20 sty 2019

Rozdział trzydziesty ósmy: Jeden krok do nadziei

— Jak długo możesz jeszcze iść?
Niski głos Bardura wyrwał Emnesię z sennego otępienia. Zamrugała, prostując się w siodle i przecierając oczy. Przez chwilę wszystko wokół – ociekające wilgocią skały, nadszarpnięta zębem czasu droga, liczne i drobne stalaktyty – zdawało się rozmazane, jakby widziane przez szkło. Pozornie cichą jaskinię wypełniały odległe odgłosy i ciężkie oddechy trójki ludzi. Emnesia potrząsnęła głową, próbując odegnać przygniatające ją zmęczenie. Powieki same jej opadały, a pierś zdawała się wypełniać ziejąca pustka. Każdy haust powietrza przychodził z trudem.
Gdybym tylko mogła się położyć, myślała mgliście, na krótką chwilę.
— Będę szła tak długo, jak muszę — usłyszała szorstką odpowiedź Nakis. Zmrużyła oczy na idących przed nią towarzyszy. W wątłym świetle magicznej kuli, oboje wyglądali mizernie. Ubrania zwisały na nich smętnie, twarze nosiły jeden, posępny wyraz. Nawet Bardur, wysoki i szeroki w ramionach, przypominał cień dawnego siebie. Nie nosił już miecza przy pasie – zawiesił go przy siodle Antessy – a ramiona z każdym dniem garbił coraz mocniej.
Nie zostało im wiele sił na dalszą podróż.
Emnesia westchnęła, mocniej trąc powieki, próbując powstrzymać je przed opadaniem. Nie mogła zasnąć, nie jadąc wierzchem. Z połamaną nogą nie zdołałaby utrzymać się na grzbiecie Antessy, a wiedziała, że upadek skończyłby się źle.
Muszę być czujna, myślała, potrząsając głową i szczypiąc się w udo. Obejrzała się przez ramię, lecz nie dostrzegła niczego poza tonącym w mroku tunelem.
— Jeśli musisz odpocząć, powiedz — rzekł Bardur z naciskiem.
— Dam radę — warknęła Nakis. Głos miała niski i chrapliwy; jakby bezdenna ciemności odebrała mu dawną delikatność. Kula światła w jej dłoni zadrżała na chwilę, lecz szybko się ustabilizowała.
Pochodnię stracili kilka dni wcześniej i teraz musieli polegać na przywołanej przez kobietę magii; bez niej błąkaliby się po kopalniach w nieskończoność. Jednak ciągłe utrzymywanie zaklęcia kosztowało wiele energii. Zaś tej mieli jak na lekarstwo.
— W jakiej części kopalni jesteśmy? — zapytała Emnesia, przerywając złowrogą wymianę spojrzeń między dwójką. — Jak długo, zanim dotrzemy do wyjścia?
Bardur zwolnił kroku, by móc iść obok dziewczyny. Spojrzał na nią zmęczonymi oczami. Mimo coraz gęstszej brody łatwo było dostrzec jego zapadnięte policzki. W niebieskawym świetle skórę miał chorobliwie bladą; przywodził na myśl trupa.
Emnesia wolała nie wiedzieć, jak ona sama wygląda.
— Idziemy już ponad dwa tygodnie — odparł, marszcząc gęste brwi. — Powinniśmy być niedaleko wyjścia z kopalni.
Jak bardzo niedaleko? chciała zapytać, ale przygryzła wargę, wlepiając wzrok w ciemność. Pytania były dobre – o ile nie zadawała ich zbyt często. Każde z ich trójki chciało w końcu wyjść z kopalni. Z każdym kolejnym krokiem napięcie między nimi narastało. Będę iść tak długo, jak muszę, mówiła Nakis, chociaż wiedzieli, że jeszcze trochę, a kobieta zgaśnie razem z przywoływanym przez siebie światłem. Już niedaleko, powtarzał Bardur, lecz czy polegał na swojej wiedzy, czy tylko na płonnej nadziei? Emnesia zaciskała zęby, przytakiwała na każde puste słowo i starała się ignorować mrowieniu z tyłu głowy.
Trzęsąc się, spojrzała przez ramię. Tylko ciemność. Żadnych oczu, żadnych głosów, nic niepokojącego.
Cisza brzmiała gorzej.
— Nic za nami nie idzie — zapewnił Bardur. Drgnęła i szybko spojrzała przed siebie. — Przestały nas śledzić dwa dni temu.
Przytaknęła, nie patrząc mu w oczy. Gdy pierwszy raz ujrzała w ciemności bezcielesne oczy nie wspomniała o nich ani słowem. Czy naprawdę je ujrzała, czy dostrzegła coś, co nigdy nie istniało? Jednak te pojawiły się znowu i jeszcze raz i ponownie. Czuła jak wwiercają się w jej plecy, jak śledzą każdy krok jej wierzchowca. Nie pozwalały jej zasnąć, przyśpieszały oddech.
— Coś za nami podąża — rzekła, nie mogąc wytrzymać. Trzęsła się, patrząc błagalnie w nieruchomą twarz Bardura. — Ciągle je widzę. Te oczy.
Bardur przytaknął krótko.
— Powiedz mi, kiedy znowu je zobaczysz — rzekł i niemal załkała z ulgą, wiedząc, że jej uwierzył.
Zrobiła jak jej kazał i zaledwie kilka godzin później, tuż przed zatrzymaniem się na kolejny postój, obejrzała się przez ramię.
— Tam są! — syknęła, wychylając się z siodła i chwytając rękaw płaszcza mężczyzny.
Ten odwrócił się natychmiast, podążając wzrokiem w miejsce, które wskazywała. Oczy zniknęły niemal natychmiast i serce zamarło jej w piersi. Gorączkowo przyglądała się skupionej twarzy Bardura. Stali w obszernym tunelu, otoczeni kamieniem i ciemnością. Nakis niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
— Chyba wiem, co to jest — rzekł w końcu mężczyzna. — Nazywają je pełzaczami. To istoty mroku. Żyją w czeluściach ziemi. Na powierzchni nigdy ich nie ujrzysz. Bez obaw — dodał, widząc miny obu kobiet. — Żywią się padliną. Nie zaatakują nas.
— Jeżeli tak twierdzisz — odparła Nakis, unosząc światło nieco wyżej.

***

Kolejne dni, kolejne kilometry krętych korytarzy, jaskiń i kopalnianych szybów. Czasami panowała w nich cisza tak głęboka, że dzwoniło w uszach. Czasami skrzypienie, echa zwierzęcych wrzasków i odległe kroki zlewały się w jeden nieskończony hałas. Sen przychodził z trudem; gdy się pojawiał, przynosił koszmary. Cieniste postaci, pełne zarzutu głosy, przygniatające uczucie gdzieś w okolicy serca. Emnesia budziła się ze ściśniętym gardłem i łzami w oczach. Unikała spojrzeń towarzyszy. Nie wspominała o niczym, ani jednym słowem. Zaciskała drżące dłonie na rękawach płaszcza i czekała, aż udręka wreszcie się skończy.
Ciemność trwała tak długo, że światło zaskoczyło każdego z nich.
W jednej chwili przemierzali kręte tunele, a w następnej wstąpili w prosty korytarz o wygładzonych ścianach. Początkowo Emnesia nie dostrzegła zmiany. Głowę miała pochyloną, oczy przymknięte. Dopiero sapnięcie Nakis wyrwało ją z marazmu. Wyprostowała się, mrugając gwałtownie i rozglądając wokół siebie.
— O bogini! — wyrwało się dziewczynie, gdy w końcu zauważyła zmianę.
— Wreszcie — westchnęła Nakis. Dłoń, w której trzymała kulę magii, zadrżała przez chwilę i cienie wokół nich zatańczyły niepokojąco.
— To jeszcze nie koniec — oznajmił ponuro Bardur.
— Mógłbyś dać nam chociaż chwilę, żeby się tym nacieszyć. — Nakis posłała mu nieprzyjazne spojrzenie. — Spędziliśmy całe tygodnie w tych przeklętych tunelach.
— Ciesz się ile chcesz — odparł beznamiętnie. — Ale nie możemy wyjść teraz. Powinniśmy zawrócić.
— Chyba kpisz! — krzyknęła Emnesia, szarpnięciem zatrzymując Antessę. Klacz parsknęła niespokojnie. — Jesteśmy już prawie po drugiej stronie! Po co mielibyśmy tam wracać?! — Machnęła na ciemność za nimi.
— Nie zawrócimy! — warknęła Nakis, stając na szeroko rozstawionych nogach i wlepiając w Bardura rozwścieczone spojrzenie. Jakby szykując się do walki. — Nie obchodzi mnie, co zgubiłeś, czy co przegapiliśmy...!
— To istotne — przerwał jej, prostując się, by spojrzeć na nią z góry. — Jeśli jesteśmy blisko wyjścia, to oznacza, że minęliśmy kwatery strażników. Takie same jak te po drugiej stronie kopalni.
— Chcesz je... przeszukać? — Emnesia zmarszczyła brwi, gdy jej przytaknął.
— I znowu trafić na kupę zgniłego jedzenia? — syknęła Nakis. — Nie powinniśmy zawracać. Stracimy tylko czas. Idźmy dalej!
— Poprzednio mieliśmy pecha — przyznał Bardur, unosząc dłonie w pojednawczym geście. — Ale to mógł być tylko niefortunny zbieg okoliczności. Tamte kwatery znajdują się daleko od Vox, daleko poza zasięgiem kapłanek. Te tutaj możemy zastać w znacznie lepszym stanie
— Brzmi rozsądnie — zgodziła się Emnesia, na co Nakis spiorunowała ją spojrzeniem. — Spójrz na nas! — Dziewczyna wyprostowała się, gestem wskazując siebie i Bardura. — Ledwo żyjemy. Moja noga jest… Nawet nie chcę wiedzieć, jaka. Jeszcze trochę, a magia cię pochłonie. Wciąż czeka nas jeszcze daleka droga do Vox, a kto wie, co czeka nas poza kopalnią?
— Dwa do trzech dni drogi — rzekła z naciskiem Nakis. — Według Narissy tyle dzieli kopalnie od zamku. Przeżyliśmy kilka tygodni pod ziemią, z jednym zaklętym workiem jedzenia. I nawet nie zjedliśmy tego... chodzącego... żołądka! — Wskazała gwałtownie na Antessę. Skrzywiła się, odsłaniając zęby w nieprzyjemnym grymasie. — Nie zawracajmy!
Przez długą chwilę oboje spoglądali na siebie z uporem. On nieruchomy i spięty, niczym gotowy do skoku drapieżnik. Ona przestępująca niespokojnie z nogi na nogę, jakby ledwo powstrzymująca się od zerwania do biegu.
— Dobrze — warknęła w końcu Nakis. — Zawrócimy. Ale nie zostaniemy tam ani minuty dłużej, niż tylko żeby zebrać zapasy. Potem idziemy prosto do wyjścia.
Bardur nie odrzekł ani słowa, nawet nie przytaknął. Odwrócił się na pięcie, zamiatając w powietrzu płaszczem, i ruszył z powrotem w głąb kopalni.
— To zły pomysł — wymamrotała Nakis, gdy razem z Emnesią podążyły jego śladem.
Dziewczyna zacisnęła usta, nie patrząc na towarzyszkę. Mylisz się, pomyślała. Potrzebowali tego. Cokolwiek tam na nich czekało, musieli to zdobyć.
Tunel prowadzący do kwater strażników był znacznie lepiej ukryty, niż poprzedni. Częściowo dzięki iluzji optycznej, częściowo dzięki stercie gruzu – jednej z wielu zalegających wzdłuż ścian. Nakis uniosła znacząco brwi, gdy zdołali w końcu odkryć przejście.
— Nadal myślicie, że cokolwiek tu znajdziecie? — zapytała lodowato.
— Jeszcze nic nie zobaczyliśmy — odparła Emnesia, gdy Bardur bez słowa pomógł jej zsiąść z Antessy. Odwzajemniła złowrogie spojrzenie Nakis, które ta natychmiast przeniosła z mężczyzny na nią. — Po co narzekasz na coś, czego jeszcze nie widziałaś na oczy?
Kobieta wykrzywiła zaciśnięte usta, ale nie dodała nic więcej. Zamiast tego wsparła Emnesię, gdy Bardur z mieczem w dłoni ruszył w głąb tunelu. Ostrożnie ominęły gruz i podążyły za nim. Magiczna kula płynęła tuż nad ich głowami, kołysząc się niczym łódź na pełnym morzu. Wyraźny znak, że Nakis była coraz bliższa całkowitego wyczerpania sił.
Tym razem nie dostrzegli żadnych zaklęć wypalonych w kamieniu. Nawet jednej lśniącej magią linii. Tylko zimne, miejscami pokruszone mury.
— Dziwne — stwierdziła Emnesia, wyciągając dłoń do najbliższej ściany. — Poprzednio magia wyglądała staro, ale nadal płonęła. Tutaj nie ma nic.
— To znak, że nie powinniśmy tu być — wycedziła przez zęby Nakis — tylko iść do wyjścia
Emnesia spojrzała na Bardura, szukając jakiegoś wsparcia, lecz ten milczał, nawet na nie nie patrząc i stawiając jeden ciężki krok za drugim. Ramiona miał sztywne i napięte, a dłoń zaciskał kurczowo na rękojeści miecza.
Może Nakis ma rację? Dziewczyna zmarszczyła brwi, rozglądając się po korytarzu. Nawet śladu magii. Jakby żadna nigdy tu nie istniała.
Na końcu tunelu, zamiast na drzwi, natrafili na spiętrzoną stertę kamieni. Emnesia i Nakis przystanęły kilka kroków od zwaliska. Bardur zbliżył się powoli i ukląkł, patrząc na to w milczeniu. Wyciągnął dłoń, jakby chciał dotknąć gruzowiska, lecz zastygł w pół ruchu.
— Jesteście zadowoleni? — zapytała Nakis, wlepiając wściekłe spojrzenie w plecy mężczyzny. — Przyszliśmy, jak chcieliście i oto, co zastaliśmy. Żadnego jedzenia, żadnego schronienia, nic! Tylko to! Zmarnowaliśmy czas, możemy iść dalej.
— Musieliśmy spróbować — zaprotestowała słabo Emnesia.
Nakis spojrzała po nich z wyraźną dezaprobatą, po czym pchnęła dziewczynę, zmuszając ją do zawrócenia. Ta nie protestowała, kuśtykając posłusznie. Tylko raz rzuciła Bardurowi spojrzenie przez ramię. Mężczyzna nie podążył za nimi, zamiast tego patrząc z zamyśloną miną na zwalisko.
Wyszły z korytarza i Nakis pomogła Emnesii wspiąć się na grzbiet Antessy. W pełnym napięcia milczeniu ruszyły do wyjścia z kopalni.
— Nie powinnyśmy zaczekać na Bardura? — zapytała niepewnie Emnesia. — To chyba nie najlepszy pomysł, żeby się rozdzielać.
— Dogoni nas — odparła szorstko Nakis. — Wyjdziemy z tych przeklętych kopalń. Poczekamy na niego na zewnątrz.
— W ciemności? On nie ma magii, tak jak my. I co jeśli ktoś nas zaatakuje? — Coś nas zaatakuje, dodała w myślach.
Damy sobie radę.
— W takim stanie? Spójrz na mnie. Spójrz na siebie! Jesteś wyczerpana. Nie pamiętasz co mówiła Narissa? Taka ilość pierwotnej magii może cię zabić! Już teraz ledwo idziesz!
— Czy naprawdę chcesz zostawać w tej kopalni choćby chwilę dłużej? — Nakis przystanęła, patrząc wściekle na Emnesię. — Od tygodni nie widzieliśmy światła dnia! Jedzenie prawie się skończyło! Nie możemy marnować czasu chodząc w kółko i badając każdy kąt, jaki napotkamy!
— Sprawdzenie kwater strażników nie było marnowaniem czasu! — zaprotestowała natychmiast Emnesia. — Nie możesz tak twierdzić, gdy nie wiedzieliśmy, co tam zastaniemy!
— Po ostatnim razie łatwo było się domyślić — warknęła kobieta. Odwróciła się na pięcie i ruszyła dalej, ciągnąc wodze Antessy. Klacz podążyła za nią posłusznie.
— Powinnyśmy zaczekać — nalegała Emnesia, wychylając się, żeby chwycić lejce. Skrzywiła się, gdy połamana noga przekręciła się nie w tę stronę, co powinna i ból rozszedł się po prawej stronie ciała. Dziewczyna opadła ciężko na szyję wierzchowca. Kolejne słowa wycedziła przez zęby: — Rozdzielanie się jest okropnym pomysłem!
Nakis znowu się zatrzymała, tylko żeby rzucić wodze w jej wyciągniętą dłoń.
— Zostań tutaj, jeśli chcesz! — syknęła, odwracając się na pięcie i maszerując dalej. — Mnie znajdziecie na zewnątrz. Gdzie jest słońce i świeże powietrze!
Jej głos odbijał się echem pośród kopalni jeszcze na długo po tym jak zniknęła – razem z trzęsącą się kulą światła – za zakrętem. Emnesię ogarnęła ciemność. Oddychając płytko, dziewczyna mocniej ścisnęła palce na wodzach i rozejrzała się w otaczającym ją mroku.
— O bogini.

Nareszcie powracam z nowym rozdziałem. Minęło mnóstwo czasu od opublikowania poprzedniego - prawie miesiąc, chociaż ja mam wrażenie, że znacznie dłużej. Zniknęłam na tak długo, bo święta, sylwestry i inne uroczystości trochę zajęły mi czas i nie miałam zupełnie głowy (i ochoty, przyznam szczerze) zajmować się opowiadaniem. Ale powracam do pisania i regularnego publikowania. Z małą zmianą - uznałam, że niedziela jest jednak lepszym dniem na publikowanie. Mogę tylko zaprosić do dalszego czytania tych wszystkich, którzy jeszcze nie poddali się i nadal tu zaglądają. :)


1 komentarz:

  1. Hej, hej!
    Oto i ja jestem po dłuższej nieobecności. Z tego miejsca gratuluje wygranej rozdziału roku! Przyznam, ze właśnie glosowalam na Ciebie ;)

    Zanim przejdzie my do tekstu wrzucam drobne błędy do poprawki:D

    "Pochodnia stracili kilka dni wcześniej i teraz musieli polegać na przywołanej przez kobietę magii" - pochodnię.
    "Częściowo dzięki iluzji optycznej, częściowo dzięki stercie gruzu – jednej z wieku zalegających wzdłuż ścian" - czy tu nie powinno być wielu, nie wieku?

    Wędrowcy zmizernieli. Wędrówka po ciemni wykańcza nie tylko fizycznie, ale i psychicznie - stąd postawa Nakis. Nikt normalny nie wytrwałby w takich warunkach bez uszczerbku. Ale gdyby nie sprawdzili kwater nigdy by się nie dowiedzieli czy warto zaglądać, czy nie. Zastanawia mnie postawa Bardura. Cos jest nie tak, tylko co? Pomijam fakt, ze są padnięci i zmysły mogą płatać im figle, ale czy jeśli tu, skąd bliżej do Vox nie ma nic, nie ma magii nie oznacza, że stało się w tamtym miejscu cos złego? Jak juz zasugerowalam wczesniej w rozdziałach :D Coś baaaardzo potwornego, a stan pomieszczeń na początku kopalni pewno był zwykłym aktem zaniedbania pomieszczen, ze względu na to, iż nikt tam od baaardzo dawna nie zaglądał.
    Mam nadzieję, że nic złego nie spotka obrażona Nakis bo wiadomo, ze nie poczekać na resztę towarzyszy. Za bardzo jest uparta i zmęczona.

    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń