tylne nogi, niemal zrzucając je obie.
— Co robisz!? — wrzasnęła Emnesia. — Musimy uciekać!
Nakis nie odpowiedziała. Zamiast tego zawróciła konia, mamrocząc coś pośpiesznie. Kula światła rozproszyła mrok. Dwie postaci na wielkich koniach zatrzymały się przed nimi. Żołnierz z mieczem w dłoni i mag – odziany bardziej ascetycznie od tego pierwszego.
— Nie poddamy się bez walki! — rzuciła Nakis. Wolną dłonią sięgnęła do pasa i wyciągnęła wąski sztylet. Emnesia przełknęła ślinę, widząc niewielką broń. Ostrze było ostre i zaklęte, ale...
Nie mamy szans, pomyślała.
Mag bez słowa uniósł dłonie i wykonał kilka precyzyjnych gestów. Powietrze wokół nich zajaśniało, a powiew wiatru zgasił świetlistą kulę Nakis.
— Pójdziecie z nami, jeśli nie chcecie zginąć — oświadczył, mierząc je spojrzeniem ciemnych oczu. Wąską twarz miał bladą i beznamiętną. Jakby walka i pościg nie zrobiły na nim wrażenia.
— Po moim trupie! — warknęła Nakis, rzucając przed siebie sztylet. Świsnęło ogłuszająco, a broń zniknęła im sprzed oczu. Gwałtowny podmuch uderzył we wrogów. Mag ledwie machnął dłonią, jakby strzepywał natrętnego owada i zaklęcie ominęło go bez efektu. Lecz żołnierz zawył, aż Emnesii włosy dęba stanęły. Napierśnik jego zbroi, hełm i broń pokryły się rdzą. Twarz poszarzała i zmarszczyła. Szarpnął się, jakby chcąc uciec przed mocą i spadł z łoskotem na ziemię. Jego wierzchowiec zakwiczał, odskakując od nieruchomego jeźdźca.
— Głupi ruch — stwierdził mag. Nakis rzuciła w niego kolejnym zaklęciem. Te również zbył krótkim gestem. Emnesia czuła, jak kobieta zaczyna drżeć; jak oddech gwałtownie przyspiesza. Sama zaciskała boleśnie palce na jej ubraniu. Mimo zimna oblewał ją pot. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze.
Mag bez trudu kontrował każde zaklęcie Nakis. Jednocześnie powoli splatał własny czar. Jego twarz pozostawała beznamiętna, gdy to robił. Połyskująca pajęczyna mocy rosła między palcami; coraz większa i jaśniejsza.
Uśmiechnął się z triumfem. Emnesia zacisnęła powieki, odwracając twarz. Nie chciała wiedzieć, co zrobi. Czy zabije je obie, czy zacznie najpierw od Nakis. Czy może planuje coś gorszego; jakąś niewyobrażalną torturę jako karę za opór.
Usłyszała coś. Dźwięk przebijający się przez nieustający świst wiatru. Głuchy łomot.
Stukot kopyt!
Otworzyła szeroko oczy, patrząc w noc. Pod dłońmi poczuła jak mięśnie Nakis sztywnieją. Ktoś zbliżał się do nich błyskawicznie, jakby pędził ile sił w wierzchowcu.
Uśmiech zniknął z twarzy maga i ten opuścił dłonie, oglądając się przez ramię. Jego zaklęcie zbladło, rozpraszając błyskawicznie w chwili nieuwagi. Przez sekundę wszyscy troje zamarli, nasłuchując. Zaraz mężczyzna szarpnął lejcami, by odwrócić się w stronę odgłosu. Uniósł dłoń, pośpiesznie rzucając nowe zaklęcie.
Spóźnił się o zaledwie sekundy.
W jednej chwili recytował pospiesznie słowa, w drugiej ostrze wbiło się w niego z paskudnym mlaśnięciem. Z ciemności wyłonił się Bardur i złapał rękojeść miecza, wpychając go głębiej. Twarz miał wściekle zmarszczoną. Zbliżył się do maga na tyle, by chwycić go za szyję i powstrzymać przed osunięciem z siodła. Emnesia patrzyła na to wielkimi oczami. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy usłyszała maga. Próbował coś mówić, lecz jedynie charczał niezrozumiale. Krew spływała mu z ust. Jego śmierć nie nastąpiła szybko - jedno cięcie i koniec. Nie, życie uchodziło powoli, wraz ze spływającą na ziemię posoką. Oddychał nierówno, chrapliwie. Bardur patrzył mu prosto w oczy, jakby nie chcąc przegapić nawet sekundy.
Emnesia nie widziała dotąd niczego równie potwornego.
Im więcej krwi zbierało się pod nogami nerwowego konia, tym bardziej ciemniało otaczające ich światło. Nie zobaczyła, jak mag w końcu umiera, a Bardur cofa się, wyciągając miecz i pozwalając ciału opaść na ziemię. Usłyszała tylko głuche uderzenie.

3 komentarze:

  1. Nie było mnie tu znowu :(
    Postaram się częściej wpadać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Część Ci!
    Dobrego nowego roku Ci życzę, a także masy weny :D

    Jako, że 2019 przybył ruszyłam z czytaniem. Choc głowa boli, bynajmniej od alkoholu, bo go nie mogę obecnie spożywać. Czyżby od trzeztrzeź? 😂 Chyba od nie dodania i tego, że mąż nabuzowal w piecu jakby miało być -20 za oknem.

    Akcja się toczy zawzięcie. Emnesja jak zwykle myśli tylko o sobie gdy inni walczą o życia. Biedna, mała słaba Emnesja.
    To co zobaczyła z rąk Bardura jeszcze długo będzie ją nachodzić w nocy. O tak. Z czasem bedbęd musiała się przyzwyczaić, bo życie w pałacach się skończyło bezpowrotnie. A na pewno takie beztroskie.
    Ps. Ciekawe jak reszta załogi?

    OdpowiedzUsuń