22 gru 2018

Rozdział trzydziesty siódmy: W głąb ciemności

Biegła co sił w nogach, próbując dogonić wysoką postać. Czuła pod nogami uginającą się ziemię. Próbowała złapać oddech, lecz coś ściskało jej pierś.
— Czekaj! — krzyczała bezgłośnie.
Emnesia drgnęła, budząc się z sapnięciem. Leżała na plecach, przykryta kocem, a mięśnie w jej szyi skurczyły się boleśnie. Z grymasem przekręciła głowę na bok. Czuła coś mokrego na twarzy. Łzy? Otarła je niezręcznie.
Muszę wstawać, pomyślała. Valmer obiecał zabrać mnie nad strumień.
Jednak gdy otworzyła oczy, zamiast swojego pokoju ujrzała szare ściany kwater strażników. Zamrugała, próbując strząsnąć senność z powiek. Zamarła, dostrzegając wokół siebie kanciaste cienie. Przesuwały się gwałtownie, jakby rzucane przez tańczących szaleńców…
To od ogniska, uświadomiła sobie z westchnieniem. Rozluźniła się powoli, śledząc wzrokiem skaczące kształty. Poruszały się hipnotyzująco i nawet nie zauważyła, gdy znowu zamknęła oczy.
Otworzyła je z drgnięciem, słysząc szuranie. Uniosła głowę. Obok ogniska stał Bardur, z rękami skrzyżowanymi na piersi i zamyśloną miną. Widziała tylko jego ostry profil, na wpół zanurzony w cieniu; coraz gęstszą brodę i wydatny nos. Oczy mu błyszczały, gdy wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w ogień. Nieświadomy jej spojrzenia, wydawał się mniejszy niż powinien, jakby ciężar ostatnich wydarzeń przygniatał go do ziemi.
— Czemu nie śpisz? — zapytała niskim głosem.
Wyprostował się, zaciskając dłoń na głowicy wiszącego przy pasie miecza. Jego ramiona zesztywniały na moment i zaraz rozluźniły. Zerknął na nią przez ramią i ponownie spojrzał w ogień.
Zdążyła usiąść na łóżku – z uszkodzoną nogą wyciągniętą przed siebie, zdrową ustawioną na ziemi – zanim odpowiedział ochrypniętym głosem:
— Nie mam żadnych...! — zaczęła pośpiesznie, lecz urwała, przygryzając wargę. Zerknęła na Nakis. Kobieta leżała na boku, plecami do nich, pogrążona w głębokim śnie. — Nic mnie nie dręczy — dokończyła, zniżając głos.
— Każdego w końcu dopadają — stwierdził Bardur, jakby nie słysząc jej słów. — Najpierw one, potem… Potem inne rzeczy. Choroba wojny, tak o tym mówią. Odbiera sen. Rozum. — Zmęczonym gestem przetarł oczy.
— Bredzisz — stwierdziła Emnesia. Objęła się ramionami i zaraz ponownie opuściła je na łóżko. — Powinieneś iść spać.
Zaśmiał się niewesoło.
Co go naszło? pomyślała, marszcząc na mężczyznę brwi. Zadrżała, chociaż od ogniska biło przyjemne ciepło. Sama powinna próbować zasnąć, zamiast go wysłuchiwać. Nie mogła marnować ani chwili, gdy zaklęcie znieczulające Nakis wciąż działało.
Położyła się, przyciągając koc pod brodę i zaciskając powieki. Słyszała trzask płonących polan i odległe odgłosy: skrzypienie, świst wiatru, kapanie wody. Po głowie krążyły jej myśli. Słowa Bardura.
— Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego, jak ty — odezwał się mężczyzna, na co otworzyła szeroko oczy. — Słyszałem tylko legendy.
— Ja też nie spotkałam nikogo takiego — odparła bez zastanowienia.
Tym razem śmiech Bardura zabrzmiał szczerze.
— Jak to jest? — zapytał, odwracając się do niej. — Posiadać tak wielką moc?
Westchnęła, znowu podnosząc się do pozycji siedzącej. Zaczynała wątpić, czy prześpi w spokoju resztę nocy.
— Poza tym, że rzucam ludźmi po ścianach — skrzywiła się — nie widzę żadnej różnicy. Żadne zaklęcie mi nie wychodzi. Nie potrafię rzucić nawet najprostszego.
— To, co zrobiłaś w czasie walki, przeczy twoim słowom.
— To był przypadek! — prawie krzyknęła. Zacisnęła usta, zerkając nerwowo na Nakis. Kobieta ani drgnęła. Wydawała się nadal pogrążona we śnie. — I co dobrego przyniosło oślepienie wszystkich? — dodała znacznie ciszej.
— Zaskoczyło naszych wrogów — odparł Bardur. — Pozwoliło nam się przegrupować. Przełęcz była pułapką, w którą weszliśmy na ślepo. Żołnierze Adisha już na nas czekali, a my byliśmy dokładnie tam, gdzie tego chcieli. Jak na dłoni, gotowi do odstrzelenia.
— I jedno proste zaklęcie wszystko zmieniło? — W głosie Emnesii zabrzmiała drwina.
— Jedno potężne zaklęcie — poprawił. — Zdolne oślepić nie oddział, a całą armię. Nie znam nikogo, kto mógłby przywołać takie światło i przeżyć. — Uśmiechnął się półgębkiem. — Ciągle się zastanawiam, czego byś dokonała rzucając inne zaklęcie. Coś bardziej ofensywnego.
— Zabiłabym wszystkich — odparła bez wahania. Patrzyła mu prosto w oczy, czekając aż jego zamyślony wyraz twarzy przerodzi się w przerażony. Obrzydzony.
— To byłoby… niefortunne — rzekł zamiast tego.
Skrzywiła się, zastanawiając, czemu oni wszyscy tak reagowali. Hadres, który nie trzymał nawet cienia urazy, mimo że prawie go zabiła. Narissa, która zamiast odesłać w siną dal, zaproponowała naukę. A teraz Bardur, początkowo chłodny i zdawałoby się obojętny, chwalący ją za coś, co nie miało znaczenia. Co było groźne.
Zerknęła na śpiącą Nakis. Jedyną osobę, która jeszcze ani razu nie zachwyciła się Emnesią i jej boską mocą. Czy oni naprawdę we mnie wierzą, zastanowiła się dziewczyna. Czy może moc Tianezath ich do tego zmusza? Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach na tę myśl.
— Nie chcę już o tym rozmawiać — oznajmiła przez ściśnięte gardło i opadła na łóżko. Chciała odwrócić się na bok, plecami do mężczyzny, lecz usztywniona noga jej nie pozwalała. Zamiast tego zacisnęła powieki i odetchnęła głośno, próbując rozluźnić spięte ramiona. Usłyszał jak Bardur porusza się i gdy zerknęła na niego przymrużonym okiem, ten odwrócił się do ognia i na powrót wlepił wzrok w płomienie.
Przełęcz jest pułapką, przemknęło jej przez myśl. Czy kiedykolwiek z niej wyjdziemy?

***

Zgodnie z planem, następnego dnia zdjęli z jednego z wierzchowców siodło, przepakowali juki – zabierając tylko najistotniejsze rzeczy – po czym zostawili zwierzę samopas. Bardur odprowadził je do wyjścia z kopalni, by mogło odejść w góry zamiast podążać za nimi. Z Emnesią siedzącą na grzbiecie Antessy i nową pochodnią oświetlającą drogę, ruszyli w głąb kopalni.
Mimo braku wiatru, który nieustannie dokuczał podczas podróży na powierzchni, pod ziemią powietrze okazało się równie lodowate. Ukryte w rękawicach palce drętwiały natychmiast, podobnie usta i policzki. Im dalej idziemy, tym zimniej się robi, myślała Emnesia, trzęsąc się w swoim grubym płaszczu i kuląc ramiona, by zachować jak najwięcej ciepła. Jakby coś nie chciało, żebyśmy dotarli do Vox. Jakby sama pogoda stawała nam naprzeciwko.
Bardur i Nakis trzymali się blisko Antessy i chociaż ich twarze nic nie mówiły, Emnesia zgadywała, że chłód także im coraz bardziej dokucza.
Szli powoli, w towarzystwie stukotu kopyt, swoich ciężkich oddechów i równomiernych kroków. Pod ziemią wszystko brzmiało niewyraźnie, niczym stłumione. Jakby nie istniało nic poza ich trójką. Tylko oni, kamień i otaczająca ich zewsząd ciemność. Wkrótce gładkie ściany tunelu ustąpiły miejsca nieregularności jaskini i tylko kamień pod ich stopami pozostał równy. Droga zaczęła wić się w łagodnych zakrętach; wznosić i obniżać, rozszerzać i zwężać. Cienie się zaostrzyły, przybierając niepokojące kształty. Mijane wnęki zdawały się coś skrywać; niektóre wyglądały na głębsze, niż powinny, inne prowadziły do kolejnych tuneli i – jak Emnesia mogła tylko zgadywać – prosto w czeluście góry.
Podskoczyła, gdy do jej uszu dotarł głęboki jęk. Coś upiornego, wydobywającego się z głębin góry. Z sercem podchodzącym do gardła, obejrzała się przez ramię, na nieprzenikniony mrok.
— To kopalnia — rzekł Bardur ponurym głosem. — Rusztowania są stare. Czasami się przesuwają. Czasami rozpadają. Przywykniecie do tych dźwięków. Będziemy je słyszeć przez całą podróż przez górę.
Szli cały dzień, kilka razy robiąc krótkie postoje i – gdy Nakis oświadczyła, że nie zrobi już ani kroku więcej – w końcu zatrzymując się na dłuższy odpoczynek. Spożyli swój trzeci od czasu wyjechania z kwater strażników, niewielki posiłek, po czym Nakis rzuciła zaklęcie strzegące i skuleni blisko siebie zapadli w sen.
Kolejne dni mijały podobnie.
W głębi góry czas płynął dziwnie. Emnesia natychmiast straciła jego rachubę i polegała na wyczuciu Bardura. Czasami wpadała w letarg, gapiąc się przed siebie niewidzącymi oczami i pozwalając myślom odpływać – gdzieś w cieplejsze krainy, ku słońcu i kolorom lata. Tańczący płomień pochodni hipnotyzował, a otaczające ich cienie raz rosły, raz znikały niemal całkowicie. Nie była pewna, czy przysypia, czy może monotonny widok skał otumania jej zmysły.
Czasami tunel rozszerzał się do ogromnych rozmiarów i przekształcał w jaskinię. Ciężar przygniatający pierś Emnesii malał wtedy, unosząc się na chwilę i pozwalając odetchnąć pełną piersią. Umysł wyostrzał się i gdy spoglądała wokół siebie, widziała więcej. Podziwiała dziwne formacje skalne, które pochodnia Bardura lub posłana w powietrze świetlna kula Nakis wyłaniała z ciemności. Śledziła spojrzeniem przemykające na granicy światła kształty – uciekające przed trójką intruzów istoty z górskich głębin. Zastanawiała się wtedy, co jeszcze znajdziemy pośród mroków? Dawno opuszczone konstrukcje? Ślady po dawno zmarłych górnikach – pozostawione przez nich narzędzia i pamiątki? Może coś gorszego? Coś groźniejszego niż kilka kryjących się przed światłem stworzeń?
Pewnego dnia dotarli na skraj przepaści.
— Co to za miejsce? — zapytała półgłosem, spoglądając z rezerwą w ziejącą po ich lewej pustkę.
— To musi być szyb kopalniany — odparł równie cicho Bardur. Mierzył przepaść ponurym spojrzeniem. — Nie podchodźcie zbyt blisko i uważajcie na każdy krok. Droga tutaj może być niestabilna.
Nakis szeptem przywołała kulę światła i posłała ją w ciemność. Z mroku wyłoniły się fragmenty drewnianych konstrukcji; nadszarpnięte zębem czasu kładki i mosty, podpory, narzędzia, wózki. Z niektórych ścian zwisały nieruchome liny, wiele z nich mocno zniszczonych – przegniłych lub pogryzionych. Czasami coś zaskrzypiało przeraźliwie. Czasami rozległ się odległy łomot, jakby coś spadło na dno szybu.
Emnesia poczuła nieprzyjemny dreszcz i pośpiesznie odwróciła wzrok na drogę przed sobą.
— Zgaś to — szepnęła nagląco do Nakis. — Nie ma tu nic do oglądania.
Kobieta bez słowa uwolniła moc i mrok ponownie ogarnął przepaść. Jeszcze przez długi czas podążali jej brzegiem, aż znowu wkroczyli do tunelu. Stukot kopyt, ciężkie oddechy trójki ludzi i oświetlone pochodnią, kamienne ściany.
Czując mrowienie na karku, Emnesia obejrzała się przez ramię.
W ciemności błysnęła para wielkich oczu.


Rozdział trzydziesty ósmy

5 komentarzy:

  1. Ojejku, koniec rozdziału w takim momencie :D
    Spodziewam się, że to jakieś zwierze, na przykład wielki smok strzegący skarbu... - za dużo się naczytałam Hobbita :D
    Jestem ciekawa, co będzie w stanie zrobić Emnesia, kiedy już opanuje swoją moc, skoro już teraz jej zaklęcia są takie silne.
    Bardzo podoba mi się ten rozdział, opisy naprawdę tworzą atmosferę niepokoju - a dla mnie wszystkie momenty, w których bohaterowie wędrują i przez dłuższy czas nic ich zaatakowało są niepokojące, toż to znak, że zaraz coś się wydarzy - i wtedy pojawiają się oczy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ich śledzi, to kto wie? Może coś strasznego, może nie. ;D
      Ja też nie mogę się doczekać, kiedy Emnesia będzie mogła pokazać na co ją stać. Jak już opanuje jakiekolwiek inne zaklęcie, oczywiście.
      I strasznie się cieszę, że opis się podoba. Starałam się jak mogłam, żeby wprowadzić chociaż niewielkie uczucie niepokoju. Takiej niepewności, co się czai za rogiem. ;)

      Usuń
  2. Nigdy nie spotkał takiego kogoś, a jej naprawdę musi być cieżko ;//

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam taki gotowy komentarz. Już miałam wstawiać, ale syn chciał by otworzyć mu pudełeczko z masą plastyczna i co? I patrzę, a on znikł! Od tak... Po prostu :(
    Po krotce napiszę, że fajne opisy mroku szybów kopalnianych. Budują napięcie, wyostrzają wyobraźnię. Lubię to. Tak samo jak zakończenie opowieści w takim momencie. I to snucie własnych teorii co będzie dalej.
    Ciekawi mnie co się dzieje z resztą zalogi. Czy przeżyli? Czy uciekli? Zostało pojmani? Tyle niewiadomych no i co stało się w Vox! Na pewno nic dobrego. Skoro Adish wiedział gdzie się zaczaić na awatara, to może i zdążył już wcześniej zawitać w twierdzy zabojczyń? W poszukiwaniu Emnesji urządził tam piekło i wybił mieszkańców? I ja co mam począć kiedy mam w głowie wiele pytań?
    Ajaj.
    Napisałabym więcej, ale jakoś zapowietrzona jestem i nie fajnie się z tym czuje i nie mogę się skupić na myśleniu, w dodatku chce mi się spać, a mój łobuz prędko nie padnie gdyż miał drzemkę.
    Pozdrawiam i życzę ogromną weny!

    OdpowiedzUsuń