19 paź 2018

Rozdział dwudziesty ósmy: Ci którzy wierzą

— Poruszaj dłońmi w ten sposób. Palce razem, nie odchylaj tak łokci. Teraz przed siebie, jakbyś coś odpychała…
Emnesia zmarszczyła brwi, po raz szósty próbując wykonać gest inkantacji. Minęła godzina odkąd zaczęła lekcję z Narissą, a wciąż robiła coś nie tak. To wkładała za mało siły, to za dużo, raz machnęła dłońmi za szeroko, innym razem za wąsko. Jedno głupie – proste! –  zaklęcie, a ona męczyła się z nim jak pozbawiona koordynacji pięciolatka. Ramiona bolały ją od ciągłego trzymania w górze, palce drętwiały, a po skroniach spływał pot. Jakby biegała dookoła domu, zamiast stać sztywno po środku zrujnowanej biblioteki!
— Wróć do pozycji wyjściowej — nakazała Narissa. W jej głosie nie dało się wyczuć niecierpliwości czy rozdrażnienia brakiem postępów. Cały czas przemawiała spokojnie; zupełnie jakby nie obchodziło ją, że traci czas ucząc kilku głupich gestów. Emnesia z trudem powstrzymywała się od wściekłego wrzasku, podczas gdy kobieta powoli i cierpliwie powtarzała te same ruchy.
Dziewczyna opuściła ramiona wzdłuż boków i potrząsnęła nimi, rozluźniając napięte ramiona. Naprzeciwko niej Narissa przechyliła głowę z boku na bok, ściągnęła barki w tył, przekręciła tułów, to w jedną to w drugą stronę. Emnesia naśladowała każdy ruch i wzdychała z ulgą, gdy sztywne uczucie w mięśniach powoli zaczęło ją opuszczać. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek pracowała na tyle ciężko, żeby cokolwiek ją bolało. Poza forsowną podróżą z Hadresem, nigdy nie doświadczała fizycznych trudów. Nie musiała wykonywać przyziemnych obowiązków – od tego miała służbę – zaś ze sportów znała tylko krykieta, w którego i tak nie cierpiała grać.
— Głęboki wdech — instruowała Narissa, sama nabierając powietrza i przytrzymując przez chwilę w płucach. — I wydech. Powoli.
Emnesia zdołała odetchnąć kilka razy, zanim w końcu prychnęła głośno.
— To bez sensu! — oświadczyła, tupiąc nogą. — Nigdy w życiu się tego nie nauczę! Tak samo jak tych głupich run! Nikt mi wcześniej takich rzeczy nie pokazywał, a teraz… Teraz już za późno! Nie jestem dzieckiem, które uczy się wszystkiego od razu!
— To prawda. Wyrosłaś już z lat dziecięcych — odparła Narissa – i czyż nie była najbardziej irytująca osobą na świecie, ze swoim nieustannym spokojem? Czy ona kiedykolwiek traciła cierpliwość? — Ale wciąż jesteś młoda i masz przed sobą długie życie. Wiedzy i umiejętności nie nabywa się w tydzień. Potrzeba na nie czasu. Całych lat.
— Rikka mówiła to samo — burknęła  dziewczyna, krzyżując ramiona na piersi. — To wcale nie sprawia, że czuje się lepiej. Nie potrafię powtórzyć głupiego gestu. Jak mam opanować tę całą wielką moc bogini, skoro podstawowe zaklęcie jest takie trudne?
Narissa przez chwilę przyglądała się jej w milczeniu, aż dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę i odwróciła wzrok. W końcu westchnęła i wskazała dłonią na drzwi.
— Przejdźmy się — powiedziała, po czym odczekała, aż Emnesia wyjdzie pierwsza.
Kazała dziewczynie ciepło się ubrać, po czym poprowadziła – ku jej rozczarowaniu – w las. Szły między drzewami, a każdy oddech ulatywał im z ust we wstęgach białej pary. Ściółka chrupała cicho pod nogami, pełna kawałków kory, szyszek i połamanych gałęzi. Szum wiatru nad ich głowami brzmiał kojąco. Jakaś wiewiórka przystanęła na jednej z sosen, patrząc czujnie na dwie kobiety i poruszając nerwowo noskiem.
— Chciałaś o czymś porozmawiać? — zapytała w końcu Emnesia, po kilku minutach niespiesznego marszu. Dłonie jej zdrętwiały, nawet pomimo ukrycia ich w kieszeniach płaszcza, a na policzkach czuła coraz bardziej dotkliwy chłód. W jej rodzinnym domu taka pogoda miała miejsce tylko zimą, gdy dni stawały się coraz krótsze i ciemniejsze. Tutaj jesień nie zdążyła sięgnąć zenitu, a mróz potrafił atakować nawet w środku dnia.
— Nieszczególnie — odparła Narissa. — Uznałam, że to przyjemny dzień na spacer.
Emnesia spojrzała na nią z niedowierzaniem. To po to przerwały lekcję? Żeby chodzić po lesie i marznąć? Czy nie powinny skupić się na nauce i opanowaniu niszczycielskiej mocy, zamiast marnować czas w ten sposób?
— Każdemu potrzeba chwili przerwy — wytłumaczył Narissa, jakby wyczuwając kłębiące się w głowie dziewczyny wątpliwości. — Ucząc się tak forsownie, można stracić nawet resztki entuzjazmu. Wypalić się.
— Rozumiem — odparła Emnesia, chociaż nie przestała marszczyć brwi. — Ale czy musimy w tym celu chodzić po lesie? To nie jest najwygodniejsze miejsce na spacer.
— Mogłaś zauważyć, że tylko las nas otacza. To jedyne miejsce na spacer. Spróbuj się zrelaksować.
Emnesia przewróciła oczami. Zupełnie nie to miała na myśli. Spacery jako takie uwielbiała. Jednak jak ktokolwiek mógł uznać przedzieranie się przez chaszcze za przyjemność? Omijanie krzaków i krzewów, przeskakiwanie nad powalonymi pniami, unikanie starych pajęczyn. Nie wyglądało to na zajęcie, przy którym mogłaby się zrelaksować.
— Twoja poprzedniczka także miała problemy z nauką — rzekła Narissa chwilę później. — W przeciwieństwie do ciebie, ona nigdy nie miała kontaktu z magią. Nawet z prostymi sztuczkami, tak uwielbianymi przez szlachtę.
— Jak to możliwe? — zdumiała się Emnesia. Magia nie objawiała się w ludziach często, lecz ktoś obdarzony taką mocą musiał uczyć się czegokolwiek. Chyba że…
— Tak jest, gdy urodzisz się na dworze króla i tam służysz przez większość życia. Słudzy nie mogą marzyć o zostaniu magiem. Nawet jeśli któryś jest obdarzony, już do końca życia nie pozna – nie opanuje – własnej mocy.
— Ale poprzednia wybrana w końcu dowiedziała się kim jest, tak?
— W niefortunnych okolicznościach, ale tak.
Zamilkły na chwilę, przedzierając się przez gęste jeżyny. Emnesia krzywiła się, próbując obejść je bez wplątania włosów w drobne gałązki.
— Ją też uczyłaś? — zapytała, gdy zdołały przejść na drugą stronę. Przed nimi zamajaczył prześwit, jaśniejsza plama pośród cieni lasu.
— Na początku, tak — odparła kobieta ze smutkiem w głosie. — Bardzo nieudolnie. Nie wiedziałam z czym mam do czynienia. Myślałam że jest tylko obdarzona wyjątkowo silną mocą. Dopiero w Vox dowiedziałyśmy się, kim naprawdę jest.
— Co takiego jest w tym Vox, że wszyscy tam trafiają? — Emnesia prychnęła. — Poza tym tajemniczym zakonem zabójczyń?
Narissa zaśmiała się głośno i dźwięk był tak niespodziewany, że dziewczyna aż podskoczyła.
— Zakon zabójczyń — powtórzyła kobieta, kręcąc głową. Wyszły w końcu na niewielką polanę i znalazły powalony pień, na którym mogły przysiąść. — Wybacz, ale tak dawno nie słyszałam tej nazwy. Tylko ludzie z północy tak go nazywają, a i to nie wiedzą skąd nazwa pochodzi. Zamku Vox nie zamieszkują zabójczynie, a kapłanki Tianezath. To zakon; w całym tego słowa znaczeniu.
— Hadres twierdził, że mieszkają tam najbardziej przerażający wojownicy w krainach — odparła z roztargnieniem Emnesia, ostrożnie zrzucając liście i zaschniętą ziemię z pnia, by móc na nim usiąść.
— To prawda. Zakon para się magią i mieczem. Nie oznacza to jednak, że zajmuje się mordowaniem ludzi.
— To skąd te zabójczynie?
— Z historii jego powstania. — Narissa zmarszczyła brwi i patrząc do góry, na szare niebo. — Gdy założycielki zakonu go odnalazły, Vox było zaledwie ruiną; pamiątką po czasach, które dawno minęły. Jednak wtedy nawet nędzna kupa kamieni pośród mroźnych gór dawała lepsze perspektywy, niż życie, od którego te kobiety uciekały. Od zbrodni, które popełniły w chwilach desperacji i w próbie chronienia ukochanych. Prowadził je strach. Pragnienie lepszego życia. To wystarczyło by pchnąć je poza świat, który znały.
— Kim one były? I czemu w ogóle poszły na południe? Czemu ktokolwiek pragnie iść na te lodowe pustkowie?
Narissa zaśmiała się, z większym opanowaniem niż wcześniej.
— To jest pytanie, które ludzie zbyt rzadko zadają - stwierdziła z westchnieniem. - Wątpię, czy ruszyłyby w tamte strony, gdyby sama bogini ich nie poprowadziła.
Na te słowa Emnesia zmrużyła oczy.
— Tianezath je… poprowadziła? — powiedziała powoli. — Chodzi o awatara, tak? — Narissa przytknęła, uśmiechając się łagodnie.
— Na ukryte w górach twierdze nie wpada się przypadkiem. To przeznaczenie pozwoliło im znaleźć drogę do nowego domu. Z tego powodu pierwszym, co uczyniły po osiedleniu się w zamku, było utworzenie świątyni i sanktuarium na cześć bogini. Poprzysięgły chronić każdą kobietę potrzebującą pomocy, tak jak Tianezath chroniła świat przed chciwością bogów.
— Pomagały kobietom mieszkając w ukrytym przed światem zamku? — zapytała Emnesia z niedowierzaniem.
— Vox jest zadziwiającym miejscem — odparła lekko Narissa. — Nie prowadzi do niego żadna mapa. Nie ma jednej, wytyczonej pieczołowicie drogi. Żeby tam dotrzeć, trzeba wierzyć.
Wierzyć, pomyślała Emnesia, gapiąc się na swoje buty i czując jak jej serce zaczyna bić mocniej. Unikała pełnego zachwytu spojrzenia Narissy, zamiast tego próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatnio modliła się do bogini lub uczestniczyła w ceremoniach ku jej czci lub celebrowała święte dni lub robiła cokolwiek. Dawniej niańki pilnowały, by nigdy nie zapominała co rano przyłożyć czoła do kamiennych dłoni posągu Tianezath i wypowiedzieć słowa pochwalne. Robiła to z dziecięcym zachwytem, wielkimi oczami patrząc na nieruchome, piękne lico bogini. Nie rozumiała wtedy, że to tylko wyobrażenie; coś wymyślonego przez ludzi.
Uświadomiła to jej matka, która nigdy nie dbała o obrzędy – zdawała się wręcz nimi pogardzać. Gdy Emnesia wyrosła i nie potrzebowała już stałej opieki, wszechobecne piastunki zniknęły, a razem z nimi ich wiara i przymus modlitwy. Pojawiły się ważniejsze sprawy: uroda, piękne stroje i przystojni rycerze o szerokich ramionach. Posąg Tianezath przestał wywoływać podziw i stał się tylko jedną z wielu ozdób rodzinnej posiadłości.
Czy pamiętała jeszcze, jak to jest wierzyć w coś całym sercem? Czy potrafiłaby przywołać czysty zapał ufającego bogini dziecka? Tę niezachwianą pewność, że gdzieś w świecie istnieje opiekuńczy byt, który chroni wszystkich ludzi?
Czy odrobina wiary naprawdę by jej wystarczyła, żeby dotrzeć do sanktuarium Tianezath?
— Powinnyśmy wracać — stwierdziła nagle Narissa, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Spoglądała na nią badawczym wzrokiem, pod którym ta poruszyła się niespokojnie. — Niedługo noc. Zrobi się jeszcze zimniej.
W milczeniu ruszyły przez las, tą samą drogą, którą przyszły. Emnesia ukryła dłonie w rękawach płaszcza, skupiając wzrok na ziemi przed sobą i ani razu nie unosząc go na Narissę. Była pewna, że na twarzy ma wypisane poczucie winy. Że jedno spojrzenie wystarczy, żeby zobaczyć, jak bardzo kiepskim pomysłem jest wysłanie jej do miejsca, w którym najistotniejsza jest wiara – coś, czego nawet nie zna.
W końcu jak sama wybranka bogini może nie wierzyć w tą, która obdarzyła ją mocą?


4 komentarze:

  1. Nie ma nic gorszego niż zrozumieć, że straciło się wiarę tylko dlatego, że ktoś inny miał ją w nosie. Gdyby Emne nie zatraciła jej byłoby stokroć łatwiej w okiełznaniu magii i wszystkiego w co została spakowana bezwiednie. Tak przynajmniej mi się zdaje, wnioskując po jej myślach ;) Możesz wyprowadzić mnie z błędu oczywiście.
    Nie mogę się doczekać kiedy ruszą do zamku Vox gdzie już nic nie będzie takie jak było. Gdzie będzie musiała porzucić niedowierzanie raz na zawsze.
    Kolejny rozdział, na wysokim poziomie! Służy Ci więcej czasu na dopracowanie tekstu :D
    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po ostatnich wydarzeniach być może to wiary Emnesia potrzebuje najbardziej. W końcu o mały włos nie wysadziła przyjaciela w powietrze. No i odkryła, że jest kimś prosto z legend, to może odrobinę zaszokować.
      A Vox na pewno będzie dziwnym miejscem dla Emnesii. Jeszcze się dziewczyna zdziwi, jakie zasady tam panują. :D

      Usuń
  2. Tak się wciagnelam, że nie zauważyłam, iż dobrnelam do końca! Oj, czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorszy moment czytania opowiadania na blogu. :)
      Ale kolejny rozdział już w sobotę i od razu mogę zdradzić, że będzie trochę dłuższy od tego.

      Usuń