3 lut 2019

Rozdział czterdziesty: Żołnierze bogini

Nie pojawiło się oślepiające morze ognia, ani paląca agonia, ani smród palonego ciała. Zamiast tego po okolicy rozlała się błękitna fala światła, gwałtownie odrzucająca upiorne istoty na boki. Wrzaskliwe zawodzenie brzmiało jak wydarte z ust umarłych; wysokie, przeszywające na wskroś.
Emnesia ledwo zdołała usiąść, gdy obok niej pojawiła się Nakis. Oczy kobiety błyskały białkami. Chwyciła ramię dziewczyny i pociągnęła gwałtownie w górę.
— Wstawaj! — syknęła.
Ta podniosła się chwiejnie, opierając cały ciężar na kobiecie. Drgnęła, gdy zaraz obok Antessa zarżała w panice. Krzyknęła, czując inną parę rąk na drugim ramieniu.
— Idziemy! — rzucił Bardur, już prowadząc je w dół drogi.
— Czekaj…! — wydusiła Emnesia, zapierając się nogami. Dostrzegła stojącą tam bestię – wychudłe cielsko, niezliczone zęby.
Coś szarpnęło istotą. Jej wydłużone ciało wygięło się, a ze środka piersi wychynął grot strzały. Zielonkawa posoka spłynęła po wyblakłej skórze i stwór padł, kwiląc upiornie.
Emnesia zamrugała, dostrzegając pędzącą w ich stronę grupę jeźdźców. Zbroje od stóp do głów zakrywały szczelnie ich ciała, za plecami powiewały proporce. W dłoniach trzymali łuki, z których ostrzeliwali bestie nieprzerwaną falą pocisków. Z łomotem kopyt ominęli trójkę, wyciągając miecze i rzucając się do walki. Tylko jeden zawrócił gwałtownie i do nich podjechał.
— Kim jesteście!? Komu służycie!? — krzyknął wysokim głosem, celując w nich ostrzem broni.
— Jesteśmy przyjaciółmi Narissy! — odparł natychmiast Bardur. Pchnął Nakis i Emnesię w tył, zasłaniając je własnym ciałem, po czym uniósł ręce w geście kapitulacji. — Prowadzimy ze sobą wybrankę Tianezath!
— Awatar bogini! — Jeździec szarpnął wodzami konia, oddzielając podróżnych od toczącej się za nim walki. Schował broń i gestem nakazał, by się zbliżyli. — Niech wsiądzie na konia. Muszę zabrać ją do zamku.
Bardur bez słowa chwycił Emnesię za ramię i zaczął prowadzić do wojownika.
— Co czynisz? — syknęła dziewczyna, potykając się i rzucając mu spojrzenie spod zmarszczonych brwi. — Nie mogę was opuścić!
— Możesz i musisz. Tutaj tylko zawadzasz. Nie mamy czasu i cię pilnować, i walczyć z tymi bestiami.
— Ale co z wami? Wy też nie możecie walczyć! To… Te istoty mogą was zabić!
— Poradzimy sobie — skwitował jedynie, po czym zmusił ją, by wsiadła na wierzchowca. Cofnął się dopiero, gdy bez dalszych protestów objęła jeźdźca w pasie.
Nie wymienili ani słowa więcej. Wojownik spiął konia i ruszyli galopem po wijącej się drodze. Emnesia spojrzała przez ramię na oddalające się szybko pole walki. Jej towarzysze nie czekali, aż zniknie im z oczu. Bardur gestem ponaglał Nakis, by biegła, sam zaś ciął mieczem istotę, która rzuciła się w ich stronę. Nikt – ani nic – nie ruszył śladem uciekającej dwójki.
Jechali w ciszy; raz szybciej, gdy teren opadał, raz wolniej, gdy wierzchowiec zmuszony był do wspinania się po kamienistych stokach. Nawet z dwójką ludzi na plecach, niewielkie zwierzę zręcznie pokonywało każdą kolejną przeszkodę. Przeskakiwało te mniejsze, robiło gwałtowne zwroty, unikając większych. Para buchała z jego nozdrzy i pyska, gdy galopowało wytrwale.
— Będziemy tak jechać przez dwa dni? — zapytała po jakimś czasie Emnesia, przekrzykując świst wiatru. — Czy to magiczny wierzchowiec, zdolny biec bez przerwy? Czy może niedługo rozwinie skrzydła i poniesie nas ponad górami?
Jeździec nie odpowiedział, skupiony na manewrowaniu wśród wystających z podłoża skał. Nie widząc ukrytej pod hełmem twarzy, dziewczyna nie mogła dostrzec, czy jej słowa wywołały jakąkolwiek reakcję. Być może nieznajomy nie okazywał uczuć nawet wtedy, gdy nic nie ukrywało jego oblicza?
— Zamek jest bliżej niż dwa dni drogi — odparł wreszcie, długo po tym, gdy spodziewała się jakiejkolwiek odezwy. — Niedługo go ujrzymy.
Emnesia zmarszczyła nos, spoglądając na niego z ukosa. W życiu słyszała wiele fałszywych zapewnień, ale ani jednego tak zuchwałego. Od zamku musiało dzielić ich jeszcze kilka – albo kilkanaście – godzin smętnego marszu. W żadnym wypadku nie dało się tego określić mianem “niedługo”.
Dopiero po długiej chwili jazdy, Emnesia dostrzegła, że teren coraz bardziej opada. Wokół nich stoki górskie łagodniały, mniej strome i coraz częściej pokryte plamami mchu. Wiatr narastał, z łagodnego świstu przeradzając się w niemal wichurę. Sypiący z nieba śnieg wirował szaleńczo, co rusz wpadając do ust i oczu. Wyjechali spomiędzy gór w rozległą kotlinę i jeździec szarpnął lejcami, zmuszając konia do gwałtownego zwrotu w prawo. Emnesia krzyknęła, mocniej zaciskając rękę wokół pasa wojownika. Znaleźli się niemal na skraju gwałtownej przepaści. Dno zagłębienia ginęło pośród gęstej mgły, jednak nawet ta nie ukrywało, jak daleko się ono znajduje.
Wzrok Emnesii przyciągnęła majacząca w oddali forteca.
Budowla wznosiła się wśród gór, z jednej strony dotykając murami skraju kotliny, z drugiej niemal wrastając w otaczające ją stoki. Wydawało się, jakby ktoś przyniósł ją i osadził w ziemi, nie dbając o kształt terenu.
— Co to… Cóż to za miejsce? — zapytała Emnesia, marszcząc brwi.
— Zamek Vox — odparł jeździec bez wahania. — Wędrowałaś z przyjaciółmi Narissy. Musiałaś słyszeć o tym miejscu.
— Tak, ale… — Dziewczyna potrząsnęła głową. — Jak to możliwe? Przecież miał być dwa, dwa, dni drogi od kopalni!
— Matka Gwynris wszystko wyjaśni. To nie czas na rozmowy. Trzymaj się mocniej — odparł jeździec, ucinając dalszą dyskusję.
Przez resztę drogi Emnesia nie mogła oderwać wzroku od fortecy. Im bliżej niej byli, tym większa i potężniejsza się stawała. Na jej tle góry zdawały się tracić swą mocarną potęgę. Nie była piękna, czy elegancka, jak pałace i zamki północy. Zamiast tego emanowała mocą i surową siłą. Wzniesiono ją dla obrony, nie estetyki.
Gdy znaleźli się ledwie kilkadziesiąt metrów przed wrotami, Emnesia dostrzegła na blankach niewielkie postaci – wojowników z łukami i kuszami w dłoniach. Jeździec szarpnął za lejce, zmuszając konia by zwolnił, po czym odpiął od pasa niewielki róg i zadął w niego melodyjnie. Zaraz dostał podobną odpowiedź z murów. Zatrzymali się przed nimi i czekali, patrząc jak most zwodzony zaczyna powoli opadać. Nie prowadził przez żadną przepaść albo fosę – podobnie jak cała budowla, wydawał się oderwany od otoczenia. Zaraz za nim znajdowały się ogromne wrota, które otwarły się przed dwójką podróżnych.
Wjechali między mury twierdzy, gdzie napotkali liczny tłum. Emnesia sapnęła, rozglądając się wokół wielkimi oczami. Część osób nosiła zbroje – kolczugi i grube kaftany z wyprawionej skóry – część proste, ciepłe stroje i tylko nieliczni szaty z symbolem Tianezath na piersi. Gdzie nie spojrzała, Emnesia dostrzegała twarze kobiet – o ile tych nie zakrywały hełmy, czy chusty. Wszystkie oczy były wlepione w ich dwójkę, gdy tłum rozstępował się przed wierzchowcem. Niektóre osoby wskazywały ich palcami, a im dalej jechali, tym bardziej gwar narastał.
— Z drogi! — krzyczał jeździec, klucząc pośród tłumu.
W końcu wydostali się z największego tłoku. Mijali domy, rozstawione między nimi stragany, grupy strażników i kapłanki w ciężkich szatach. Jechali, zataczając coraz ciaśniejsze koła wewnątrz twierdzy i zbliżając się do stojącej w centrum umocnień cytadeli. Osadzona na skalistym wzniesieniu, górowała ona nad innymi budynkami. Do jej wrót prowadziła wąska rampa. Jeździec zatrzymał konia tuż przed wejściem, gdzie stała dwójka strażników z pikami w dłoniach.
— Wiozę wybrankę bogini — rzucił do nich. — Przekażcie wieści Matce Gwynris.
— Nie ma takiej potrzeby — odparł starczy głos.
Z cytadeli wyszła grupa kobiet. Na ich czele szła dama w podeszłym wieku, odziana w białe szaty. Stroje idących za nią akolitek znacznie mniej rzucały się w oczy – brązowe i ciemnoszare. Chustki zakrywały szczelnie włosy każdej z nich.
— Matko Gwynris! — zawołał jeździec, przykładając prawą pięść do piersi i pochylając głowę w ukłonie. — Niech światło...
— Nie czas na formalności — przerwała kobieta, chociaż odwzajemniła gest. — Pomóżcie wybranej zsiąść z konia — rzuciła do podążających za nią kapłanek. — Ostrożnie. Co się stało z twoją nogą?
— Złamana — odparła dziewczyna.
Z pomocą kobiet zsiadła z wierzchowca i stanęła niepewnie na bruku. Nie potrzebowała wsparcia tak bardzo jak tuż po uszkodzeniu nogi, jednak wciąż obawiała się stanąć samodzielnie.
— Wejdźmy do środka — rzekła Marka Gwynris. Odwróciła się na pięcie, ruszając z powrotem do cytadeli. — W jaki sposób złamałaś nogę? Przez przypadek? W czasie walki?
Z pomocą jednej z kapłanek, Emnesia ruszyła za kobietą. Weszły do budynku i pospieszyły szerokimi, jasno oświetlonymi korytarzami.
— Zostaliśmy zaatakowani przez żołnierzy Lorda Adisha — rzekła dziewczyna, mierząc wzrokiem surowe wnętrze – promieniujące zimnem, kamienne ściany, zabłoconą i zakurzoną podłogę. — Jeden z magów mną… — zawahała się na sekundę — rzucił. Wylądowałam na skałach i strzaskałam kolano. Nogę — poprawiła szybko.
Matka Gwynris szła obok, z rękami złożonymi elegancko pod piersią. Przytakiwała słowom dziewczyny, wpatrując się w nią jasnymi, pełnymi troski oczami. Minęły kilka innych kobiet. Za każdym razem przytrzymywały się one, by pozdrowić je i pochylić głowę przed Matką Gwynris. Ta odpowiadała im tym samym, chociaż ledwo odrywała uwagę od Emnesii, i znowu kierowała intensywne spojrzenie na dziewczynę.
— Zajmiemy się twoją nogą — zapewniła, gdy dziewczyna nie dodała nic więcej. — Zapewnimy ci schronienie. Uleczymy, najlepiej jak potrafimy i obronimy przed niebezpieczeństwem.
— Dziękuję — odparła Emnesia, uśmiechając się lekko.
W końcu dotarły do wysokich, dwuskrzydłowych drzwi, za którymi znajdował się szpital. Obszerną komnatę wypełniał ciężki aromat ziół i kadzidła. Dało się zauważyć, że pomieszczenie służyło wcześniej innym celom. Otwartą przestrzeń podzielono licznymi kotarami na prowizoryczne izby, w których ustawiono wąskie łóżka. Większość zdawała się wolna, część z nich zasłonięto przed ciekawskimi spojrzeniami. Wokół krzątało się kilka kobiet w ciemnych szatach. Większość z nich nie zareagowała na pojawienie się grupki, zajęta pracą, lecz dwie podniosły głowy i zaraz podbiegły do przybyszów.
— Zajmijcie się, proszę, naszym gościem — nakazała Matka Gwynris. Spojrzała na obie uzdrowicielki z powagą. — Nie szczędźcie sił i środków. Jej zdrowie jest najważniejsze.
— Oczywiście, Matko — odparły obie, pochylając głowy. Zaraz jedna pośpieszyła, by chwycić Emnesię pod ramię i pokierować do łóżka. Dziewczyna nie mogła nie zauważyć, że wybrała to najbardziej oddalone od pozostałych pacjentów.
— Możecie wrócić do swoich obowiązków. — Matka Gwynris odprawiła kapłanki, które przybyły z nimi. Ukłoniły się lekko i wyszły natychmiast, zaś kobieta podeszła do łóżka Emnesii.
Przez chwilę nie odzywały się do siebie, gdy dziewczyna poddawała się działaniom uzdrowicielek – pozwoliła im ściągnąć część swojego brudnego ubrania i improwizowane usztywnienie nogi, a te pomogły jej położyć się na łóżku. Matka Gwynris spoglądała na nią, marszcząc wąskie brwi i niemal nie mrugając. Pod jej niepodzielną uwagą skórę Emnesii pokryła gęsia skórka i dziewczyna z trudem powstrzymywała się od wiercenia.
Wiedziała jak wygląda – wychudzona, pokryta warstwą brudu, z włosami splątanymi w kołtuny. Bez zakrywającego sylwetkę płaszcza czuła się naga. Każdy mógł przejść obok i dostrzec, jak niewiele z niej zostało.
— Tak mi przykro — rzekła Matka Gwynris, opuszczając wzrok na podłogę. Przymknęła oczy, jakby w modlitwie. — Wiele wycierpiałaś z powodu swojej mocy. Gdybym mogła, uchroniłabym cię przed trudami, jakie przysłoniły ci radość życia. — Wyprostowała się, znowu kierując na Emnesię swe intensywnie spojrzenie. — Jednak czasu się nie cofnie. Teraz mogę jedynie zapewnić ci spokój i ochronę tych murów.
Emnesia przytaknęła, skupiając się na ostrożnie badających jej nogę uzdrowicielkach.
— Dziękuję — odparła, przełknąwszy ślinę. Przez krótką chwilę milczała, zastanawiając się gorączkowo. — Czy to samo dotyczy moich towarzyszy? — zapytała wreszcie. — Bardura i Nakis? — dodała, gdy Matka Gwynris uniosła pytająco brwi.
Kobieta westchnęła głęboko i Emnesia spięła się, czekając na złą wiadomość. Znała tego typu westchnienia – słyszała ich nazbyt wiele ze strony rodziców, gdy próbowała wykręcić się z lekcji z guwernerami.
— Niczego nie obiecuję — rzekła Matka Gwynris. — Jednak rozkażę wojowniczkom, by wyszukiwały innych podróżnych. Kobiety i mężczyzny.
— Tak — przytaknęła natychmiast Emnesia. — Ciemnoskóra kobieta i wysoki mężczyzna. Z bardzo gęstą brodą. Oboje ciągle chodzą niezadowoleni, łatwo ich po tym rozpoznać. Byli ze mną przy wyjściu z kopalni. Tam, gdzie zaatakowały nas te dziwne stwory i uratowali ci żołnierze…!
— Dołożymy starań — przerwała jej Matka Gwynris, unosząc dłoń. — Jeżeli byli z tobą, gdy Portia cię znalazła, to znaczy, że zostali uratowani. Reszta oddziału sprowadzi ich do zamku.
Czując nagły przypływ ulgi, Emnesia opadła na łóżko – i nawet nie dostrzegła, kiedy podniosła się, próbując podkreślić, jak ważne jest uratowanie jej towarzyszy.
— Dziękuję.
Westchnęła, przymykając oczy. Mogła teraz odpocząć, nie martwiąc się już o nic więcej. Była bezpieczna.


Rozdział czterdziesty pierwszy

2 komentarze:

  1. Witaj po przerwie.
    Dzień tak piękny, ciepły i wiosenny, w te zimę, że trzeba było oderwać się od internetu i czterech ścian na rzecz wygrzewania się w słońcu, a przede wszystkim 2latek musiał poszalec na ogrodzie i pojedzdzic na rowerku po okolicy ;)
    Standardowo znaczne od litwrowek, jakie dopatrzylam czytając:
    "Od zamku musiało dzielić ich jeszcze kilka – albo kilkanaście – godziny smętnego marszu." - godzin, zbędne "y".
    "pozwoliła im ściągnąć część swojego brudnego ubrania i improwizowane usztywnienie nogi, po te pomogły jej położyć się na łóżku" - potem? Czy może a te pomogły? ;)

    Odcinek zawiera sporo akcji juz na samym początku, w końcu się skończyło tak pozytywnie dla dziewczyny, że aż dziw! Juz niebawem zazyje cieplej kąpieli i poczuje się spowrotem jak dama XD
    No dobra, dotarła, ulecza ja, a może w końcu przekonaja do wiary w bogini, która ja wybrała. Tylko pytanie czemu akurat ją? Może i to kiedyś się dowiemy z Emnesją? :D No i co z resztą grupy? Jak tam bliźniaki? Mam nadzieje, ze niebawem dostanie odpowiedzi na wszystko.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie zabierałam się za odpowiedź na Twoje ostatnie dwa komentarze, a tu kolejny! :)
      Najpierw podziękuję za głosowanie na mój rozdział na Katalogowo. Nie spodziewałam się wygrać - obstawiałam kogoś innego - ale przy takiej ilości głosów to się nie dziwię, że jakoś zdołałam.
      Pogoda dzisiaj rzeczywiście świetna, u mnie spędzona w pracy nad papierami. Wiem, można pozazdrościć. ;D
      A opowiadanie się rozkręca. Mam nadzieję, że dojdzie w końcu do takiego mini-zakończenia tej jego części - i tego etapu w życiu Emnesii.
      A co potem, to się przekonamy. ;)

      O, i jak zawsze ogromne dzięki za wytykanie literówek. Naprawdę, wkradają się wszędzie, gdzie tylko mogą. Razem z nadmiarowymi (lub brakującymi) przecinkami i całą masą innych dziwactw. :D

      Usuń