3 mar 2019

Rozdział czterdziesty czwarty: Rany których nie widać

Wizyta u Narissy potoczyła się inaczej, niż Emnesia sobie wyobrażała. Nie rozmawiały na niewygodne tematy - nie rozmawiały w ogóle. Dziewczyna płakała tak długo, aż zabrakło jej łez i mogła tylko łkać sucho. Pamiętała jeszcze, jak Narissa pomagała jej usiąść na swoim łóżku.
Musiała tam zasnąć i zostać przeniesiona, bo obudziła się we własnej komnacie. Przez długą chwilę leżała na szorstkiej pościeli, wpatrując się w ciemny sufit. Samotna świeca była jedynym, co rozjaśniało wnętrze i większość komnaty tonęła w cieniu. Czy musi być tak ciemno? zastanowiła się, marszcząc brwi. Czy wszędzie jest tak ponuro, czy tylko tutaj?
Rozległo się pukanie do drzwi.
Wzdychając, usiadła na posłaniu. Chwilę zajęło jej znalezienie chustki – ktoś położył ją pod poduszką – i zawiązanie jej na głowie.
— Proszę wejść! — zawołała zachrypniętym od snu głosem.
Do środka wkroczyła Sektia, niosąc jedzenie.
— Niech światło bogini cię prowadzi — przywitała się z ciepłym uśmiechem. — Wyglądasz dzisiaj znacznie lepiej. Dobrze spałaś?
— Tak, dobrze. Czuję się lepiej — przytaknęła Emnesia.
W rzeczy samej, czuła się jakby przespała kilka dni, nie zaledwie jedną noc. Nie pamiętała nawet, czy cokolwiek śniła – a ostatnimi czasy pamiętała więcej snów, niż by chciała.
Wyciągnęła głowę, by zajrzeć do naczyń. W talerzu dostrzegła zupę warzywną, tak gęstą że można było postawić w niej łyżkę. W pucharze była woda.
— Jeśli nie potrzebujesz niczego więcej — odezwała się Sektia — to wrócę do moich obowiązków.
Odwróciła się, by wyjść, lecz Emnesia ją zatrzymała.
— Czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie… Gdzie wszyscy jadają? Czy jest jakieś miejsce…?
— Tak, oczywiście! — Uśmiech kapłanki pojaśniał jeszcze bardziej. — Na posiłki zbieramy się w refektarzu głównym. To na tym samym piętrze co twoja sypialnia. Mam na myśli, że jeśli chciałabyś spożywać tam posiłki, to nie będzie problemu z dotarciem. Chętnie cię zaprowadzę.
— Tak, oczywiście. Dziękuję. Kiedyś na pewno. — Emnesia posłała jej uśmiech i odczekała cierpliwe, aż ta opuści komnatę. Dopiero wtedy podniosła się z łóżka i na drżących nogach dotarła do stolika. Usiadła ciężko i chwyciła wystającą z talerza łyżkę.
Przez długą chwilę patrzyła na zupę. Co się ze mną stało? Czemu pozwalam, żeby wszystko się… działo? Potrząsnęła głową. Nie mogę tak żyć. Mój ojciec przeżył lata wojen i nadal był silny. Muszę być jak on.
Wzdychając, zabrała się za śniadanie. Już wiedziała, co ma zrobić.

***

Posiłek minął jej na rozglądaniu się po komnacie. Zdawałoby się, że wybranka bogini dostanie lepszą siedzibę, przemknęło jej przez myśl, gdy mierzyła wzrokiem pajęczyny pod sufitem. Nie coś, co przypomina schowek na stare miotły.
Nie dostrzegła nic, czym mogłaby zająć czas. Żadnych książek, muzyki, nawet kart magii. Jak mogłam tak żyć?
— Słyszałam, że odwiedziłaś Narissę.
Łyżka wypadła Emnesii z dłoni, gdy ta podskoczyła. Odwróciła głowę, by ujrzeć Nakis. Kobieta stała w drzwiach, oparta o framugę. Jej twarz zdobił uśmieszek, a w ręku trzymała gruby, obszyty futrem płaszcz.
— Mocno się przed tym zapierałaś, a teraz nagle zmieniasz zdanie. Planowałaś nocną przechadzkę, czy to spontaniczna decyzja?
— Co ci do tego? — Emnesia rzuciła jej spojrzenie spode łba. — Czy muszę się tłumaczyć ze wszystkiego, co robię?
Nakis wzruszyła ramionami.
— Czy się tłumaczysz, czy nie, to twoja sprawa. Ja tylko pytam.
— W takim razie przestań!
— Jak sobie życzysz. — Kobieta wykonała przesadnie głęboki ukłon. Gdy się wyprostowała, uśmiech nie gościł już na jej ustach. — A teraz wstawaj i nakładaj to. — rzuciła dziewczynie płaszcz. — Idziemy na zewnątrz.
— Co!? — Emnesia złapała odruchowo ubranie i przycisnęła do piersi, żeby nie upuścić na podłogę. — Co ty wygadujesz!? Ledwo mogę przejść długość korytarza. Nie dotrę aż do wyjścia!
— Bzdura. Nikt nie każe ci tam biec. Będziemy iść tak długo, jak trzeba. W końcu dojdziemy.
— Na łaskę bogini, to czysta głupota — mruknęła Emnesia, chociaż już wsuwała ramiona w rękawy płaszcza. — Masz zamiar mnie nieść na rękach? — zapytała głośniej. — Czy może magią?
— Co tam mamroczesz? — Nakis przystawiła dłoń do ucha. — Nie słyszę przez użalanie się nad sobą i marne próby sarkazmu.
Przewracając oczami, Emnesia wstała z krzesła. Płaszcz pasował lepiej, niż się spodziewała i był bardzo ciepły.
— Przez ostatnie kilka dni myślałam, że miła z ciebie kobieta. Ale to chyba wina mojego kiepskiego stanu.
Nakis cofnęła się ze śmiechem do korytarza. Gestem nakazała, by dziewczyna szła za nią.
— To te górskie powietrze — rzekła lekkim tonem. — Jest bardzo ciężkie. Człowiek w kilka chwil traci oddech, a razem z nim i rozum. A może to przez toniki Mistrzyni Haluny? Kto wie, co uzdrowicielki podają ci razem z miksturami.
— Nawet o tym nie żartuj — zganiła ją Emnesia, chociaż ból, jakiego się spodziewała, słysząc te słowa, nie nadszedł. Przed oczami nadal widziała nieruchomą sylwetkę Valmera i wynędzniałą twarz Narissy, ale dotychczasowe troski wydawały się… Odległe.
— Gdzie idziemy? — zapytała, kuśtykając za Nakis.
— Na spacer. Podobno lubisz spacery.
Emnesia przewróciła oczami.
— Wyobraź sobie, że zdołałam się domyślić, że idziemy na spacer. Mam na myśli, dokąd idziemy. Czy może zamierzasz kręcić się po okolicy bez celu?
— Dokładnie tak. — Nakis rzuciła przez ramię kolejny uśmieszek. Szła przodem, jakby nie dbając, czy Emnesia nadąża czy nie. — Musisz przecież poznać okolicę.
Poprowadziła dziewczynę do głównego korytarza fortecy. Ta nie pamiętała go – czy w ogóle nim kiedykolwiek szła? Panował tu ruch, jakiego nie widywała w bocznych przejściach. Wojowniczki, kapłanki, uzdrowicielki i inne kobiety, w mniej charakterystycznych strojach, szły z obu kierunków; jedne w pośpiechu, inne powoli, rozmawiając z towarzyszkami lub w ciszy. Emnesia stanęły w wylocie korytarza, spoglądając na tłum wielkimi oczami i czując uścisk w żołądku.
— No dalej — ponagliła ją Nakis. Zdążyła odejść kilka metrów, zanim zauważyła, że dziewczyna nie idzie za nią i wróciła. — Dzień krótki, a wychodzenie po zmroku jest zabronione.
— Czemu? — zapytała Emnesia, nie ruszając się nawet o krok.
— Pamiętasz chyba, co spotkaliśmy po wyjściu z kopalni?
Emnesia przytaknęła. Ciężko było zapomnieć o bladych bestiach. W snach wciąż widziała ich zębate paszcze, słyszała przeszywający wrzask.
— Zakon walczy z nimi nieustannie od kilku tygodni — ciągnęła Nakis, stając bliżej ściany, by ustąpić drogi przechodzącym kobietom. — Nikt nie wie, czym są i skąd się wzięły. Ale sieją w górach terror.
— Czemu zakon z nimi walczy?
— Bo nie ma innego wyboru. Potrzebują zapasów z zewnątrz, a każde wyjście poza twierdzę to gwarancja ataku. — Zmrużyła na Emnesię oczy. — Nie zagaduj mnie. Mamy wyjść na zewnątrz, nie stać w przejściu i dyskutować.
— Czemu nie? — Dziewczyna mocniej zacisnęła dłoń na lasce. — Nikomu nie wadzimy.
W tej samej chwili niewielka grupa wojowniczek skręciła w korytarz i musiała zejść im z drogi. Odwróciła wzrok, ignorując uniesione brwi Nakis.
— Nie możesz spędzić reszty życia krążąc po korytarzach fortecy — rzekła kobieta. — Nie każę ci wędrować po górach, tylko zwiedzić kawałek podzamcza. Zobaczyć niebo, odetchnąć świeżym powietrzem.
— To daleko — zaprotestowała słabo Emnesia.
— Kilkanaście metrów — zaprzeczyła natychmiast Nakis. — Nic, czego nie zdołasz przejść. W razie problemów, ja ci pomogę.
— Okropnie ci na tym zależy. — Dziewczyna zmrużyła na nią oczy. — Ktoś cię przekonał, żebyś to zrobiła?
— Narissa. — W głosie Nakis nie zabrzmiała nawet nuta zawahania. Zupełnie, jakby ta tylko czekała na to pytanie. — Nie powinno cię to zaskoczyć. Gdyby mogła, sama próbowałaby prowadzać cię na spacery. I zapewne radziłaby sobie lepiej niż ja teraz.
Emnesia zamrugała, przez chwilę szukając na to jakichś słów. Nie wiedziała, jak czuć się z tą intrygą. Czy powinna być zła? Zraniona? Wyznanie Nakis zostało rzucone tak od niechcenia, że nie wiedziała, od której strony na nie spojrzeć.
— Skoro już wszystko wiesz, możemy iść — rzekła Nakis, chwytając dziewczynę za ramię i ciągnąc lekko. — No dalej. Dzień jest naprawdę krótki. Chociaż stań we wrotach fortecy i spójrz na góry.
— O bogini, niech będzie — zgodziła się w końcu Emnesia.
Nakis nie poluzowała chwytu na jej ramieniu, jakby spodziewając się, że ta spróbuje uciec. Nie szły szybko, ale nadchodzące z naprzeciwka kobiety ustępowały im, jakby szarżowali z pełną prędkością. Kiedyś wszyscy tak robili, przypomniała sobie Emnesia. Ustępowali mi drogi, w szacunku do mego ojca i rodziny.
— Co z tego masz? — zapytała towarzyszkę, gdy przystanęły na odpoczynek. — Z przychodzenia do mnie na... Na plotki. Z oprowadzania po twierdzy? Po co to robisz?
— Dla dobrego towarzystwa? — Nakis uniosła brew. — Chyba już tłumaczyłam, co mi tu przeszkadza, a co jest znośne.
— Tylko dlatego? — Emnesia prychnęła przez nos. — Nie wierzę. Musi być coś więcej.
Zaciskając usta, Nakis chwyciła ja za ramię i poprowadziła dalej.
— Czemu tak bardzo chcesz wiedzieć? Nie wystarczy, że tu jestem i zabawiam cię inteligentną dyskusją?
Emnesia otworzyła usta, by rzucić coś na temat braku dyskusji między nimi, lecz widzą wrota fortecy zaniemówiła. Poczuła gwałtowny skurcz w brzuchu i cofnęła się o krok.
— Nie mogę — szepnęła. — Wracajmy do mojej komnaty. Teraz.
Nakis stanęła przed nią, zasłaniając widok i chwytając ja za ramiona. Pochyliła głowę, by spojrzeć jej w oczy.
— Mam wrażenie, że ważniejsze od tego, czemu ja tu jestem, jest to, czemu ty tu jesteś — rzekła niskim głosem. — Czy ktokolwiek o tym wie? O tych… Lękach?
— Nie mam żadnych… - zaczęła Emnesia, ale głos tak jej drżał, że ledwo rozumiała samą siebie. Zgarbiła się, unikając wzroku Nakis. - Wracajmy. Błagam.
Przez chwilę kobieta patrzyła na nią intensywnie, jakby czegoś szukając. Emnesia kurczyła się coraz bardziej pod ciężarem jej spojrzenia. Próbowała coś powiedzieć, lecz głos ją zawodził.
Idźmy stąd, myślała. Błagam cię, zlituj się i pozwól mi wrócić do mojej komnaty.
Wreszcie, zdawałoby się, że po całej wieczności, Nakis skinęła głową.
— Wracajmy — rzekła. — Nie zmuszę cię do niczego. Nie wtedy, gdy... - urwała, jakby zabrakło jej słów. Siłą odwróciła Emnesię od wrót i pchnęła ostrożnie, zmuszając by ta szła przed siebie.
Dziewczyna rozluźniła szczękę, którą nieświadomie zacisnęła. Z każdym krokiem malało ściskające jej wnętrzności napięcie. Oddech przychodził łatwiej, dłonie drżały mniej. I tylko jedna myśl nie znikała.

3 komentarze:

  1. Hej, hej :)
    Szczerze to uwielbiam te wszystkie momenty w opowiadaniach, kiedy jakaś postać musi sobie poradzić z traumą, ale zauważyłam, że bardzo często są one traktowane po macoszemu, rach ciach i po krzyku. Dlatego strasznie mi się podoba to, jak jest to ukazane w Twoim opowiadaniu. Naprawdę uważam, że ten wątek jest tutaj poprowadzony świetnie i mam wrażenie, że główna bohaterka nabiera przez to coraz więcej autentyczności. Uwielbiam, kiedy bohaterowie nie są z kamienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie. Naprawdę, taki entuzjazm opowiadaniem podnosi na duchu i daje siły do pisania dalej. :)
      Co do opisów traumy, to próbuję jakoś sobie z nimi radzić, ale ciągle mam obawę, że robię to niepoprawnie. Niby szukam i czytam informacji na te tematy, ale suche fakty nie zawsze oddają, jak coś wygląda naprawdę. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie sypię z rękawa kompletnymi bzdurami. ;D

      Usuń
  2. Witam spowrotem!
    Korzystając z okazji, że moje dzieci śpią czytam dalej :)
    Na początek wstawiam wychwycone błędy:
    *"Zaciskając usta, Nakis chwyciła ja za ramię i poprowadziła dalej." -ją.
    *" temat braku dyskusji między nimi, lecz widzą wrota fortecy zaniemówił" - widząc.
    *"— Nie mam żadnych… - zaczęła Emnesia, [...]unikając wzroku Nakis. - Wracajmy. Błagam." - dywizy.

    Co tak naprawdę przeraża Emnesję? To co wydarzyło się przed ich dotarciem do Vox czy zupełnie coś innego? Jak dla mnie bardzo fajnie odpisałaś jej przerażenie i stanowczość tego strachu. Miło też ze strony Nakis, że nie naciskała na dziewczynę. Czyżby miała w planach małymi kroczkami pomoc Emnesji przezwyciężyć strach? Oby tak się stało, bo wiecznie mieszkać w fortecy nie mogła i ukrywać się przed resztą świata.

    OdpowiedzUsuń